Przejdź do treści
Dzieło życia Gian Piero Gasperiniiego

Ligi w Europie Serie A

Dzieło życia Gian Piero Gasperiniiego

Stworzył potwora i wychowuje go już pięć lat. Straszy nim wszystkich w okolicy i coraz częściej zagranicą. Sam też jest groźny, choć nie wygląda. Dostojny pan w słusznym wieku z grzywą białych włosów nie daje się zagłaskać i obłaskawić. Bo to bardziej lew niż pudel. I oczywiście samiec alfa.


Gian Piero Gasperini (fot. Reuters)

TOMASZ LIPIŃSKI

 

Właśnie odebrał najbardziej cenioną w jego zawodzie nagrodę. Koledzy po fachu drugi rok z rzędu zagłosowali na niego. Za sezon 2019-20 dostał 27 wskazań, o 5 więcej niż we wcześniejszym. Dziennikarze byli bardziej hojni. W ich podsumowaniach wygrał trzykrotnie w czterech ostatnich latach. Wychodzi więc na to, że doceniany jest, bo być musi, ale lubiany już zdecydowanie mniej. O sympatię zresztą nie dba. Chyba na niej mu nie zależy.


Teraz
Łatwo wpada w furię, wtedy nie hamuje języka, a zdarza się, że i rąk. Wiele na jego temat mogliby opowiedzieć sędziowie techniczni, którzy przez 90 minut muszą wyciągać szpilki, które wbija po każdej niekorzystnej decyzji dla swojej drużyny. Na zmianę lamentuje i złorzeczy. Gdyby zatem to od sędziów, tych głównych też, zależało, miałby szanse na wygranie co najwyżej kategorii najbardziej upierdliwego, a eufemistycznie rzecz ujmując – nieznośnego trenera w całej lidze. 

 

Stać go na to, żeby kamerzystę pokazującego jego drogę z ławki rezerwowych na trybuny, którą to drogę zna lepiej niż inni, poczęstować zdaniem: – Zejdź mi z oczu (spadaj, paszoł won). Albo rzucić się z pięściami w tunelu na – pewnie nie Bogu ducha winnego – działacza Sampdorii, której z racji chlubnej przeszłości w Genoi był śmiertelnym wrogiem. 

Trudny to charakter, bardziej charakterek, ale fachowiec. Tylko trzeba go zaakceptować takim, jakim jest i dać mu trochę czasu na rozwinięcie skrzydeł, a później niczemu się nie dziwić. Że wypowiada wojnę i degraduje do stopnia szeregowca generała Alejandro Gomeza. Że równego Argentyńczykowi szarżą Josipa Ilicicia wprowadza do boju z Realem Madryt dopiero po przerwie i niehonorowo wyprowadza z pola walki po zaledwie pół godzinie. A przecież na początku sezonu nikt by w ogóle nie śmiał pomyśleć, że drużyna bez tych asów może utrzymać się na tym poziomie, na który dostała się w dużym stopniu dzięki nim. 

Okazuje się, że może. Po 28 kolejkach zajmowała 3 miejsce ze stratą 4 punktów do drugiego Milanu. W dość wyrównanej stawce do miejsc w pierwszej czwórce szybciej należy oczekiwać zjazdu wicelidera czy braku Juventusu w kolejnej edycji Lidze Mistrzów niż problemów Atalanty. W 2021 roku znów pokazała siłę. Rozbiła na San Siro Milan, odprawiła z czterema golami Napoli, napędziła strachu Interowi, który na własnym stadionie cofnął się do okopów i stamtąd jednym strzałem powalił niebezpiecznego wroga. Nikt nie zdobył więcej punktów ani bramek. Trener przestawił maszynę na inne tory, ale ani na moment nie stracił nad nią panowania. Poczucie dużego niedosytu związanego z dwumeczem z Królewskimi w 1/8 finału Champions League zamierza wynagrodzić sobie na krajowej arenie. Liga ligą, jednak punkt kulminacyjny nastąpi 19 maja. W finale Pucharu Włoch. Juventus wcale nie będzie faworytem. 

5 lat temu
Wtedy nie byłoby w ogóle na ten temat żadnej dyskusji. Awans do finału Atalanty już byłby jej sukcesem i zapewne wynikiem splotu sprzyjających okoliczności, zwycięstwo w takim układzie – obowiązkiem Juventusu.
W maju 2016 roku Edoardo Reja zostawił Atalantę na 13 miejscu. Dobrym miejscu, bo bezpiecznym. Kibice z Bergamo, przyzwyczajeni do balansowania na linie rozwieszonej między pierwszą a drugą ligą, liczenie punktów w każdym sezonie kończyli na 40. Jeśli drużyna osiągała ten pułap, co działo się zazwyczaj później niż szybciej, oddychali z ulgą i świętowali utrzymanie. Akurat w sezonie 2015-16 zameldowała się na mecie z wynikiem 45.
Od Gian Piero Gasperiniego oczekiwali, żeby tylko gorzej nie było. Atalanta z nim na ławce zaczynała szósty z rzędu sezon w elicie. W związku z czym już na starcie wyglądało to tak dobrze, jak rzadko kiedy w historii.

