Przejdź do treści
Życie Michała Listkiewicza w Armenii

Polska Reprezentacja Polski

Życie Michała Listkiewicza w Armenii

Od wesela do wesela – mimo że pozostaje na uboczu polskiej piłki, ma się całkiem dobrze. Nie samą pracą żyje człowiek, tylko czy na pewno? Michał Listkiewicz jest potwierdzeniem i jednocześnie zaprzeczeniem tego stwierdzenia.


Praca w Armenii, a w lipcu właśnie ją podjął, to masa kłopotów, ale wszystkie są niczym w zestawieniu z… tęsknotą serca. Listek, 66-letni mężczyzna z doświadczeniem, niespełna rok temu wystąpił w roli pana młodego. Pod Gdańskiem na weselu byłego prezesa PZPN bawiły się prominentne postaci piłki: byli Andrzej Strejlau, Henryk Apostel, Andrzej Placzyński, Radosław Michalski, Marek Koźmiński, Zdzisław Kręcina, legendarny izraelski sędzia, dziś już 85-letni, Abraham Klein, a piosenkarz Wojciech Gąssowski tak się rozchodził, że zaśpiewał „Gdzie się podziały tamte prywatki”, a nie ma w zwyczaju tego robić na prywatnych imprezach. Zabawa do białego rana!

Audiencja u generała

– A mimo że pan młody w latach, to wytrzymał do końca – nie kryje dumy Listkiewicz. – Żona, Asia, ma 52 lata, ale przy mnie to nastolatka. Musiałem się mocno starać, żeby wyraziła zgodę na mój wyjazd do Armenii. 

Starania przyniosły pozytywne rezultaty, nie każdy może to powiedzieć o sobie, bo kilka miesięcy po ślubie Listkiewicz spakował walizkę, wsiadł do zawsze opóźnionego samolotu z Warszawy do Erywania i udał się na misję wyszkolenia ormiańskich sędziów. Skontaktował się z nim Armen Melikbekjan, oficjalnie wiceprezes tamtejszej federacji piłkarskiej. Nieoficjalnie – człowiek pociągający w związku za wszystkie sznurki. Funkcję prezesa pełni bowiem Artur Vanetsjan. Generał Artur Vanetsjan. Gruba ryba, odznaczany bohater wojenny, były szef Agencji Bezpieczeństwa Narodowego (kilka tygodni temu ustąpił ze stanowiska), do niedawna nazywany drugim najbardziej wpływowym człowiekiem w rządzie Armenii, w publicznych wystąpieniach atakujący oligarchów powiązanych z poprzednią władzą. I właśnie jednego z nich zastąpił na stanowisku w federacji. Premier rządu Nikol Paszinjan przekonywał jednak, że Vanetsjan będzie kontynuował pracę w piłce. Choć w gruncie rzeczy trudno mówić o kontynuacji, prezes pochłonięty politycznymi rozgrywkami dotychczas nie znajdował czasu na zajmowanie się futbolem. 

– Byłem u niego na audiencji, przyjął mnie ubrany w moro, z cygarem w ustach. Wypiliśmy po kieliszeczku koniaku i to przed południem. Na tym nasze relacje się kończą – mówi Listkiewicz. Inaczej jest z Melikbekjanem. Panowie poznali się w trakcie działalności w strukturach UEFA. Ormianin zwrócił się do Listka z problemem, nad sędziami w jego kraju zbierały się ciemne chmury, jedna z drużyn w ramach protestu przeciw wyznaczeniu na mecz konkretnego arbitra, nie wyszła na boisko. Listkiewicz wykonał telefon do przewodniczącego Kolegium Sędziów PZPN Zbigniewa Przesmyckiego, w efekcie mecz rozstrzygający losy mistrzostwa Armenii poprowadził Krzysztof Jakubik. Ararat-Armenia wygrał ligę, pokonując 1:0 FC Banants po strzale z rzutu karnego. W ślad za dobrymi recenzjami pracy Jakubika przyszło pytanie, czy Listkiewicz nie zna osoby odpowiedniej do pokierowania pracą sędziów w Armenii. 

