Iwański dla PN: Takich jak ja w naszej lidze długo nie będzie
Zakontraktowanie Macieja Iwańskiego przez Podbeskidzie Bielsko-Biała było ruchem dość nieoczekiwanym. Trener i działacze klubu z Bielska-Białej po byłym zawodniku warszawskiej Legii obiecują sobie wiele. Tyle że Iwan na razie w Podbeskidziu grać jednak nie może, bo z Turcji nie dotarł jego certyfikat. O co chodzi w całym zamieszaniu?
Właściwie to nawet ja nie wiem, o co w tym wszystkim do końca chodzi – mówi „PN” Iwański. – Przepisy mówią jedno, a FIFA – drugie. Są pewne niedopowiedzenia w regulaminach, przez co mam teraz problem. Mój poprzedni klub będzie robił wszystko, żeby nie zapadł werdykt o rozwiązaniu mojego kontraktu z jego winy.
Nie można tego procesu w żaden sposób przyspieszyć?
Może w tym pomóc PZPN. Związek poinformował mnie zresztą niedawno, że postara się to zrobić. Nie ukrywam, że dla mnie jest to czarna magia. Bo jeśli jest przepis, który pozwala piłkarzowi zerwać kontrakt z wyraźnej winy klubu, a później w każdym momencie podpisać kontrakt z nowym klubem, to dziwię się, że tego certyfikatu jeszcze nie mam. Zerwanie umowy z winy strony tureckiej jest w tym przypadku ewidentne.
W podobnej sytuacji znalazł się niedawno Marcin Kuś. Konsultował się pan z nim?
Nie musiałem się z nim kontaktować, bo bardzo dobrze znam jego sprawę. Przez coś podobnego przechodził również Marcin Robak. Moja sytuacja jest jednak trochę inna, ponieważ Marcin zrywał kontrakt poza okienkiem transferowym, a ja zerwałem w momencie, gdy okienko było otwarte. Odwołuję się jednak do przepisu, który pozwala zerwać kontrakt z winy klubu i podpisać w każdym momencie umowę z nowym pracodawcą.
Dlaczego Turcy cały czas robią piłkarzom problemy? Większość podobnych sytuacji, jeśli nie wszystkie, dotyczy zawodników wracających z Turcji do Polski. To chyba nie przypadek.
Turcy nie robią pod górkę. W moim przypadku mamy do czynienia ze sporem prawnym, w którym utrzymuję, że zerwałem kontrakt z winy mojego pracodawcy. Jeśli klub by to potwierdził, a odpowiednie instytucje przyklepały taki werdykt, wówczas strona turecka nie miałaby żadnych szans w walce ze mną w sądzie. I stąd tak bardzo zależy im na utrzymaniu swojego stanowiska.
Nie żałuje pan teraz, że wrócił jeszcze raz do Turcji?
Przypominam, że wcześniej również zerwałem kontrakt z winy klubu. To już nieważne, poza meczem Cracovia – Zagłębie w 2006 roku niczego nie żałuję w swojej karierze. Widocznie tak się to wszystko musiało potoczyć.
W drugiej lidze tureckiej jest wysoki poziom?
Jeśli porównujemy ogólnie poziom tureckiej piłki do polskiej, niestety w tej rywalizacji przegrywamy. Choć przyznaję, że w Polsce w tym momencie jest zdecydowanie wyższy poziom szkolenia i za kilka lat wszystko się zmieni. Natomiast co do poziomu w tureckiej drugiej lidze, połowa tamtejszych klubów poradziłaby sobie w naszej ekstraklasie.
Mirosław Szymkowiak opowiadał, że za czasów jego gry w Trabzonie kibice nie chcieli wypuścić drużyny z szatni. Takie sytuacje wciąż się w Turcji zdarzają?
Zdarzają się, ale to zależy od drużyny. Podobne historie dotyczą szczególnie klubów, których kibice przekonani są o wielkości zespołu, o tym, że ich drużyna musi wygrywać. Mam tutaj na myśli choćby Galatasaray czy właśnie Trabzonspor. Ale są kluby słabsze, których kibice łatwiej znoszą niepowodzenia.
Ostatnio w derbach Stambułu doszło do wielkich burd, piłkarze musieli uciekać z murawy. W pana meczach również zdarzały się podobne incydenty?
Akurat w meczach mojej drużyny, które rozgrywaliśmy u siebie, podobne sytuacje się nie zdarzały. Ale gdy jechało się do innych miast, bywało gorąco. Rzucano w nas z trybun różnymi przedmiotami – monetami, zapalniczkami, do czego trzeba było przywyknąć. Tam we wspomnianych sytuacjach nikt nie zbiera tych przedmiotów z ziemi i nie biegnie do sędziego, żeby mu je pokazać. Zaciska się po prostu zęby i walczy dalej.
