Klubowe losy byłych selekcjonerów
Nawet jeśli Adam Nawałka ostatecznie nie dojdzie do porozumienia z Lechem Poznań, to raczej prędzej niż później wróci do pracy w roli trenera klubowego. Przypadki byłych selekcjonerów pokazują, że jest to ciężki kawałek chleba.
KONRAD WITKOWSKI
Człowiek, który doprowadził drużynę narodową do ćwierćfinału Euro 2016 oraz awansował na mundial w Rosji, stał się oczywistym kandydatem do podjęcia pracy w najsilniejszych polskich klubach. Tuż po mistrzostwach świata możliwość zatrudnienia Nawałki sondowała Legia Warszawa, zaś kilkanaście dni temu do 61-letniego szkoleniowca zwrócili się szefowie Lecha. Były selekcjoner stał się priorytetem dla poszukującego trenera Kolejorza. Czy powierzenie zespołu w ręce człowieka, który dawniej odpowiadał za wyniki kadry narodowej, stanowi gwarancję sukcesu? Historia uczy, że niekoniecznie.
OMAN, KATAR, FILM I POLITYKA
Mówiło się, że po odejściu z reprezentacji Nawałka nie był szczególnie skory do podejmowania pracy w kraju, czekając raczej na atrakcyjne oferty zagraniczne. Gdyby poprzednik Jerzego Brzęczka faktycznie zdecydował się na wyjazd, wybrałby drogę mało popularną wśród byłych selekcjonerów. Biorąc pod uwagę okres od początku lat 90., zaledwie dwóch trenerów przyjęło zagraniczne propozycje bezpośrednio po zakończeniu przygody z reprezentacją. Antoni Piechniczek po swojej drugiej, nieporównywalnie gorszej od pierwszej, kadencji selekcjonera pojechał do Kataru, skąd później przeniósł się do Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Ostatnim klubem w jego trenerskiej karierze był tunezyjski Esperance Tunis. Po powrocie do Polski poświęcił się zupełnie innym zajęciom: pełnił funkcję wiceprezesa PZPN do spraw szkoleniowych, realizował się również na niwie politycznej.
Mniej egzotyczną ścieżkę kariery obrał Franciszek Smuda, który pół roku po katastrofalnym występie drużyny narodowej na Euro 2012 wyjechał do Niemiec. Misja utrzymania SSV Jahn Regensburg na zapleczu Bundesligi zakończyła się fiaskiem, wobec czego Smudzie podziękowano za współpracę. Później doświadczony szkoleniowiec zaliczył przyzwoite półtora sezonu w Wiśle Kraków oraz spadek z Ekstraklasy z Górnikiem. Na najwyższy szczebel rozgrywkowy Franz na razie nie wrócił: przez sezon prowadził trzecioligowy Widzew Łódź, a kilkanaście dni temu niespodziewanie znów wylądował w Łęcznej.
Liczniejsza grupa byłych selekcjonerów wyjeżdżała za granicę, jednak nie od razu po odejściu z kadry narodowej. Jak choćby Andrzej Strejlau, dla którego pomostem pomiędzy reprezentacją a chińskim Szanghaj Shenhua było prowadzone w latach 1995-96 Zagłębie Lubin. W Chinach Strejlau spędził półtora roku: wywalczył wicemistrzostwo i dotarł do finału krajowego pucharu. Po powrocie do Polski odszedł od trenowania, angażując się w przeróżne aktywności – m.in. kandydował w wyborach do Parlamentu Europejskiego, działał w strukturach PZPN, zagrał nawet epizodyczną rolę w kultowym „Poranku kojota”. Na planie filmowym trener Strejlau spotkał innego byłego selekcjonera, Henryka Apostela. Ten szkoleniowiec po zakończeniu pracy z kadrą trafił do drugoligowej Wisły Kraków, z którą awansował do Ekstraklasy. Następnie prowadził Górnika Zabrze, by w 1997 roku wyjechać na krótko do Omanu. Ostatnim przystankiem w trenerskiej karierze Apostela było drugoligowe KSZO Ostrowiec Świętokrzyski. Później realizował się jeszcze w PZPN.
Żaden z byłych selekcjonerów nie pracował w tylu miejscach co Janusz Wójcik. W każdym z nich działał krótko (zazwyczaj po kilka miesięcy) oraz bez sukcesów, ale za to w swoim stylu – oryginalnie i z rozmachem. W Pogoni Szczecin pełnił funkcję kogoś na kształt menedżera drużyny, prowadził Śląsk Wrocław, Świt Nowy Dwór Mazowiecki, Znicz Pruszków, Widzew Łódź, a także Radomiaka. Gdzieś pomiędzy trafiły się wyjazdy zagraniczne: na Cyprze trenował Anorthosis Famagusta, zaś w Syrii Wójcikowi powierzono zespół narodowy. Trenerską karierę zakończył na omańskim klubie Al-Nahda.
Jerzy Engel po mundialu w 2002 roku nie dokonał rzeczy spektakularnych, jednak poprzeczka zawieszona jest tak nisko, że to właśnie jego klubowe osiągnięcia należy uznać za największe. W Wiśle pracował tylko przez pięć miesięcy, ale zapisał się w historii krakowskiego klubu jako trener, który był najbliżej upragnionego awansu do Champions League. Przegrał z Panathinaikosem w Atenach dopiero po dogrywce, na dodatek w mocno kontrowersyjnych okolicznościach. Krótko po zwolnieniu z Białej Gwiazdy były selekcjoner wyjechał na Cypr, gdzie do końca sezonu 2005-06 prowadził APOEL.
