Awans Widzewa w cieniu skandalu
Widzew Łódź po długich latach oczekiwania wreszcie awansował do Fortuna 1. Ligi. Ale styl, w jakim łodzianie awansowali na zaplecze PKO BP Ekstraklasy, pozostawia – delikatnie mówiąc – wiele do życzenia.
Zdecydowanie nie tak miało wyglądać świętowanie upragnionego awansu. (fot. 400mm.pl)
Widzew Łódź przez lwią część minionego sezonu jawił się jako niekwestionowany faworyt do pierwszoligowego awansu. Sprawy zaczęły się komplikować wraz z nadejściem epidemii koronawirusa i związanej z nią przymusową przerwą. Niemal trzymiesięczny rozbrat z futbol w niebagatelny sposób wpłynął na piłkarską dyspozycję widzewiaków.
Dość powiedzieć, że piłkarze prowadzeni przez Marcina Kaczmarka na przestrzeni ostatnich dwunastu meczów (a więc od momentu wznowienia futbolowych zmagań) raptem trzy razy zaznali smaku zwycięstwa. Rezultaty pozostałych konfrontacji z pewnością nie przynoszą im chluby: trzy remisy i sześć porażek. To sprawiło, że „Czerwona Armia” aż do ostatniej kolejki nie mogła być pewna awansu w stu procentach.
W sobotnie popołudnie przed własną publicznością Widzew po raz kolejny zaprezentował się, eufemistycznie rzecz ujmując, dużo poniżej swoich umiejętności. Walczący o utrzymanie Znicz Pruszków zdołał uporać się z wyżej notowanym rywalem. Za sprawą gola autorstwa Patrika Czarniowskiego udało im się skompletować trzy punkty. Gdyby nie pechowe potknięcie w wykonaniu GKS-u Katowice, czyli bezpośredniego przeciwnika w walce o awans, łodzianie nie zajęliby drugiego miejsca w drugoligowej klasyfikacji i – w konsekwencji – nie zameldowaliby się na ekstraklasowym zapleczu.
Nic dziwnego, że kibice zgromadzeni na stadionie mieszczącym się przy alei Piłsudskiego byli rozgoryczeni postawą swoich ulubieńców. Niejednokrotnie dawali oni wyraz własnemu niezadowoleni poprzez ogłuszające gwizdy, wulgarne przyśpiewki i zademonstrowanie transparentu o treści: „Niezależnie co się zdarzy, żądamy zmian w zarządzie i wśród piłkarzy”.
Ale prawdziwy skandal miał miejsce po upływie dziewięćdziesięciu minut. Wówczas na boisko wtargnęło kilkudziesięciu kiboli Widzewa. Jeden z nich upolował sobie za cel Roberta Prochownika. Siedemnastolatek uciekał przed goniącym go chuliganem, jednak ostatecznie szarpany za koszulkę zawodnik dał za wygraną. Prochownik oddał mu własny trykot, za co w ramach podziękowania został uderzony w twarz. Podobny los, łącznie z rękoczynami, spotkał Adama Radwańskiego.
Koniec końców do akcji wkroczyła policja. Mundurowi całkiem szybko opanowali sytuację. Nie obyło się bez użycia gazu łzawiącego w celu spacyfikowania rozjuszonych chwilową bezkarnością chuliganów. Kary – i to surowe – są jednak nieuniknione. Zarówno dla klubu, jak i poszczególnych napastników.
Jan Broda