– Mam w tej robocie spore doświadczenie, a że kontrakt w Czechach już dawno wygasł, zaproponowałem, że sam mogę podjąć się zadania – opowiada Listek. – Federacja potrzebowała osoby z zewnątrz, która oczyściłaby atmosferę. Od razu jednak postawiłem warunek, że jeśli mamy działać na poważnie, muszę mieć specjalistę od analizy wideo, człowieka będącego na bieżąco z nowinkami sędziowskimi, czyli Marcina Szulca, z którym pracowałem w Czechach.

Radziecki klimat

Niewykluczone, że zatrudnienie Szulca było również warunkiem postawionym przez żonę pana Michała – w związku z tym, że były arbiter podjął pracę w Armenii, Listkiewicz może 10 dni w miesiącu spędzać w Gdyni, a przez 20 jest w Erywaniu. To Szulc (były arbiter międzynarodowy, obecnie w Polsce wykorzystywany jako obserwator meczów Ekstraklasy, a także instruktor sędziów w PZPN) odpowiada również za stały kontakt z ormiańskimi arbitrami, prowadzi szkolenia, służy radą – zapewnia zaplecze naukowe. Listek to praktyka, oglądanie meczów z wysokości trybun, zarządzanie zasobami ludzkimi, dostrzeganie predyspozycji do wykonywania tego zawodu.


– Kontrakt obowiązuje przez rok, przedłuży się na kolejny, gdy obie strony będą zadowolone ze współpracy – mówi były prezes PZPN. – W Erywaniu mieszkam w akademii piłkarskiej, jakiej w Polsce nie ma. Dziesięć boisk, hotel sportowy, cały czas stacjonują w nim jakieś drużyny. Na miejscu są też trzej trenerzy z Hiszpanii, wśród nich Gines Melendez – koordynują szkolenie młodzieży w Armenii. Codziennie wymieniamy poglądy. Wyżywienie sportowe! Panie w kuchni już mnie polubiły, dopytują jaką zupę przyszykować na jutro i dotrzymują słowa. Czuję się jak w szkole, kucharki to starsze panie, w chustach na głowach, białych fartuchach, z chochlami w rękach. Radziecki klimat. Dotychczas tylko raz wyjechałem poza Erywań. Mam do dyspozycji samochód z kierowcą, więc ruszyliśmy na mecz do Giumri. Niby to niespełna 150 kilometrów, a można w aucie spędzić i cztery godziny, drogi są w opłakanym stanie. Wyjeżdżać częściej nie ma sensu, nie dość, że część klubów ma siedzibę w Erywaniu, to większość tych, które jej w stolicy nie mają i tak rozgrywa tu mecze, bo nie dysponują odpowiednimi obiektami. 

Listkiewicz na stanowisku zastąpił Karena Nalbandjana. Poprzednik sam rzucił papierami, nie mógł wytrzymać presji ze strony klubów, wiecznych pretensji. Ormianie to emocjonalny naród, każda pomyłka sędziego wywołuje ogromne protesty. Niektórzy sędziowie radzą sobie z tym na swój sposób – wyprowadzając sierpowy w kierunku atakujących go piłkarzy, tak opowiadał Listek na łamach „Przeglądu Sportowego”. Nalbandjan wywiesił więc białą flagę. Przynajmniej oficjalnie, bo jest człowiekiem, który z Listkiewiczem współpracuje, pomaga mu poruszać się po środowisku sędziowskim, doradza, niekiedy otwiera drzwi. Wsparcie w realizacji nowych projektów zadeklarował również Roberto Rosetti, szef sędziów w UEFA.