Zanim dzięki niemu wkrótce odfrunęła w zupełnie inną galaktykę, pojawiły się perturbacje. Między 21 sierpnia a 21 września 2016 roku zmieściło się 5 kolejek i nowy trener wycisnął z nich 3 punkty. Po czterech porażkach wróżono mu podobną karierę jak w Interze, do czego jeszcze wrócimy. Tymczasem w pozostałych do końca sezonu 33 kolejkach przegrał tyle samo razy, co na samym początku. Po tej ostatniej, zarazem najbardziej dotkliwej i jednak wstydliwej z Interem (1:7) na piłkarzy czekały pod ośrodkiem treningowym tłumy i wiwatom nie było końca. Pocieszać się dawali między innymi: Mattia Caldara, Rafael Toloi, Franck Kessie, Andrea Conti, Remo Freuler, Leonardo Spinazzola, Alessandro Bastoni i Gomez. Na San Siro to był ich brzydki wypadek przy generalnie spektakularnej pracy, w której efekcie na 10 punktów odjechali Interowi, a na dziewięć Milanowi. Czwartego miejsca nigdy w Bergamo nie widzieli. Podobnie jak Atalanty w glorii najlepszej drużyny w całej Lombardii. Wpędzającej w kompleksy bogaty i snobistyczny Mediolan.

A później te dobrze naoliwione przez Gasperiniego mechanizmy pracowały bez większych zgrzytów i przesuwały granice niemożliwego. Najwięcej punktów w historii klubu, najwięcej goli, najwięcej zwycięstw, najwyższe miejsce, udział w Lidze Mistrzów i awans do ćwierćfinału. Trener odbierał nagrody i zastanawiał się do kogo z rewolucjonistów i jednocześnie ekscentryków mu bliżej: Arrigo Sacchiego czy Marcelo Bielsy, co starali mu się wmówić. 

Co w tej całej pięciolatce jest najbardziej godne podkreślenia, to fakt, że Atalanta doganiając wielkich i utrzymując dyktowane przez nich tempo, nie poszła drogą na skróty, nie wyrzekła się swojej tożsamości. Była klubem zarabiającym na transferach najlepszych zawodników i takim pozostała. Sprzedawała jak zawsze, grała jak nigdy. Po pierwszym sezonie opuścili Gasperiniego za odpowiednio 19 i 22 miliony euro Mattia Caldara i Roberto Gagliardini. Po kolejnym ubyli Alessandro Bastoni za 31, Andrea Conti za 24 i Franck Kessie za 32. Następnie 15 milionów pozostało po Andrei Petagni. Przez letnie okienko transferowe z poprzedniego roku wpadło 35 milionów za Dejana Kulusevskiego, 21 za Bryana Cristante, 24 za Timothy’ego Castagne’a, 25 za Amada Diallo, 15 za Gianlukę Manciniego i w styczniu 5,5 za Gomeza. Z grubsza licząc 270 milionów euro. Po stronie wydatków prezentowała się nieporównywalnie skromniejsza liczba. 

To plus premie za zajmowane miejsca w lidze, rosnące zyski z gry w europejskich pucharach, stworzyły stabilność finansową. Nie zachwiały nią budowa ośrodka treningowego, stadionu i przede wszystkim pandemia. Według obliczeń „La Gazzetta dello Sport” Atalanta zakończyła poprzedni sezon z dodatnim bilansem 26,5 miliona, największym w Serie A i jako jeden z sześciu klubów na plusie. Zresztą od 2015 roku przez kolejnych pięć lat przynosiła zyski. Dla porównania bilans zysków i strat Juventusu w sezonie 2019-20 świecił się na czerwono liczbą 90 milionów, Inter miał minus na 102, Milan – 194, a rekordzistka Roma – 204. W rubryce całkowite zadłużenie wynikające z kredytów i innych pożyczek Atalanta także służyła za wzór dla innych. Bo co to 42 miliony w stosunku do 630 Interu, 552 Romy, 458 Juventusu i 151 Milanu. 

