AURA
Mimo że chciwość to jeden z siedmiu grzechów głównych, to akurat przy Saebener Strasse jest więcej niż pożądana. Vincent Kompany wyzwolił w drużynie niewidzianą od dawna boiskową chciwość, przestawiając kurs drużyny na całkowity atak. Wraz z nowym trenerem wrócił stary, dobry Bayern Monachium.
Redakcja
Jak bardzo może zmienić się obraz klubu i atmosfera wokół niego na przestrzeni kilku miesięcy dobitnie pokazuje przykład Bayernu. Jeszcze pod koniec maja w Monachium panował wisielczy nastrój. Pierwszy raz od kilkunastu lat niemiecki dominator zakończył sezon bez jakiegokolwiek trofeum, rozbity mentalnie i bez trenera. – Napis „Mia san Mia” istniał tylko na koszulkach. W tym czasie klub stał się niegodny zaufania – napisał na łamach „Bilda” Lothar Matthaeus. Najgorsze miało dopiero nadejść.
FENG SHUI
Mowa o wielotygodniowych upokorzeniach związanych z poszukiwaniem następcy Thomasa Tuchela. Włodarze Bayernu przepytali wszystkich możliwych kandydatów, zanim odważyli się zwrócić do Vincenta Kompany’ego, który właśnie spadł z Burnley do Championship. Nie doszły do skutku – powrót w glorii Juliana Nagelsmanna, wywrócenie stołu z wielkim budowniczym Ralfem Rangnickiem, zatrzymanie mimo wszystko Tuchela czy kolejny pomysł powrotu, tym razem Hansiego Flicka. Mało tego, krążyły pogłoski, że kontaktowano się z Louisem van Gaalem. Kibice Bayernu na wspomnienie tych tygodni i związanych z nimi szyderstw aż się wzdrygają.
Kompany nie był pierwszym czy nawet szóstym wyborem, ale na razie pokazuje, że jest strzałem w dziesiątkę. Słowo klucz: na razie. Bo trenerski krajobraz przy Saebener Strasse potrafi zmieniać się szybko. Bayern pod krótkim przywództwem Belga wrócił na pozycję lidera Bundesligi, szokuje ofensywnym rozmachem i co najważniejsze można wreszcie skupić się na stricte piłkarskich aspektach. – Cieszymy się z tego, jak znowu gramy w piłkę, cieszymy się grą – mówił Jan-Christian Dreesen.
Najnowsze wydanie tygodnika PN
Nr 50/2024