– Karen to lojalny człowiek, mam w nim oparcie – opisuje pan Michał. – Przede mną robił dobrą robotę, a nie miał łatwego terenu do działania – kilka lat temu były tu afery z bukmacherką w tle, kilku sędziów dożywotnio zdyskwalifikowano. Karen to poukładał. Nie było mowy o zastaniu spalonej ziemi. Odwrotnie niż w Czechach. Tam od początku ścierałem się z wrogim obozem, czyli z ludźmi, których zastąpiłem. Z wielkim zadowoleniem przyjęli wygaśnięcie mojego kontraktu, zresztą przyłożyli rękę do braku propozycji nowej umowy. Roman Berbr, wiceprezes czeskiej federacji pożegnał mnie, że zacytuję, następująco: skończyło się polskie nieszczęście. Berbr to były funkcjonariusz StB, czechosłowackiej ubecji, człowiek starego reżimu. W Armenii nie ma takich sytuacji jak w czeskiej ekstraklasie, gdzie sędziego złapano prowadzącego mecz na podwójnym gazie.

Klawisz na boisko

Listkiewicz za zadanie dostał nie tylko podniesienie poziomu sędziowania w Armenii, ale w ogóle zwiększenie liczby arbitrów: – W całym kraju jest siedemdziesięciu sędziów, to tyle co pewnie w Płocku – tłumaczy. – Sędziować może potrafi piętnastu z nich, reszta to bardziej zapaleni amatorzy. Na mecze ekstraklasowe z czystym sumieniem mogę wyznaczyć jednak tylko pięciu. I akurat dobrze się składa, bo w Armenii na najwyższym szczeblu rozgrywek występuje dziesięć klubów. Pozostałym wybieram mniej trudne mecze. Znalazłem też trzech arbitrów w pierwszej lidze i ich próbuję klasę wyżej. Jeden wypalił, drugi niekoniecznie, przyglądam się rozgrywkom juniorów. Łatwo nie jest, różnica między czołowymi sędziami a resztą jest przeogromna.

Ze względu na małą liczbę sędziów, Listek zdecydował się na małą rewolucję. Obsadził kobiety w roli arbitrów meczów pierwszej ligi. W ogóle pań z gwizdkiem w Armenii jest pięć, trzy mają status sędzi międzynarodowych. Ale tylko Ruzanna Petrosjan i Knarik Grigorjan otrzymały możliwość poprowadzenia meczu mężczyzn. Petrosjan pomogło między innymi to, że poza dorabianiem na boisku piłkarskim, zajmuje się również… pilnowaniem więźniów. Brzydko mówiąc – na co dzień jest klawiszem.


– Ostra, zdecydowana babka, potrafi zapanować nad zawodnikami na murawie. Dobra jest, UEFA ją docenia – charakteryzuje szef sędziów w Armenii. – Z kolei pani Knarik także przygląda się pracy arbitrów z wysokości trybun, jest obserwatorką. Przed moim przyjściem kobiety nie prowadziły meczów mężczyzn, to kraj, gdzie płeć żeńska jest adorowana, doceniana, obowiązuje wobec niej wyłącznie elegancja. Jeśli chodzi o panów, na razie mam dwóch sędziów wartych uwagi. To Zawen i Suren – nazwisk nie pamiętam, bo ja tu raczej obcuję z arbitrami po imieniu. Nie prezentują jednak poziomu Szymona Marciniaka bądź Pawła Raczkowskiego. UEFA wyznacza ich do prowadzenia rund eliminacyjnych europejskich pucharów, czy średnio-słabszych meczów reprezentacyjnych. 

Zawen to Zawen Hovhannsjan – z zawodu nauczyciel. Suren to Suren Balijan, on prowadzi rodzinny interes. Sędziowie w Armenii nie mają statusu zawodowych, jak na przykład grono w Polsce. Znalazło się wśród nich i miejsce dla ratownika medycznego i dla wykładowcy akademickiego. Zarabiają tyle, ile meczów poprowadzą. Arbiter główny na poziomie ormiańskiej ekstraklasy może liczyć mniej więcej na równowartość 200 dolarów za zawody, arbiter z chorągiewką – na równowartość 100 dolarów. Czyli sporo mniej niż w Polsce, ale znowu nie tak mało.

