Przejdź do treści
Dogrywka z Mikaelem Ishakiem

Polska Ekstraklasa

Dogrywka z Mikaelem Ishakiem

Wyjątkowy człowiek, który wolny czas poświęca na lekturę Biblii, a kiedy zajdzie potrzeba, pomaga nieznajomemu z samochodem zepsutym na środku ruchliwej ulicy. Piłkarzem również jest szczególnym: wystarczyło mu kilka miesięcy, by zostać najlepszym w historii Lecha Poznań strzelcem w europejskich pucharach.

KONRAD WITKOWSKI


Pierwsze pół roku w Polsce przerosło pańskie oczekiwania?
Miałem nadzieję na taki początek – przyznaje Ishak. – Jak na razie idzie dobrze. Preferujemy przyjemny dla oka, ofensywny styl gry, który bardzo mi odpowiada. Lech chciał awansować do fazy grupowej Ligi Europy i między innymi po to sprowadzono mnie, jako jednego z bardziej doświadczonych zawodników. Cieszę się, że mogłem pomóc drużynie w osiągnięciu tego celu. Europejskie puchary to była świetna przygoda nie tylko dla mnie czy innych piłkarzy, ale również dla całego klubu.

Przyszedł pan do Lecha jako następca Christiana Gytkjaera. Wejście w buty króla strzelców Ekstraklasy z poprzedniego sezonu okazało się łatwiejsze, niż można było przypuszczać.
Słyszałem wiele porównań między nami, jednak nie postrzegam tego w ten sposób. Gytkjaer wykonał w Poznaniu fantastyczną pracę, pokazał, że jest bardzo dobrym napastnikiem. Nie zastępowałem Duńczyka, ponieważ jestem innym typem piłkarza. Lech potrzebował dziewiątki, więc tu trafiłem.

W poprzednich klubach nie miał pan tak udanego startu, potrzebował pan czasu, aby zacząć regularnie strzelać gole. Co sprawiło, że w Lechu było inaczej?
Podstawowa różnica polega na tym, że gdy przyjechałem do Polski, byłem w pełni zdrowy i gotowy do gry. Jednocześnie odczuwałem wielki głód piłki. Miałem za sobą bardzo trudny sezon w Niemczech, podczas którego rozegrałem w lidze łącznie tylko 480 minut. Istotne było również to, że dołączyłem do dobrze funkcjonującego zespołu. Napastnikowi jest zdecydowanie łatwiej, kiedy drużyna wie, co chce robić na boisku.

Jak ocenia pan postawę zespołu w fazie grupowej Ligi Europy? Przeważa rozczarowanie czy przekonanie, że zrobiliście tyle, ile się dało?
Odpadnięcie w fazie grupowej nigdy nie jest przyjemnym uczuciem, w końcu niezależnie od tego, przeciwko komu się gra, zawsze dąży się do zwycięstwa. Mimo wszystko udział w europejskich rozgrywkach, w których jako jedyni reprezentowaliśmy Polskę, dał nam wiele radości. Patrząc na poziom zaprezentowany przez naszych rywali, trzeba przyznać, że znaleźliśmy się w naprawdę trudnej grupie. Mieli więcej pucharowego ogrania, znacznie szersze kadry. Każdy mecz sporo nas nauczył. W kilku przypadkach o wyniku zdecydowały detale, nad którymi musimy pracować. To są umiejętności, które przychodzą wraz z doświadczeniem. W pierwszym spotkaniu przeciwko Benfice, przy odrobinie szczęścia, mieliśmy szansę wywalczyć remis 2:2. W Glasgow była porażka 0:1, lecz moim zdaniem ten mecz równie dobrze mógł zakończyć się rezultatem bezbramkowym. Pokonaliśmy Standard Liege u siebie, a na wyjeździe nie powinniśmy byli przegrać. Co do domowego spotkania z Rangersami nie mam wątpliwości: okazali się znacznie lepsi, bez dwóch zdań zasłużyli na zwycięstwo.

Meczu w Belgii żal najbardziej?
Zdecydowanie. Mamy korzystny wynik, kontrolujemy spotkanie, na dodatek z przewagą zawodnika… Jeden błąd kosztował nas utratę prowadzenia. Potem zabrakło koncentracji, co ostatecznie przełożyło się na porażkę. To był najbardziej rozczarowujący moment fazy grupowej.

