Nadzieja umiera ostatnia i każdy, kto wierzył w pozytywny, ale jednocześnie bardzo złożony scenariusz, który dawał biało-czerwonym szansę na awans do półfinału, musiał dosyć szybko odłożyć marzenia na kolejne dwa lata.
Już w szóstej minucie Anglicy zadali Polakom pierwszy cios i nie pozostawili złudzeń, kto jest faworytem tego spotkania. Niestety znowu przy straconej bramce udział miał Jarosław Jach, który niefortunnie próbował odbić piłkę głową, czym delikatnie zmienił tor lotu futbolówki i Jakub Wrąbel po raz piąty w tym turnieju skapitulował. Bramkarz reprezentacji Polski kilkukrotnie wykazał się świetnym refleksem i jednocześnie ratując skórę kolegom.
Kibice na trybunach zaczęli nawet żartować, że skoro zawsze to my strzelaliśmy szybko gola, a później szybko traciliśmy, to może i tym razem scenariusz się powtórzy. Biało-czerwoni szybko stworzyli dogodną sytuację, ale Krzysztof Piątek uderzył głową obok bramki. To wszystko – Polaków w pierwszej połowie nie było stać na nic więcej.
Drużyna Marcina Dorny była schowana, przestraszona i przez większość czasu po prostu biegała za piłką. Jedynym zawodnikiem, który brał ciężar gry na siebie był Karol Linetty. Pomocnik Sampdorii cały czas był pod grą, wychodził do zagrań kolegów i szukał ryzykownych zagrań do przodu. Radosław Murawski biegał za jego plecami, zaliczył kilka ważnych przechwytów, ale bardzo szybko pozbywał się piłki, oddając ją właśnie do Linetty’ego.
W pierwszej połowie Polacy nie oddali ani jednego celnego strzału. Napastnicy byli kompletnie odcięci od podań, a skrzydłowi regularnie przegrywali pojedynki z bocznymi obrońcami Synów Albionu. W środku pola dzielił i rządził Nathaniel Chalobah, ale w 39. minucie musiał opuścić boisko z powodu kontuzji. Jednak jego koledzy, czyli Lewis Baker i Will Hughes, godnie zastąpili pomocnika Chelsea.
W drugiej połowie biało-czerwoni zagrali trochę odważniej, ale z naciskiem na słowo „trochę”. Przez kolejne 45 minut Polacy nie byli w stanie oddać celnego strzału na bramkę Pickforda. Najlepszą okazję zmarnował Przemysław Frankowski, który wyszedł sam na sam z angielskim golkiperem, ale uderzył obok bramki.
Zespół Dorny nie miał kompletnie pomysłu jak zagrozić Anglikom. Wszystko wyglądało jak w starym kinie – za wolno, nerwowo, chaotycznie – po prostu było widać różnicę klas. Jedynym zawodnikiem, który nie odstawał od Synów Albionu był Linetty, który dwoił się i troił, ale na niewiele to pomogło, bo koledzy w tej chwili są na zdecydowanie niższym poziomie od pomocnika Sampdorii.
Tradycji zatem stało się zadość – odpadamy z wielkiego turnieju po trzech meczach, w których zagraliśmy bardzo słabo. Balonik pękł i w najbliższych tygodniach znowu możemy się spodziewać lawiny dyskusji o szkoleniu w polskiej piłce. Trzeba powiedzieć sobie uczciwie: w żadnym ze spotkań nie byliśmy lepsi. Może oczekiwania względem tej drużyny były za wysokie? Może zamiast pompować balonik trzeba było od początku studzić emocje i mówić nie o zdobyciu medalu, a chociażby o jednym zwycięstwie?
Jesienią startują eliminacje młodzieżowych mistrzostw Europy 2019. Biało-czerwoni zagrają w grupie z Danią, Finlandią, Gruzją, Litwą i Wyspami Owczymi. Start eliminacji już 1 września. Kilku zawodników z obecnej kadry trenera Dorny będzie stanowiło trzon nowej reprezentacji i doświadczenie z tego turnieju musi w końcu zaprocentować. Lekcja była bolesna, ale bardzo cenna…
Z Kielc,
Paweł Gołaszewski