Przejrzałem dokładnie opinie, które pojawiły się w Bielsku-Białej po podpisaniu przez pana umowy z Podbeskidziem. Traktowany jest tam pan prawie jak zbawca tego klubu.
Piłka nożna to sport drużynowy, ale takich piłkarzy jak ja, czyli mających tyle asyst, tyle bramek, nie będzie w najbliższym czasie w ekstraklasie. Może z wyjątkiem Sebastiana Mili. Teraz w Polsce nie kupuje się zawodników, którzy już potrafią grać w piłkę, tylko kupuje się talenty. Najlepsi szybko wyjeżdżają za granicę, więc nie mają czasu na strzelanie goli bądź dogrywanie ostatnich podań. Za moich czasów tego nie było. A największe talenty wyjeżdżają po roku, góra dwóch latach. Dla tych piłkarzy to dobrze, dla naszej ligi nie za bardzo.
Pan chyba nie przepada za dziennikarzami?
Nie, wydaje mi się, że to dziennikarze bardziej nie przepadają za mną. Ale nie może być inaczej, jeśli dziennikarz zadaje pytanie i później sam na nie odpowiada. A ja mam inne zdanie, a na dodatek potrafię bronić się argumentami. Zresztą na mój temat przed moim zagranicznym wyjazdem pojawiło się bardzo dużo nieprawdziwych informacji w prasie, co potwierdza, kto za kim nie przepada.
Trener Michniewicz mówił niedawno o panu w jednym z wywiadów: Będą zgrzyty, bo on jest nowy, a będzie chciał poukładać pewne sprawy po swojemu. Rzeczywiście były już jakieś zgrzyty w szatni nowego klubu?
To są kolejne opinie budowane na tym, co kiedyś starano się o mnie mówić, choćby po moim odejściu z Legii. Gdy ktoś ma mocny charakter i nie boi się powiedzieć, co myśli, to mówi się później o nim, że rozbija szatnię. Nie! Staram się w szatni w ogóle nie odzywać. Odzywam się na boisku. Jak mi się coś nie podoba, to potrafię krzyknąć, opieprzyć, powiedzieć komuś, że coś źle robi. A moje doświadczenie jest już przecież na tyle duże, że jestem w stanie komuś coś podpowiedzieć.
Ile jest prawdy w tym, że jeszcze w czasach Zagłębia między panem a trenerem Michniewiczem był konflikt?
Jeśli byłby między nami spór, to na pewno ani trener nie chciałby mnie ściągnąć do Podbeskidzia, ani ja bym nie chciał tu przyjść.
Co mówił panu trener Michniewicz tuż po podpisaniu umowy z Podbeskidziem? Czego od pana oczekuje?
Trener nie musi mi nic mówić. Zna mnie, wie, co mogę dać drużynie, co mogę poprawić w funkcjonowaniu zespołu. Moim zadaniem jest granie w piłkę, nie rozmawianie.
Niedawno PZPN poinformował, że przeciwko panu wznowione zostało postępowanie dyscyplinarne w sprawie meczu Cracovia – Zagłębie. Ktoś już się z panem w tym temacie kontaktował? Wie pan już coś więcej na ten temat?
Może i wiem, ale to jest moja sprawa, nikogo innego. Cóż mogę powiedzieć: wiedziałem, że popełniłem błąd, grzech, że strzeliłem sobie samobója. Nazywajmy to, jak chcemy. Wiedziałem też, że po moim powrocie do Polski ktoś się za to weźmie. Być może wróciłem odbyć karę?
Istnieje zagrożenie, że zostanie pan zawieszony.
Oczywiście, że istnieje. Niektórzy za podobne sprawy mają wyroki i są zawieszeni, inni mają tylko wyroki, ale grają w piłkę. Niestety mój problem polega na tym, że kiedyś w przypadku jednego meczu popełniłem błąd, za co zostałem już zresztą ukarany. Ale nie chcę więcej rozmawiać na ten temat.
Jak jest pan przygotowany pod względem fizycznym do grania na poziomie ekstraklasy? Gdyby dotarł w tym momencie w końcu pana certyfikat, byłby pan w stanie rozegrać od razu pełne 90 minut?
Na razie odbija mi się brzuch od kolan, ale ogólnie jest OK (śmiech).
A mniej ironicznie? Po prostu jestem ciekaw, w jakiej jest pan formie. W końcu chwilę pan w piłkę nie grał.
Grałem, sumiennie trenowałem. Nie miałbym żadnego problemu, żeby nawet w tym momencie wyjść na boisko i rozegrać pełne spotkanie.
Rozmawiał Paweł KAPUSTA