Co dały jesienne zmiany trenerów?
– Praca trenera jest jak molo: kiedyś się kończy – zwykł mawiać Czesław Michniewicz. Ireneusz Mamrot był szóstym w tym sezonie szkoleniowcem klubu Ekstraklasy, który przed sobą zobaczył już tylko taflę wody.
Czołówkę listy trenerów pracujących najdłużej na poziomie Ekstraklasy tworzą aktualnie Marcin Brosz, Michał Probierz, Waldemar Fornalik, Kosta Runjaic oraz Piotr Stokowiec. Jeszcze kilka tygodni temu był w tym gronie – i to w trójce najbardziej wytrwałych – Mamrot. Jego misja w Białymstoku dobiegła jednak końca. I choć stracił pracę tuż po porażce z Zagłębiem Lubin, to wcale nie musi czuć się przegranym.
ROZSTANIE Z ROZSĄDKU
Najlepszą recenzją pracy wykonanej przez Mamrota w stolicy Podlasia jest czas jej trwania. Trener bez warsztatu, konfliktowy, mający zbyt wygórowane oczekiwania bądź tracący na pewnym etapie kontakt z rzeczywistością nie utrzymałby posady przez dwa i pół roku. Nie w klubie z czołówki ligi i nie w czasach, kiedy szkoleniowcy płacą głową za serię kilku słabszych meczów. Mamrot poprowadził Jagiellonię w 108 spotkaniach i każdym z nich kładł większą bądź mniejszą cegiełkę pod budowę swojej renomy na rynku. Nie zdobył z zespołem żadnego trofeum, choć dwukrotnie był tego bliski, za to wygrał coś innego: w czerwcu 2017 roku przejmował Jagę jako szerzej nieznany szkoleniowiec z I ligi, za to opuścił Białystok „z nazwiskiem”. Można w ciemno typować, że kiedy któryś z prezesów klubów Ekstraklasy będzie szukać nowego trenera, jako jeden z pierwszych wybierze numer telefonu 48-latka z Trzebnicy.
Laurkę Mamrotowi wystawia również sposób, w jaki został przez Jagiellonię pożegnany. Standardowo zwolnieniu trenera w trakcie sezonu towarzyszy krótki komunikat klubu, ewentualnie z lakoniczną wypowiedzią prezesa, zakończony oschłym i oklepanym „dziękujemy, powodzenia na dalszej drodze”. W tym przypadku rozegrano sprawę zupełnie inaczej. Była kultura, dobry smak i wzajemny szacunek. Jaga pożegnała Mamrota obszernymi tekstami na stronie internetowej oraz galerią zdjęć przypominającą najlepsze momenty z okresu jego pracy. A sam trener nie opuścił klubu tylnym wyjściem z kapturem na głowie.
– Zabieram z Białegostoku same dobre wspomnienia – powiedział Mamrot na nagraniu opublikowanym przez Jagiellonię na Twitterze. – Jak to w sporcie, bywały momenty lepsze i gorsze. Wiem, że były takie mecze, po których byliście niezadowoleni, ale mam nadzieję, że będziecie pamiętali te, które dały nam wiele radości. Dziękuję za wsparcie z waszej strony, które miałem od pierwszego dnia mojej pracy. Nie mówię „żegnam”, tylko – mam nadzieję – „do widzenia”.
Odejście Mamrota z Jagiellonii to klasyczny przykład rozstania z rozsądku. Nie było tam nadmiernych emocji, działania pod wpływem impulsu. Obie strony po prostu uznały, że coś się skończyło. Nie brakuje argumentów, by na dłuższym dystansie pracę szkoleniowca oceniać pozytywnie. Obecny sezon jednak Mamrota nie broni: aż sześć porażek w 18 kolejkach, miejsce w tabeli poza czołową ósemką i odpadnięcie z Pucharu Polski już w I rundzie to rezultaty znacznie poniżej aspiracji białostockiego klubu.
DWA CELNE STRZAŁY
Dotychczasowe zmiany trenerów w trwającym sezonie przyniosły różne efekty. Dwie z nich okazały się strzałami w dziesiątkę. Jedna była specyficzna, bo Leszek Ojrzyński nie został zwolniony, lecz zrezygnował z powodów osobistych. Inna sprawa, że Wisła Płock sezon rozpoczęła koszmarnie i kiedy zatrudniany był Radosław Sobolewski, zajmowała przedostatnie miejsce w tabeli PKO Ekstraklasy. 43-latek odmienił drużynę, tknął w nią nowe siły, przekonał do swoich pomysłów. Pod wodzą Sobolewskiego Wisła dokonała kolosalnego postępu: wygrała sześć ligowych meczów z rzędu i awansowała na pozycję lidera tabeli. Jej najlepszy piłkarz, Dominik Furman, trafił do reprezentacji, co też w jakimś stopniu jest zasługą Sobolewskiego. W listopadzie płocki zespół zaliczył spadek formy, co jednak nie zmienia faktu, że zmiana trenera wyszła Wiśle zdecydowanie na zdrowie.
