Jednooki królem wśród ślepców, czyli poczekajmy z laurkami dla Leśnodorskiego
Media i kibice wpadli w ostatnich tygodniach w prawdziwy amok. Legię Warszawa zaczęto nazywać wzorem Bayernu Monachium – FC Hollywood, a szefa tego projektu Bogusława Leśnodorskiego co najmniej drugim Ulim Hoenessem. Zdecydowanie na wyrost i zdecydowanie zbyt wcześnie.
Prezes Legii wykonał kawał dobrej roboty, ale na pomnik jeszcze nie zasłużył
Najświeższe doniesienia z T-Mobile Ekstraklasy na PilkaNożna.pl – KLIKNIJ!Debata „PLUSA” z Bogusławem Leśnodorskim: Skazany na zagładę? – KLIKNIJ!Nowego prezesa Legii okrzyknięto cudotwórcą po tym jak zaczął po prostu wypełniać swoje obowiązki, robić coś do czego jest absolutnie zobowiązany. Podczas zimowej przerwy transferowej sprowadził on na Łazienkowską kilku nowych zawodników, łamiąc przy tym niepisane tabu obowiązujące (rzekomo) w Ekstraklasie. Z sypiącej się Polonii podprowadził Tomasza Brzyskiego i Władimira Dwaliszwilego, poszedł na wojenkę ze Śląskiem Wrocław skąd zabrał Tomasza Jodłowca i w końcu dokonał spektakularnego wyprowadzenia Bartosza Bereszyńskiego z Lecha Poznań. W stolicy Wielkopolski podniesiono larum, jakbyśmy byli świadkami zdrady co najmniej na poziomie Luisa Figo, a tymczasem Leśnodorski o mały włos nie zabrałby ze sobą do Warszawy także innego piłkarza Kolejorza Karola Linetty’ego. Wszyscy chwalili po tych ruchach prezesa Legii i słusznie, bo nie dość, że wzmocnił on kadrę swojego zespołu, to jeszcze osłabił rywali i wbił im prestiżową szpilę, co przydało mu łatkę bezkompromisowego i niezwracającego na ligowe zwyczaje bossa. Do klubu trafił także Igor Berezowski, a wiele mówiło się także o transferach Marcina Wasilewskiego i Łukasza Brozia.
No i skąd te nagłe zachwyty nad Laśnodorskim? Ano stąd, że zrobił, coś, czego podczas zimowych przerw w Polsce raczej się nie robi. Nie rozprzedał swojego zespołu (Legia AD 2012), nie pozbył się swoich najlepszych zawodników, co robiły niemal wszystkie kluby tej zimy, a jakby tego było mało, dokonał znaczących i ciekawych wzmocnień. Czy to jednak wina prezesa Legii, że reszta jego kolegów po fachu po prostu pozostawała bierna? Wśród ślepców i jednooki może zostać królem – jak głosi stare porzekadło.
Idźmy dalej. Swoje podpisy pod nowymi umowami z Legią złożyli Artur Jędrzejczyk, Dominik Furman, Daniel Łukasik i oczywiście Jakub Kosecki. Ten ostatni po długich negocjacjach, ale ostatecznie udało się go zatrzymać w stolicy. Czy było to trudne zdanie? Niekoniecznie. Cała czwórka swoimi jesiennymi występami zasłużyła sobie na podwyżki, więc niespodzianką by było, gdyby Leśnodorski nie usiadł z nimi do stołu negocjacyjnego. Trzeba więc jasno powiedzieć, że prezes Legii nie miał wyboru, bo gdyby nie zaproponował swojej młodzieży nowych kontraktów, to raz, że sytuacja w szatni mogłaby się pogorszyć, a dwa, że momentalnie znaleźliby się tacy, którzy byliby w stanie zapłacić Koseckiemu, i spółce ciekawsze pieniądze. Ruch na plus, ale tak właśnie powinno się pracować ze swoimi wychowankami. W Poznaniu poskąpili i Bereszyńskiego stracili.
Oczywiście Leśnodorski ma także inne zasługi bardzo szeroko opisywane w najróżniejszych mediach. To doprowadził do zażegnania konfliktu z kibicami, to znowu ustawił w klubowym budynku konsolę Play Station, co nie jest dość często spotykaną w Polsce praktyką. Także w warstwie personalnej nie było źle. Legia uhonorowała Lucjana Brychczego, legendę Wojskowych nadając mu tytuł honorowego prezesa klubu. Mianowała Martę Ostrowską na nowego kierownika pierwszego zespołu (to jedyny taki przypadek w całej Europie), a wiadomo już, że Michał Żewłakow po zakończeniu kariery zostanie nowym dyrektorem sportowym od spraw skautingu. Niby małe decyzje, ale cieszące kibiców, nie wzbudzające kontrowersji i pokazujące, że coś co powinno być standardem w klubie piłkarskim, czyli profesjonalizm, w końcu zagościło do stolicy. Wystarczy zacytować w tym miejscu Tomasza Brzyskiego, którego zapytano o porównanie prezesów Polonii (Józefa Wojciechowski i Ireneusza Króla) z Legią. – Niebo i ziemia – odpowiedział i chyba nie trzeba tłumaczyć, co miał na myśli.
Wszystkie te mniejsze lub większe zwycięstwa Leśnodorskiego nie będą miały jednak kompletnie żadnego znaczenia, jeśli jego Legia nie odzyska w końcu mistrzostwa kraju i nie włączy się do poważnej walki o fazę grupową Ligi Mistrzów (czyli nie wyprzeda się w lecie, a wzmocni). Jeśli tak się nie stanie, to kibice bardzo szybko zapomną o zimowych sukcesach swojego prezesa i odstawią go na półkę, gdzie będzie on stał ramię w ramię z Piotrem Zygo, Leszkiem Miklasem czy Pawłem Kosmalą. Zresztą, już pierwszy mecz rundy wiosennej i porażka Legii w Kielcach powinna postawić niektórych do pionu i wstrzymać ich przed wystawianiem laurek oryginalnemu prezesowi… przynajmniej do końca sezonu.
Grzegorz Garbacik
PilkaNożna.pl