Jest pan na dobrej drodze do wyśrubowania życiowego wyniku w liczbie bramek – przekroczenie granicy 12 ligowych trafień w sezonie wydaje się formalnością.
Jeden osobisty rekord już pobiłem: nigdy wcześniej nie strzeliłem w jednym sezonie ponad 13 goli łącznie we wszystkich rozgrywkach. Na przeszkodzie stawały urazy. W Randers FC w każdym sezonie opuszczałem po kilka spotkań, z kolei w Norymberdze zmagałem się z kontuzją kolana. W Niemczech ani razu nie było mi dane rozegrać pełnego sezonu bez jakichkolwiek problemów ze zdrowiem. Inna sprawa, że moich poprzednich drużyn nie można porównywać z Lechem, to był kompletnie odmienny sposób grania. Żadna z nich nie prezentowała tak ofensywnego stylu. Widać to zresztą po moich liczbach.

Czy Ekstraklasa czymś pana zaskoczyła?
Nieszczególnie. Słyszałem, że to liga, w której istotną rolę odgrywa przygotowanie fizyczne i tak faktycznie jest. W Ekstraklasie występuje wielu silnych i bardzo wysokich obrońców. Jak w każdych rozgrywkach, w których uczestniczyłem, jest tu grupa słabszych drużyn oraz kilka zespołów celujących w miejsce na podium.

Nie jest pan typem klasycznej dziewiątki: rzadko zdarza się, by napastnik tak często wracał na własną połowę. Z czego wynika pańskie zaangażowanie w grę obronną?
To nie efekt dawnych przyzwyczajeń, gdyż nigdy nie występowałem na pozycjach defensywnych. Przyczyna jest prosta – nienawidzę przegrywać. Kocham zwyciężać, nie tylko kierować piłkę do siatki. Zdobywanie bramek nigdy nie jest łatwe, nie da się zagwarantować strzelenia tylu a tylu goli. Jedyne, co można obiecać i co trzeba zrealizować, to praca. Dla mnie praca podczas meczu oznacza zarówno atak, jak i obronę. Myślę, że kibice to doceniają. W danym miesiącu strzelam gole, ale już w kolejnym skuteczność może być gorsza. Niezależnie od tego zapewniam, że na boisku niezmiennie będzie widać moją walkę i zaangażowanie.

Który z dotychczasowych trenerów miał największy wpływ na pańską karierę?
W Danii trafiłem na Colina Todda. To były reprezentant Anglii, człowiek, który rozegrał mnóstwo spotkań w tamtejszej lidze. Bardzo zyskałem na współpracy z tym szkoleniowcem, wiele się od niego nauczyłem, dodał mi pewności siebie, której wtedy potrzebowałem. W Norymberdze trenerzy zmieniali się dość często, podczas mojego pobytu w klubie było ich siedmiu. Najdłużej pracował Michael Koellner, z którym awansowaliśmy do Bundesligi. To również ważna postać na mojej drodze: postawił na mnie, dzięki niemu rozwinąłem się choćby pod względem taktycznym. Jeszcze zanim podpisałem kontrakt z Lechem, poczułem zaufanie ze strony dyrektora sportowego Tomasza Rząsy oraz trenera Dariusza Żurawia. Wierzyli we mnie, chociaż wiedzieli, że jestem po kiepskim sezonie. W każdym meczu staram się za to odpłacić.

Jeśli chodzi o kluby, wyjątkowy pewnie był ten pierwszy. Co osobliwego ma w sobie Assyriska?
To klub założony przez społeczność asyryjską i należący do niej. Dla licznego grona ludzi znaczy bardzo wiele, Asyryjczycy traktują go wręcz jak swoją reprezentację. Assyriska FF znajduje się w mieście Sodertalje wchodzącym w skład obszaru metropolitalnego Sztokholmu. Tam dorastałem, od dziecka pragnąłem trafić do pierwszej drużyny tego klubu. Udało mi się już w wieku 17 lat – Rikard Norling, bardzo ceniony w Szwecji trener, zdecydował, że mam dołączyć do zespołu seniorów grającego w drugiej lidze. Szybko wywalczyłem miejsce w składzie, stając się prawdopodobnie jednym z najmłodszych zawodników w kraju regularnie występujących na tym poziomie. Później zostałem dostrzeżony przez 1. FC Koeln i przeprowadziłem się do Niemiec.

