Wychowanek Korony, który długo musiał czekać na debiut w Ekstraklasie. Kiedy już otrzymał szansę, wyrósł na jednego z najwartościowszych środkowych pomocników ligi. Jego nazwisko zaczęło się pojawiać przy okazji spekulacji dotyczących ewentualnych powołań do reprezentacji Polski. Ale ulubieniec kieleckich kibiców to również niebanalny człowiek. Zafiksowany na punkcie futbolu, lecz niestroniący od poważnych lektur autorstwa Ryszarda Kapuścińskiego czy Oriany Fallaci. Teoretycznie zatem idealny kandydat do rubryki „Nie mówmy o futbolu”, tyle że jak się okazuje, z Jakubem Żubrowskim tak zupełnie tematów piłkarskich pominąć się nie da…
ROZMAWIAŁ JAROMIR KRUK
Zacznijmy jednak od tego, że na wakacje zaplanowałeś ślub, a czy przyszła żona ma coś do powiedzenia odnośnie do twojej piłkarskiej kariery?Można powiedzieć, że ze względu na nią nie podjąłem rozmów z Jagiellonią – mówi Żubrowski. – Agata studiowała pięć lat farmację w Białymstoku i nie chciała już tam wracać. Gdy ja grałem w Stali Mielec, widywaliśmy się rzadko, czasami ona przyjechała na Podkarpacie, niekiedy ja na Podlasie, natomiast teraz cieszymy się wspólnymi chwilami w Kielcach.
Jak się poznaliście?
Był taki klub Czekolada w Kielcach i na półmetku liceum Agaty pierwszy raz tam się spotkaliśmy. Ja chodziłem do sportowej budowlanki, kontaktowaliśmy się przez Naszą Klasę, choć przyznam szczerze, że początkowo moje myśli były skierowane na koleżankę Agaty… Szybko jednak sytuacja się zmieniła, bo chyba po prostu przypadliśmy sobie do gustu.
Łączy was piłka?
W dużym stopniu odmienność. Ona jest wyważona, zdystansowana, ja więcej gadam. Koledzy z Korony śmieją się, że trafiłem na partnerkę idealną. Kiedyś wracaliśmy z meczu ligowego i zadzwoniłem do Agaty, a ona oglądała bodajże mecz Termaliki z Pogonią, i to z własnej woli. Nie powiem, zrobiła tym wrażenie. Ona rozumie sport, grała w siatkówkę w kieleckim Salosie i zdarza się, że razem w telewizji obserwujemy spotkania naszej reprezentacji, ale generalnie futbol wygrywa. Mogę się pochwalić, że przez osiem lat, gdy jesteśmy razem, obyło się bez poważnych konfliktów. Jakieś kłótnie się zdarzały, lecz nigdy nie leciały iskry.
Agata ma ulubionego siatkarza?
Michał Winiarski, niedawna gwiazda reprezentacji Polski, to jej faworyt. On – wysoki brunet, ja niski blondyn, a i tak wybrała piłkarza nożnego…
Jesteś romantyczny?
Chyba już nie, ten romantyzm przemija z czasem u każdego. Kiedyś starałem się cały czas zaskakiwać Agatę, byłem oryginalny. Potrafiłem jej coś narysować na urodziny, a raczej odrysować, bo nie mam do tego wielkiego talentu. Pisałem jej bajki, wiersze, ale mi przeszło, chyba zjadła to rutyna.
Agata się jakoś odwzajemniała?
Nie zapomnę, jak na urodziny własnoręcznie przygotowała mi tort w kształcie boiska, pomalowany na zielono, z bramkami i figurkami piłkarzy. Żeby dojechać z Białegostoku do Mielca, musiała spędzić wiele godzin w autobusach, a na Podkarpacie nie jest łatwo się dostać z innych krańców Polski. Pięć przesiadek i była u mnie. Ja też starałem się ją odwiedzać, a kiedyś, czekając na pociąg z Warszawy do Kielc, tak się zaangażowałem w czytanie książki, że nie zauważyłem odjazdu.
Książki to wasze wspólne hobby?
