Jak Ibra wygrywa z Milanem i Covidem
Widzimy Milan na szczycie tabeli Serie A i Ligi Europy i zadajemy pytanie: jakie drogi tam go zaprowadziły, jedna przecież być nie mogła? Rzeczywiście, było ich kilka, ale wszystkie miały początek w tym samym punkcie.
TOMASZ LIPIŃSKI
To był ubiegłoroczny prezent gwiazdkowy. Od Zvonimira Bobana, który w kiepskiej atmosferze miał niebawem opuścić klub, dla kibiców Milanu. I jednocześnie jasny przekaz: kończymy z eksperymentami, uleganiem chwilowym modom, wracamy do tego, co sprawdzone i nie ma znaczenia, że wyszło z europejskiego obiegu. Z nim będzie miał świetną zabawę i młody, i starszy. Bo Zlatan bawiąc uczy, ucząc bawi. I jak dżoker w talii kart lub jak dodatkowy rzut kostką pomaga wygrywać.
W depresji
Ładnie opakowany w kampanię reklamową IZ back i koszulkę z numerem 21 prezent trafił pod choinkę na otarcie łez po katastrofalnym 2019 roku. Jeszcze do końca maja jako tako wszystko wyglądało, ale później poszło w całkowitą rozsypkę, jak w kończącym tamten rok tęgim na pięć pasów laniu z Atalantą. Nie było niczego: stylu ani wyników, z bardziej lub mniej znanych i uznanych piłkarzy zostały tylko nazwiska. Od Interu po 17 kolejkach dzielił czerwono-czarnych dystans 21 punktów. Na tym etapie sezonu nigdy w historii przepaść nie była tak gigantyczna. I w tej depresji wykopanej z 6 zwycięstw, 3 remisów, 8 porażek, 16 goli strzelonych, 24 straconych i 11 miejsca w tabeli stanął on – piłkarski tyranozaur. Po przekroczeniu 38 lat prędzej można się go było spodziewać na nowo w Milanie w roli trenera niż napastnika, w którym cała nadzieja.
On nie spał, cały czas tkwił na posterunku, ciągle na pierwszej linii frontu, choć za teren walki wybrał Stany Zjednoczone. Twardy, pewny siebie, charyzmatyczny, nienasycony. Król Mediolanu wrócił. Parę miesięcy później podniósł swoją rangę i nazwał się bogiem. Dokonał cudu, miał prawo.
Liczby i wartości, do których wywindował Milan są wręcz nieprawdopodobne. Dzięki niemu zrobiło się trochę jak w grze Monopoly, w której już czułeś się przegranym bankrutem, ale nagle dzięki jednemu hotelowi postawionemu w odpowiednim miejscu wszystko zmieniło się na twoją korzyść, zarobiłeś, odbiłeś się od dna i zacząłeś dzielić i rządzić na planszy. Zlatan okazał się tym hotelem, który uchronił Milan od nieszczęścia, od przegranej, od kolejnej niepewnej rewolucji. Nie Krzysztof Piątek i Paqueta, za których zapłacono 70 milionów euro, nie zmieniający się trenerzy, zastępy młodych talentów. Z nimi i tylko z nimi nic by nie drgnęło albo w ledwo zauważalny sposób. Ten głaz wtoczył na górę Ibrahimović, który innym pokazał, jak mają mu pomagać.
Zadebiutował 6 stycznia z Sampdorią, zmieniając w 55 minucie Piątka. Kibice na San Siro oszczędzili Polakowi zwyczajowych gwizdów, bo zachowali energię na burzliwe oklaski dla Szweda. Jeszcze wtedy nie dał rady dołożyć do wyniku swojej cegiełki i skończyło się bezbramkowo. Po paru treningach szybko zorientował się z kim mu będzie w składzie najlepiej i namaścił publicznie na swojego przybocznego Rafaela Leao. Przy Piątku postawił kciuk w dół. Stało się zgodnie z życzeniem Ibry i o osiemnaście lat młodszy Portugalczyk stanął po jego lewicy w meczu z Cagliari. We dwóch zdobyli Sardynię. Od tego momentu maszyna ruszyła pełną parą i lepiej było nie znajdować się w pobliżu, kiedy młóciła. Jak Leao przestał dotrzymywać kroku staremu mistrzowi, to wyrósł obok Ante Rebić, na wyższe obroty wskoczyli Hakan Calhanoglu i Franck Kessie, kolejno dołączali inni. Zlatan stworzył silną armię.