– Średnia pensja w Armenii wynosi 300 dolarów, nie jest więc wysoka, choć łatwo się domyślić, że ceny podstawowych produktów są niższe niż w naszym kraju – mówi Listek. – Dla arbitrów szykowane są podwyżki, otrzymają dodatkowe środki na dojazdy na mecze.

Wyimaginowany VAR

Listkiewicz kombinuje również jak podejść do tematu powtórek wideo. Na tę chwilę liga ormiańska nie korzysta z VAR. Inna sprawa, że jakiś czas temu zdarzył się przypadek sędziego, który miał problem z rozstrzygnięciem kontrowersyjnej sytuacji, ciśnienie na boisku rosło, więc zszedł do szatni obejrzeć powtórkę wideo na telewizorze. Co prawda odbiornik od dawna nie działał, ale arbiter po powrocie na płytę charakterystycznie narysował palcami ekran w powietrzu i zakomunikował decyzję. Trzeba jednak spojrzeć prawdzie w oczy – marny jest to VAR. Żeby dojść do tego rzeczywistego, wpierw trzeba wyszkolić ludzi. Niewykluczone, że pomogą w tym Polacy. Były prezes PZPN chciałby, żeby szkolenia z korzystania z VAR z ormiańskimi arbitrami prowadził Paweł Gil. Myśli również o tym, aby tamtejsi sędziowie odbyli praktyki w Polsce, przyjrzeli się jak wygląda praca z systemem od kuchni, jaka jest ścieżka dojścia do podjęcia decyzji, zapoznali się z protokołem. Nie planuje jednak, aby Polacy prowadzili mecze ekstraklasy w Armenii. 

– Co mi z tego, że przyjedzie Paweł Gil czy Szymon Marciniak, elegancko poprowadzi zawody, wsiądzie w samolot i nie wróci? W jaki sposób ma to rozwijać moich arbitrów? Nie posuwa to naprzód tematu szkolenia ormiańskich sędziów. Oni muszą przede wszystkim prowadzić mecze, wychodzić jak najczęściej na boisko – przedstawia swój punkt widzenia Listek. – Co do VAR, dopiero po wyszkoleniu góra sześciu ludzi, przyjdzie czas na znalezienie pieniędzy na technologię. Trzeba będzie zbudować bądź wypożyczyć wozy VAR. W ligowej kolejce jest pięć meczów, większość odbywa się w Erywaniu, być może wystarczyłyby dwa wozy do obsługi wszystkich spotkań. Przy kolejce rozłożonej na trzy dni, bliskich odległościach między stadionami, dałoby się to zorganizować. Zwłaszcza że godziny rozpoczęcia meczów również są do dogadania, w Armenii telewizja pokazuje tylko dwa spotkania z kolejki, reszta dostępna jest w internecie. 

Federacja jest ponoć sprawnie poukładaną instytucją. Nie zatrudnia aż tylu osób, co PZPN, bo około 30-35. Listkiewicz przekonuje, że w tym przypadku pozory mylą, że skażenie Związkiem Radzieckim nie jest w federacji odczuwalne. O Melikbekjanie, zarządzającym związkiem, Listek mówi wyłącznie pozytywnie i trudno mu się dziwić, skoro stoi za jego przeprowadzką. Niedawno jednak wizytę w Armenii złożył prezydent UEFA Aleksander Ceferin. Wyraził opinię, że jest bardzo pozytywnie zaskoczony organizacją meczu z Włochami. A o tym kto faktycznie sprawuje władzę w federacji, i że do niedawna nie był to Vanetsjan, ostatecznie przesądza fakt, że to Melikbekjan powitał na lotnisku bossa UEFA. 

