Arka Gdynia drugi rok z rzędu wywalczyła Superpuchar Polski. Żółto-niebiescy bezlitośnie wykorzystali błędy Legii w nowym ustawieniu i zgarnęli trofeum.
(fot. Cezary Musiał)
Legioniści nie potrafią wywalczyć Superpucharu od 2008 roku, choć od tamtej pory grali o to trofeum już grali pięć razy i za każdym razem schodzili z boiska pokonani. Inna sprawa, że trenerzy nie do końca poważnie traktowali te rozgrywki i dawali szanse zawodnikom rezerwowym oraz juniorom. W tym roku było inaczej
Trener Dean Klafurić posłał do gry pierwszy garnitur, który miał przerwać czarną serię w meczach o Superpuchar. Chorwat uparcie od kilku tygodni trzyma się pomysłu gry w systemie 1-3-5-2. Już po obozie w Warce było wiadomo, że nowa taktyka ma być bardziej ofensywna i rzeczywiście w ataku nie można mieć do postawy mistrzów Polski zastrzeżeń. O wiele gorzej było już z grą w obronie.
Pierwszy gol dla arkowców padł po błędzie w ustawieniu Michała Kucharczyka, który został wystawiony jako lewy wahadłowy. Kuchy nie zdążył wrócić za Luką Zarandią, który w piękny sposób pokonał Arkadiusza Malarza.
A to był dopiero prolog przed deszczem pięknych goli przy Łazienkowskiej. Chwilę później prowadzenie Legii po pięknym strzale z dystansu dał Chris Philipps, dla którego było to… drugie trafienie w profesjonalnej karierze. Na odpowiedź gdynian nie trzeba było długo czekać, a Andrij Bohdanow pięknie przymierzył z rzutu wolnego i znowu był remis. Chwilę przed przerwą prowadzenie Arce zapewnił Michał Janota, którego nie zdążył zablokować Marko Vesović.
Legia atakowała różnymi sposobami, ale najczęściej warszawianie decydowali się rozgrywać akcje do boku i kończyć dośrodkowaniami. Aktywny w budowaniu ataków był Jose Kante, który nie dość, że dobrze rozgrywał piłkę, to imponował siłą, a także skutecznością w pojedynkach powietrznych. Nowy napastnik Legii pozostawił po sobie bardzo dobre wrażenie. Był aktywny, walczył za dwóch, ale do ukoronowania występu zabrakło gola.
Mistrzowie Polski stwarzali sobie kolejne sytuacje do strzelenia gola, ale nie potrafili zamienić ich na gole. Aktywny po wejściu był Carlitos, który nawet posłał piłkę do siatki, ale sędziowie słusznie odgwizdali pozycję spaloną Hiszpana.
A Arka? W pierwszej połowie grała z Legią jak równy z równym. Po zmianie stron gdynianie cofnęli się na swoją połowę i zostawiali bardzo dużo miejsca legionistom, którzy jednak nie potrafili pokonać dobrze dysponowanego Pavelsa Steinborsa.
Trener Zbigniew Smółka może być zadowolony z debiutu w roli szkoleniowca Arki. Były opiekun Stali Mielec zapowiadał, że jego zespół ma grać ofensywną piłkę, jednak przy Łazienkowskiej arkowcy byli wycofani i szukali swoich szans po kontratakach. Kto jednak za kilka dni będzie pamiętał styl gry żółto-niebieskich? Najważniejsze, że Smółka może sobie dopisać do CV pierwszy poważny sukces, a Arka drugi sezon z rzędu skończy przynajmniej z jednym trofeum.
Z Łazienkowskiej,
Paweł Gołaszewski