Z nim na boisku Milan w poprzednim sezonie z 18 ligowych meczów wygrał 11, 5 zremisował i 2 przegrał: w lutym w derbach z Interem, w których po jego golu i asyście prowadził do przerwy 2:0 i tuż przed lockdownem z Genoą, kiedy już wszystko było dalekie od normalności i do nowych zasad należało dopiero przywyknąć. A do tego jeszcze należało doliczyć dwa występy w Pucharze Włoch, w których wygrał i zremisował.
Efekt Zlatana działał nie tylko, kiedy on był w składzie. Bez niego zdarzyły się cztery mecze zakończone bez porażki. Bardzo znamienny był zwłaszcza przebieg rewanżowego meczu w półfinale Coppa Italia z Juventusem. Ibra musiał odcierpieć dyskwalifikację. Milan od 17 minuty po czerwonej kartce dla Rebicia grał w osłabieniu i nie dał sobie w Turynie strzelić gola. Wprawdzie sam też nie strzelił, co stanowiło niezbędny warunek do awansu, ale zwłaszcza po przerwie wcale nie był daleki od sprawienia sensacji. Po meczu krytykowało się finalistę, chwaliło przegranych. Ten efekt nie zniknął z nastaniem nowego sezonu. Bez fizycznej obecności Ibry, ale z jego duchowym wsparciem niewiarygodny karny scenariusz napisał Milan w ostatniej fazie eliminacji do fazy grupowej Ligi Europy, zaś w Serie A uporał się z Crotone i Spezią.
W euforii
Po wznowieniu rozgrywek 22 czerwca Milan odleciał reszcie na inną planetę, na której zresztą sam od dawien dawna nie lądował. Zaliczył 17 ligowych meczów bez porażki. Wygrywając ze Spartą Praga, przedłużył pozytywną passę do 23 spotkań, co stanowiło nawiązanie do chlubnych lat 90-tych ubiegłego wieku. Poprzedni raz w sezonie 1995-96 zdobył komplet punktów w czterech pierwszych kolejkach.
Jeśli w czasie pandemii na europejskich boiskach króluje Bayern Monachium, to niedaleko za nim kroczy Milan. Do Roberta Lewandowskiego, który w Bundeslidze trafia co 37 minut, biorąc pod uwagę napastników z pięciu najsilniejszych lig, najbliżej ma Ibrahimović z 45 minutową średnią bramkową. 6 goli w 270 minut. Grał znacznie mniej niż Polak z powodu Covidu. Że wirus dopadł Szweda, było chyba największą niespodzianką tego sezonu i zarazem przestrogą dla innych: jeśli nawet jego, to może każdego. Zlatan wziął to na klatę w stylu Chucka Norrisa, od którego przejął rolę niezłomnego: – Wyzwałeś mnie, tym gorzej dla ciebie. To mówił pod publiczkę, natomiast na serio stał się twarzą i głosem kampanii społecznej zrobionej dla regionu Lombardia, w której ostrzega i namawia: – Ja wygrałem z Covidem, ale ty nie jesteś Zlatanem, przestrzegaj reguł, noś maseczkę, zachowuj dystans społeczny, myj ręce.
Zachorował 24 września, do treningów z drużyną wrócił 11 października. Sześć dni później w sześć minut rozprawił się z Interem. Jednocześnie poprawił własny rekord najstarszego strzelca w derbach. Był dwa tygodnie po 39 urodzinach. Wcześniej wrzucił dwa gole Bolonii, później dwa Romie, z sześcioma po 5 kolejkach znalazł się na czele ligowej klasyfikacji strzelców. Jego Milan też spoglądał na wszystkich z góry.
Skąd ten wielki power w nim się bierze, to źródło odnawialnej energii? Jego rocznik to prawie wymarły gatunek (bramkarzy nie liczymy). Gdzieniegdzie uchowały się pojedyncze sztuki, ale dożywają piłkarskich dni jakby na uboczu wielkiego futbolu, jak Joaquin w Betisie Sewilla czy Bruno Alves w Parmie. Oprócz Portugalczyka do grupy matuzalemów z Serie A zaliczyć trzeba: Rodrigo Palacio z Bolonii, Francka Ribery’ego z Fiorentiny czy Fabio Quagliarellę z Sampdorii. Wszyscy poważani i cenieni, ale nikt od nich nie wymaga niemożliwego. Od Zlatana wymagano i wymaga się nadal. Pytany o sekret długowieczności Szweda Paolo Maldini, który na wysokim poziomie grał jeszcze dłużej, odpowiedział krótko: – On ma niezrównaną klasę i ochotę.