Jak osoba wychowana w Szwecji odnajduje się w Polsce?
Moja żona i ja jesteśmy szczęśliwi w Poznaniu. Nasz syn chodzi tutaj do przedszkola, bardzo mu się podoba. Ludzie w Polsce są przyjaźni. Nie mamy żadnych powodów do narzekań. Szkoda, że dotychczas nie było okazji do zwiedzania okolicy. Najpierw wyjechałem z drużyną na obóz przygotowawczy, a niedługo potem pogorszyła się sytuacja związana z pandemią. W centrum miasta byłem może dwa razy. Mam nadzieję, że w najbliższych miesiącach będę mógł nadrobić zaległości.

Polski to najtrudniejszy z języków, z jakimi spotkał się pan do tej pory?
Bezdyskusyjnie. Uczyłem się niemieckiego, arabskiego i aramejskiego, lecz z tak trudnym językiem jeszcze nie miałem do czynienia. Polski to największe wyzwanie.

Szwedzkie media zainteresowały się pańskimi golami w Lidze Europy?
Napisano o tym kilka artykułów. Nie należę jednak do osób, które wertują media w poszukiwaniu doniesień na swój temat, nie mam w zwyczaju czytania w prasie o moich bramkach. Nie potrzebuję być w centrum zainteresowania. Wolę robić swoje, koncentrować się na treningach.

Selekcjoner Janne Andersson ma pański numer telefonu?
Tego nie wiem, ale na pewno mnie zna. Za kadencji obecnego selekcjonera byłem na jednym zgrupowaniu w 2018 roku. Niestety, nie mogłem zagrać z powodu drobnego urazu. W ostatnim czasie zdobywałem bramki nie tylko w Ekstraklasie, ale również w europejskich pucharach, gdzie poprzeczka jest wysoko zawieszona. Sądzę więc, że mam szanse na powrót do drużyny narodowej. Wyjazd na mistrzostwa Europy z reprezentacją to moje marzenie i nadrzędny cel. Zdaję sobie sprawę, że będzie o to bardzo trudno, ponieważ nieczęsto zdarza się, by trener zabierał na turniej kogoś nowego, bez przetestowania go wcześniej w meczach towarzyskich. Mogę tylko dążyć do utrzymania regularności w strzelaniu goli i liczyć na powołanie.

Występ na igrzyskach olimpijskich w 2016 roku to dla pana jak dotychczas największe zawodowe przeżycie?
Generalnie gra w reprezentacji młodzieżowej, z którą sięgnęliśmy po mistrzostwo Europy, była wielką przygodą. Nie każdy może powiedzieć, że uczestniczył w igrzyskach olimpijskich, na dodatek rozgrywanych w Brazylii, tak piłkarskim kraju. Niesamowite doświadczenie. Gdybym jednak miał wskazać swoje najlepsze sportowe wspomnienia, byłoby to co innego: promocja do Bundesligi, którą wywalczyliśmy bardzo młodym składem, a także awans z Lechem do rozgrywek grupowych Ligi Europy. Radość po meczu z Charleroi była fantastyczna.

Jaką rolę w pana życiu odgrywa religia?
Jest na pierwszym miejscu. Każdego dnia czytam Biblię, staram się podążać za jej wskazówkami. Poświęcam dużo czasu na modlitwę.

Boże Narodzenie musi mieć dla pana szczególną wartość.
To wyjątkowy, piękny dzień. Zarazem duże przeżycie religijne. Bardzo lubię okres bożonarodzeniowy i tę specyficzną atmosferę. Najważniejsze to spędzić ten czas rodzinnie, w gronie najbliższych. Mam nadzieję, że spadnie śnieg, bo dodaje on świętom uroku.

W pańskiej rodzinie panują jakieś nietypowe zwyczaje świąteczne?
W ostatnich kilku latach podróżowaliśmy. Spędzaliśmy święta w różnych krajach, traktując ten okres jako formę wakacji.

Jak będzie w tym roku?
Nieco inaczej. Zostajemy z rodziną w Poznaniu. Natomiast po świętach wybieramy się do Szwecji w góry i tam przywitamy nowy rok. 


WYWIAD UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (NR 51-52/2020)


Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024