Kaliningrad, Keown, Podoliński i wielkie Maroko
Kilka godzin jazdy samochodem z Warszawy i już jesteście na mundialu. Kaliningrad to najbliżej położone miasto-gospodarz. Na mecze jeździ sporo kibiców z Polski. Bus z Bartoszyc, panowie żartują na temat biało-czerwonych, Bońka i Nawałki. – Nie znam Nawałki – twardo rzuca jeden z nich. Śmiech. To jednak dobrze oddaje nastroje po niedzielnym mancie.
Foto: Łukasz Skwiot
W poniedziałek lało od rana. Stadion w Kaliningradzie czekał na Hiszpanię i Maroko. Grupki fanów z północnej Afryki okrywały się czerwonymi flagami chroniąc przed deszczem. Do takiej pogody nie są przyzwyczajeni. Na stadion docierają busami z parkingów oddalonych o kilka kilometrów. Drą się niemiłosiernie. Hiszpanów nie widać.
Arena mistrzostw położona jest nieco na uboczu, ale wcale nie poza miastem. Organizacja wzorowa, ludzie pomocni. Nie ma karty parkingowej? Zaraz się znajdzie, a przy okazji wejściówki na konferencję prasową i do mixed zony, choć miało ich nie być.
W centrum prasowym mała awaria. Płatność za jedzenie tylko kartą Visa. Jeszcze raz się okazuje, że podróże kształcą, a doświadczenie pomaga. Podobnie jak znajomości. Za mało rubli i odpowiedniego środka płatniczego? Ręce bezradnie rozłożone. No i wtedy pojawia się Robert Podoliński. Świetny w roli komentatora na mistrzostwach świata, jeszcze lepszy jako nagła pomoc. – Change money? – żartujemy.
No i mamy ruble. – Trzeba sobie pomagać – mówi.
Kilka znajomych twarzy siedzi przy stolikach. Między innymi Martin Keown, były zawodnik Arsenalu Londyn, w Rosji pracujący dla BBC. On kasy nam nie wymieni, natomiast w sądach jest zdecydowany. O zachowaniu Pepe kilka dni temu powiedział: – Kiedy ja grałem w piłkę, mężczyźni byli mężczyznami. Teraz spokojnie szykuje się do meczu Hiszpanii z Marokiem, a za chwilę zapewne Anglików z Belgami w tym samym miejscu.
Na trybunach Marokańczycy jak w busach. Głośniejsi. Od początku, czyli od hymnów do końca. Mają wprawę. Kto nie wierzy, niech uda się na derby Casablanki. Na akustycznym obiekcie byli znakomici, podobnie jak ich pupile na murawie.
Hiszpanie meczu odpuścić nie mogli, wciąż walczyli o awans, dlatego wystawili najmocniejszy skład. Od pierwszej minuty był ogień, teoretycznie słabsi nastawieni na kontry, teoretycznie mocniejsi na piękną, kombinacyjną grę. Taki mundial chciało się oglądać. Maroko było kapitalne, mimo nerwów, które puszczały im w końcówce. Przebiegu meczu nie ma sensu opisywać. Było w nim wszystko, nawet gol uznany dzięki VAR w ostatniej minucie. Ważne jest co innego – jak pięknie można odpadać z mundialu… My faktycznie nie pasowaliśmy do tego towarzystwa.
Z Rosji Michał Czechowicz, Zbigniew Mucha, Przemysław Pawlak