Te dwie rzeczy idą w parze. Piłkarska jakość i łapczywa chęć rzucania się na kolejne wyzwania. U innych, jak jest jedno, to nie ma drugiego lub na odwrót, a to każe się zatrzymać i wycofać. Ibra cały czas idzie naprzód, bo rywalizowanie napędza go. Nie znosi rutyny, nie boi się zmian. W ostatnich pięciu latach grał w trzech ligach. Można odnieść wrażenie, że bez treningów i meczów szybko by zwiądł, wyłysiał, pomarszczył się. Futbol i wszystko co z nim związane to jego eliksir młodości. Najlepsza z rozrywek, która go nie nudzi. Czuje się szczęśliwy i na czas się nie ogląda. Z drugiej strony – oczywiście ciężko na to pracuje.
Z innej bajki
Przyjęło się, że Zlatan to gbur, arogant i zarozumialec, ale przy tych cechach charakteru to profesjonalista z tej samej ligi, co Robert Lewandowski. Trudno sobie przypomnieć wybryki pozasportowe z jego udziałem: imprezowanie, zarywanie nocy, rozbijanie samochodów, uganianie za spódniczkami. Konflikty z trenerami, z kolegami z drużyny i takie tam różnice zdań i charakterów to zupełnie co innego. Jednak nawet największy jego wróg nigdy nie zarzucił mu braku profesjonalizmu. Teraz w Milanie młodzi patrzą na niego z podziwem i być może pewnym niedowierzaniem. Musi być dla nich wzorem. Żyje w reżimie: praca-odpoczynek-praca, stosuje ścisłą dietę, ćwiczy codziennie w siłowni według spersonalizowanego planu, trenuje z drużyną. – Jeżeli pytam go, czy czuje się na siłach, to jeszcze nie zdarzyło się, żeby powiedział: Nie, trenerze, dzisiaj może bym odpoczął – tym zachwytem dzielił się z dziennikarzami Stefano Pioli.
Ma piekielnie mocną psychikę, na zdrowie też rzadko narzekał. W całej karierze zdarzyła mu się jedna poważniejsza kontuzja, kiedy pracował dla Manchesteru United. Chirurdzy na nim nie zarobili. Cechuje go wrodzona elastyczność. Nadal mimo wieku i wagi, to w końcu mężczyzna ważący 95 kilogramów, potrafi wznieść się na pułap niewiele niższy niż Cristiano Ronaldo (patrz gol z 1. kolejki z Bologną) i zadrzeć nogę na wysokość głowy postawnego obrońcy.
W Milanie jest gościem z innej bajki. Wokół sama młodzież, wypracowująca najniższą średnią wieku w Serie A i jedną z najniższych w Europie, a on wśród niej, jak ojciec i surowy wychowawca. Do niedawna nie mieszczący się w planach. Założenie było przecież takie, że młodzież bez doświadczonego wsparcia nauczy się pływać na głębokich wodach. Kupić tanio, podszkolić, przebić się do Ligi Mistrzów i sprzedać z zyskiem co zdolniejszych – taka była ścieżka rozwoju dla Milanu i jego piłkarzy.
Od dnia zwolnienia Marco Giampaolo i zatrudnienia Piolego (październik 2019 roku) w klubie ścierały się dwa obozy. Zwolenników wstąpienia na drogę kolejnej rewolucji i oddania sterów w ręce Niemca Ralfa Rangnicka z przeciwnikami takiego pomysłu. Po jednej stronie okopał się ciągnący za wszystkie sznurki w klubie Ivan Gazidis, po drugiej – Boban z Maldinim, który po krytykującym zwierzchników wywiadzie Chorwata ostał się samiuteńki i też liczył się ze zwolnieniem. Układ sił się zmienił, kiedy do Maldiniego dołączył Ibrahimović. Po tym, jak podźwignął Milan z kolan, trudno byłoby wytłumaczyć nie przedłużenie z nim kontraktu, czego chciał Rangnick. Zrezygnowano więc z Niemca. Ibra wytargował dla siebie kontrakt za 7 milionów euro. W czerwono-czarnej części Mediolanu wystrzeliły korki od szampanów. Pijani ze szczęścia byli kibice po ostatnich derbach, pijani prawdopodobnie będą na koniec tego szalonego roku. Przypomnijmy na koniec poprzedniego do Interu Milan tracił 21 punktów, teraz wszystko na to wskazuje, że będzie miał kilka przewagi. Warto wznieść toast za zdrowie Zlatana.
TEKST UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (NR 44/2020)