– Praca w Wiśle była specyficzna. Ówczesny właściciel, Bogusław Cupiał, postawił sprawę jasno: jedynym celem zespołu było zakwalifikowanie się do fazy grupowej Ligi Mistrzów. Byliśmy bardzo blisko jego realizacji, ale niestety się nie udało – wspomina Engel. – APOEL już wtedy był jednym z czołowych klubów na Cyprze, lecz kiedy przyjechałem do Nikozji, drużyna znajdowała się w złym stanie. Zdobyliśmy krajowy puchar i uplasowaliśmy się w czołówce ligowej tabeli, co umożliwiło start w europejskich rozgrywkach. Praca tam była dla mnie wielką przyjemnością – dodaje.
Z DRESU W GARNITUR
Nie wszyscy byli szefowie najważniejszej drużyny w kraju decydowali się na wojaże po świecie. Na przykład Władysław Stachurski po krótkim okresie pracy z kadrą w kwestiach zawodowych nie ruszył się poza region Mazowsza. Z kolei Lesław Ćmikiewicz usunął się w cień: był asystentem Stefana Majewskiego w Amice Wronki oraz Cracovii, a samodzielnie prowadził tylko reprezentację młodzieżową i trzecioligowego Tura Turek. Na wyższym szczeblu, ale również jedynie w Polsce, działał Paweł Janas. Po mistrzostwach świata w Niemczech były selekcjoner przez dwa lata pozostawał bezrobotny. W 2008 roku przyjął ofertę z Bełchatowa, do którego wrócił jeszcze trzy lata później. Poza tym Janas prowadził Widzew, Polonię Warszawa oraz Lechię Gdańsk. Końcowym przystankiem na jego szkoleniowej drodze był Bytów – z Drutex-Bytovią zdołał awansować do I ligi. Do sukcesów sprzed lat nie nawiązał nawet w najmniejszym stopniu. Podobnie jak Waldemar Fornalik, który przed podjęciem pracy w reprezentacji osiągał z Ruchem wyniki ponad stan (trzecie miejsce w lidze w sezonie 2009-10, wicemistrzostwo i finał Pucharu Polski w rozgrywkach 2011-12), ale po powrocie do Chorzowa Waldek King był już jakby mniej królewski. Fornalik to solidny fachowiec na warunki Lotto Ekstraklasy, co udowadnia obecnie w Piaście Gliwice.
– Jeśli chodzi o odpowiedzialność, to były selekcjoner nie powinien mieć problemu z pracą w strukturach klubowych. Uważam, że jest wręcz odwrotnie: nawet w największym polskim klubie mamy do czynienia z presją kilkudziesięciu tysięcy kibiców przychodzących na mecz, podczas gdy w reprezentacji trzeba mierzyć się z oczekiwaniami całego kraju, kilkudziesięciu milionów ludzi. W związku z tym presja w klubie nie działa już na takiego trenera – twierdzi Engel.
Wyjątkowe są przypadki Zbigniewa Bońka oraz Leo Beenhakkera, którzy po pracy z reprezentacją Polski definitywnie porzucili trenerską profesję. Dla obecnego prezesa PZPN przegrany 0:2 mecz z Danią w listopadzie 2002 roku był ostatnim oglądanym z perspektywy ławki rezerwowych. Natomiast Holender, który dał Polsce historyczny awans do finałów mistrzostw Europy, a następnie skompromitował się w eliminacjach mundialu 2010, zamienił boisko na dyrektorskie gabinety. Beenhakker przyjął posadę dyrektora sportowego Feyenoordu, później sprawował tę samą funkcję w węgierskim klubie Ujpest. W 2013 roku został dyrektorem technicznym reprezentacji Trynidadu i Tobago, zaś jego ostatnim jak dotychczas pracodawcą była Sparta Rotterdam. W holenderskim klubie pełnił funkcję dyrektora sportowego, a następnie doradcy zarządu.
PO KADRZE TYLKO GORZEJ
Losy byłych selekcjonerów układają się na różne sposoby, ale mają jeden wspólny mianownik – brak poważnych sukcesów. Jak dowodzą ukazane powyżej przypadki, żaden z trenerów prowadzących drużynę narodową po kadencji selekcjonerskiej nie nawiązał do osiągnięć z przeszłości. Krótko mówiąc: kadra stanowi szczyt kariery, później jest już tylko gorzej.
– Moim zdaniem po doświadczeniu w pracy z reprezentacją powinno być zdecydowanie łatwiej. Trudność polega tylko na jednej kwestii: kiedy ktoś z klubu lub spoza jego struktur zamierza wtrącać się w kompetencje trenera, chce mu coś narzucać w sprawach zawodowych – zauważa Engel. – Przychodząc do klubu, były selekcjoner ma już określoną pozycję w środowisku i pragnie być całkowicie niezależny. Ma swoje zdanie i pewną filozofię pracy z zespołem. Nie ulega podpowiedziom, tylko robi to, co w jego ocenie jest najważniejsze dla drużyny. Często zdarza się jednak, że byli selekcjonerzy napotykają opór ludzi, którzy mieli możliwość wpływania na poprzednich szkoleniowców. Tymczasem ktoś, kto pracował z kadrą narodową, nie pozwoli sobie na podobne praktyki. Wtedy mogą pojawić się problemy – dodaje selekcjoner reprezentacji Polski w latach 2000-02.
TEKST UKAZAŁ SIĘ W OSTATNIM (47/2018) NUMERZE TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”