– Niedawno kraj przeszedł rewolucję polityczną, odcięto korzenie sowieckie. Teraz obowiązuje kierunek na Zachód, choć naturalnie wpływy rosyjskie są nadal duże. Federacją kierują młodzi ludzie, chcą się rozwijać, zatrudniają Hiszpanów do szkolenia młodzieży, czynione są starania, aby inwestować w bazy i budowę boisk. Nawiasem mówiąc, przydałyby się jeszcze bieżnie tartanowe, bo w Armenii nie ma chyba ani jednej, sędziowie zmuszeni są do zdawania egzaminów sprawnościowych na gołym betonie – opowiada sędzia liniowy finału mistrzostw świata w 1990 roku. – Armen niegdyś pracował jako dziennikarz sportowy, komentował wydarzenia w telewizji ormiańskiej. Z wykształcenia jest historykiem literatury. Jako że w swoim czasie przebywał na stypendium w Krakowie, doskonale orientuje się w polskiej literaturze. Kilka razy zagiął mnie znajomością twórczości Czesława Miłosza bądź Wisławy Szymborskiej – musiałem uciekać od tematu lub wręcz zwalać winę na brak pamięci. Inteligentny, oczytany człowiek. Wśród działaczy piłkarskich rarytas.

Nie o szczyty chodzi

Pewne cechy charakterystyczne dla futbolu w Armenii można jednak wyodrębnić. Liga napełniona jest obcokrajowcami, choć chyba jednak w nieco mniejszej skali niż nasza, frekwencja na stadionach nie rzuca na kolana, były szef PZPN twierdzi, że jeśli na meczu pojawi się tysiąc widzów, to już jest dobrze. Są też ciekawe przypadki takich klubów jak choćby pierwszoligowy West Armenia, w którego kadrze roi się od Rosjan. Podobno nawet komunikacja między ławką a zawodnikami na boisku prowadzona jest w języku rosyjskim, a nie miejscowym, choć Ormian w składzie również nie brakuje. 

– Biznesmeni prowadzą interesy w Rosji, to stamtąd sprowadzają piłkarzy do swoich klubów. Zmieniają też często ich nazwy. W zeszłym sezonie był Banants, teraz jest FC Urartu. Ja mam ten luksus, że jestem z zewnątrz, mam duży kredyt zaufania, nikt na razie nie próbuje wywierać na mnie presji. Znam język rosyjski, to mój duży atut. Po angielsku mówią tu nieliczni, więc robię też za tłumacza dla Marcina Szulca. Inna sprawa, że o ile kulinarnie jestem noga, za to mam słuch do muzyki i języków obcych, o tyle nie odważę się podjąć nauki ormiańskiego.

W październiku pana Michała odwiedziła żona, spędzili razem dwa tygodnie, świętowali pierwszą rocznicę ślubu. Był czas na zwiedzanie, wycieczkę nad jezioro Sewan i… na kolejne wesele. 

– Ormianie są bardzo otwarci, zaraz zapraszają do siebie na kolację albo na daczę – uśmiecha się Listek. – I tym sposobem jeden z arbitrów zaprosił mnie na wesele. Były dyrektor Lechii Gdańsk Błażej Jenek ma żonę Ormiankę, Amalia mi dużo o Armenii opowiedziała. Wiem, że nie wolno bekać, pluć i czkać, bo to straszna obraza. Praca w Armenii nie jest dla mnie sprawą życia i śmierci. Co miałem wygrać w życiu – wygrałem, co miałem przegrać – przegrałem. Nie robię tego dla pieniędzy, nie chodzi o zdobywanie szczytów. Dopóki człowieka chcą, dopóki mam możliwość bycia aktywnym zawodowo, korzystam. Mam młodą żonę, mimo że moim pracodawcą jest ZUS, życie emeryta jeszcze nie jest dla mnie. Nie zamierzam skapcanieć.

PRZEMYSŁAW PAWLAK

TEKST UKAZAŁ SIĘ TAKŻE W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA”

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024