10 lat temu
Kiedy 15 czerwca 2011 roku gruchnęła wiadomość, że Leonardo opuszcza Inter, to w trybie nagłym rozpoczęło się poszukiwanie następcy. Upatrywano go w samych tuzach: Argentyńczyku Bielsie, Fabio Capello, Luciano Spallettim, Carlo Ancelottim, Brazylijczyku Dundze, Holendrze Guusie Hiddinku, Serbie Sinisy Mihajloviciu i Portugalczyku Andre Villasie-Boasie, a padło na outsidera w tym gronie Gasperiniego.
De facto wybrał go prezydent Massimo Moratti, ale niejako z rekomendacji Jose Mourinho. Prawdopodobnie prezydentowi brzęczały w uszach słowa wypowiedziane przez Portugalczyka publicznie w marcu 2010 roku. – Gasperini to trener, który sprawił mi najwięcej problemów. Jest najlepszy. 

Mou musiało spodobać się to, że ówczesny trener Genoi Gasperini w odróżnieniu od szkoleniowców innych drużyn podejmowanych przez niebiesko-czarnych, ustawiał jedenastkę ofensywnie, nakazywał atak i walkę o zwycięstwo, nie było murowania własnej bramki, bo to nie mieściło się w jego myśleniu o futbolu. On zawsze kochał piękno, pozwalał piłkarzom czerpać radość z gry, nie hamował ich ofensywnych zapędów i fantazji. Starał się te idee realizować dzięki wyjściowemu ustawieniu 1-3-4-3, w którym kluczową rolę odgrywali skrzydłowi. Piłkarze i kibice Genoi go kochali i szanowali. Rozpoczął pracę w tym klubie w 2006 roku, wprowadził go do Serie A, a następnie do Ligi Europy. Jego drużyna z pewnością wniosła dużo świeżości i nową jakość do ligi włoskiej.
W Genoi miał wzloty i upadki, ale wydawało się, że wytrwa na posterunku do końca kontraktu, który upływał w połowie 2012 roku. Zresztą kiedy w 2007 podpisał go od razu na pięć lat, wzbudziło to taką sensację w kraju przyzwyczajonym do częstej rotacji wśród trenerów, że dziennikarze nadali mu przydomek Gasperson, zauważając podobieństwo do niezatapialnego w Manchesterze United sir Alexa Fergusona. Jednak Gasperini trafił na minę i 8 listopada 2010 roku wyleciał w powietrze. 

W dniu ogłoszenia nominacji Gasperiniego kibice Interu w sondzie internetowej podzielili się niemal po równo na jego zwolenników (52,5 procent) i przeciwników (47,5 procent). „La Gazzetta dello Sport” dla tych nieprzekonanych przygotowała dziesięć punktów zachwalających zalety szkoleniowca. Warto je przypomnieć. 

Po pierwsze – świetny nauczyciel, który zaczynał karierę od trenowania dzieci i młodzieży w Juventusie. On szkoli, a nie tylko wstawia gwiazdy do składu. Po drugie – gwarantuje jakość, jego drużyny zawsze miały swój styl i grały z otwartą przyłbicą. Po trzecie – ma doświadczenie zdobyte na niemal wszystkich ligowych szczeblach. Po czwarte – w odróżnieniu od kibiców, poważają go jak mało kogo koledzy po fachu, dla nich on to absolutna europejska czołówka. Po piąte – cechuje go twardy charakter. W czasach pracy w Juventusie odważył się sprzeciwić Luciano Moggiemu i nie wszedł do zarządzanej przez niego kryminalnej (jak się z czasem okazało) agencji GEA. Po szóste – ma intuicję. Po siódme – jest elastyczny taktycznie. Po ósme – chętnie i umiejętnie stosuje system rotacyjny. Zawsze lubił zaskakiwać wyjściowym składem. Po dziewiąte – jest wytrzymały. Czterech lat wytrwać z wulkanicznym prezydentem Preziosim nikomu przed nim się nie udało i prędko się nie uda. Po dziesiąte – wie, jak zwyciężać w derbach. W Genui dokonał tego trzy razy z rzędu. Dla ciągle nieprzekonanych, a wierzących bardziej w siłę symbolicznych argumentów można było dorzucić jedenaste. Urodził się tego samego dnia, co Mourinho: 26 stycznia. 

Choć argumenty przetrwały próbę czasu, Gasperiniemu w tamtym czasie na długo nie pomogły. W debiucie przegrał Superpuchar Włoch z Milanem. Z Sycylii wywiózł trzy gole, ale
0 punktów po tym, jak Palermo strzeliło 4. Z Romą bezbramkowo zremisował. Z uczniem Novarą niedawny mistrz Inter zamienił się miejscami, o czym świadczył wynik 3:1. Moratti stracił nerwy, a Gasperini posadę, zostając pierwszym w historii trenerem Interu, który nie wygrał żadnego meczu. Grunt pod nogami na nowo odzyskał w Genoi, ale dzieło życia stworzył w Bergamo.

TEKST UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” 14/2021

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 46/2024

Nr 46/2024