Tylko minimalnie gorszą niż Sobolewski średnią punktów na mecz w rozgrywkach ligowych może pochwalić się Martin Sevela. Zmiana trenera w Lubinie nie odbiła się aż tak szerokim echem, jak roszada na ławce w Płocku, tymczasem nowy szkoleniowiec Zagłębia wykonuje co najmniej przyzwoitą pracę. Pod wodzą Słowaka Miedziowi w dwunastu spotkaniach PKO Ekstraklasy zgromadzili 20 punktów, będąc w tym okresie piątą siłą w stawce. Sevela przebrnął dwie rundy Pucharu Polski, odpadając w 1/8 finału po emocjonującym boju z Lechią Gdańsk. Z drugiej strony, po zmianie trenera Zagłębie nie zaliczyło znaczącego progresu w ligowej tabeli – Ben van Dael zostawił drużynę na 13. miejscu, po 18 kolejkach plasowała się ona tylko trzy pozycje wyżej.
W tej chwili trudno jednoznacznie ocenić trenerskie roszady w Koronie oraz Arce. W Kielcach jest lepiej w porównaniu do fatalnego startu sezonu pod wodzą Gino Lettieriego. Mirosław Smyła wywalczył 16 punktów w 12 spotkaniach. W grze Korony da się zauważyć postęp, lecz niewystarczający, by stawiać dziś duże pieniądze na to, że ta drużyna utrzyma się w PKO Ekstraklasie. Aleksandar Rogić w początkowych dziewięciu meczach dopisał do dorobku Arki dwanaście punktów, czyli o trzy więcej w porównaniu do pierwszych jedenastu kolejek.
W przypadku krakowskiej Wisły zmiana trenera nie przełożyła się na poprawę rezultatów. Jest zdecydowanie zbyt wcześnie na ocenianie pracy Artura Skowronka, lecz komplet porażek w trzech początkowych meczach musiał budzić niepokój. Na jego szczęście wygrał dwa ostatnie spotkania w 2019 roku. Nowy szkoleniowiec potrzebuje czasu, by znaleźć wspólny język z piłkarzami i poukładać zespół po swojemu, tyle że Biała Gwiazda tego czasu nie ma. Żaden z pozostałych trenerów, którzy w tym sezonie pojawili się w PKO Ekstraklasie w trakcie rozgrywek, nie przegrał wszystkich trzech spotkań na starcie pracy z drużyną. Lepiej lub gorzej, ale w Wiśle Płock, Zagłębiu, Arce i Koronie nowe miotły zadziałały.
WE WRZEŚNIU POD NAPIĘCIEM
Pod względem liczby zwolnień obecny sezon niemal nie różni się od poprzedniego. W ubiegłym roku od startu rozgrywek do połowy grudnia pracę straciło pięciu szkoleniowców (kolejno: Dariusz Dźwigała, Dean Klafurić, Mariusz Lewandowski, Dariusz Dudek oraz Ivan Djurdjević). Na wiosnę dokonano kolejnych pięciu roszad – łącznie 10, dokładnie tyle samo, co w sezonie 2016-17. Rekordowe były rozgrywki 2017-18, kiedy szefowie klubów Ekstraklasy aż 13-krotnie tracili cierpliwość do trenerów. W trakcie tamtego sezonu po dwa razy zmieniali się szkoleniowcy w Legii, Lechii i Bruk-Bet Termalice Nieciecza.
Biorąc pod uwagę okres od początku sezonu 2016-17 do dziś, do roszad na stanowisku trenera (nie licząc szkoleniowców tymczasowych) najczęściej dochodziło w Lechu Poznań, Legii, Arce, Wiśle Płock, Wiśle Kraków oraz Termalice – po cztery razy. Trzykrotnie zmieniali się szkoleniowcy Korony, Śląska Wrocław i Zagłębia Lubin.
Do zmian trenerów zwykle dochodzi w okresie letnim, pomiędzy sezonami. Natomiast w trakcie rozgrywek szkoleniowcy w Ekstraklasie zdecydowanie najczęściej tracą pracę we wrześniu (aż siedem takich przypadków od 2016 roku). Niebezpiecznym miesiącem dla trenerów jest również kwiecień. Schemat działania klubowych decydentów jest więc bardzo przejrzysty: szatnią należy wstrząsnąć po słabym początku sezonu lub na kilka tygodni przed jego końcem, kiedy jeszcze nie wszystko jest stracone.
KONRAD WITKOWSKI
TEKST UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (nr 51/2019)