Agata siłą rzeczy przez pięć lat naczytała się pozycji o medycynie, farmacji, a teraz lubi sięgać po thrillery medyczne, a ostatnio do… poradników o psach, bo w kwietniu spodziewamy się jednego osobnika rasy beagle. Co ciekawe, wywodzi się on z hodowli mamy Antoniego Łukasiewicza. Jeśli chodzi o moje czytanie, lubię literaturę faktu, thrillery polityczne, ale przyznam, że troszkę zaniedbałem temat. Kupiłem ostatnio chyba siedem czy osiem książek, tyle że mecz goni mecz, więc dopiero gdy się zrobi ciut luźniej, nadrobię zaległości.
„Wojnę futbolową” Ryszarda Kapuścińskiego miałeś w rękach?
Bardzo lubię czytać reportaże Kapuścińskiego, a „Wojna futbolowa” znajduje się w moich planach. Styl słynnego polskiego pisarza i dziennikarza sprawia, że jego pozycje się połyka. Cenię także Orianę Fallaci, poruszającą problemy świata. Do gustu przypadła mi również książka „Kopalnie talentów”, zresztą już sam tytuł intryguje.
Film?
Mam wrażenie, że teraz ciężko o coś dobrego, więc gdy trzeba się rozluźnić, patrzę na fantasy, ale nie unikam czegoś ambitniejszego, na przykład opartego na faktach. Na mnie duże wrażenie zrobił film „Chciwość” z Kevinem Spaceyem w roli głównej. Z nowszych do gustu przypadła mi „Gra o wszystko” – rzecz o byłej narciarce, która założyła nielegalny klub pokerowy.
Czyli hazard. Choroba współczesnych sportowców cię nie kusi?
Na szczęście nie. Mam się czym zajmować. W piłkę chciałbym grać przynajmniej do 35 roku życia na dobrym poziomie, a poza futbolem jestem sobie w stanie znaleźć ciekawe zajęcia, a do nich nie zalicza się szeroko rozumiany hazard.
Gdybyś nie został sportowcem…
Widziałem się w roli prawnika lub adwokata. Jestem piłkarzem i nie narzekam.
Zdrowo się odżywiasz?
Z przyszłą żoną staramy się zdrowo gotować, a najbardziej lubimy kuchnię włoską. Nie popadamy przy tym w paranoję. Doskonale zresztą pamiętam, że byłem wychowywany przez babcię na kotletach schabowych. Godzinami grało się w piłkę, a potem jadło tradycyjne polskie obiady. Pizzy za często teraz z Agatą nie jemy, ale raz na dwa, trzy tygodnie nie zaszkodzi, podobnie jak dobry burger.
Wasze ulubione miejsce na wakacje?
Z tymi wakacjami to trudno nam się zgrać czasowo. Fajnie było na Majorce czy w Nicei, którą odwiedziliśmy wspólnie ze znajomymi. Oboje jesteśmy entuzjastami wycieczek objazdowych, gdyby udało się zorganizować coś w stylu Praga – Wiedeń – Kijów, z finałem piłkarskiej Ligi Mistrzów w programie, byłoby rewelacyjnie. Ponieważ interesuję się historią, mocno w pamięci utkwiła mi również wizyta we Lwowie, szczególnie na Cmentarzu Orląt, na którym spoczywają polscy bohaterowie. Zimą natomiast planujemy ciekawą podróż poślubną.
Tyle że w zimowym terminie może będzie trudniej o wolne, niż ci się wydaje, bo trafisz na przykład do jakiejś ligi zagranicznej. Jaka jest twoja wymarzona?
Gdybym miał nieograniczone umiejętności, wybrałbym hiszpańską. Bardzo lubię styl gry Kevina De Bruyne’a i nie zdziwię się, jak Belg wkrótce znajdzie się w Realu Madryt, czyli moim ulubionym klubie. Przyznam szczerze, że byłem kibicem sukcesu Juventusu i moja pierwsza piłkarska koszulka była z nazwiskiem Zidane’a na plecach i oczywiście w biało-czarne pasy. Gdy Zizou odszedł do Królewskich, moja sympatia skierowała się ku Madrytowi, ale bardzo zabolało mnie, gdy Stara Dama wyeliminowała giganta z Hiszpanii wiosną 2003 roku z Ligi Mistrzów. W Turynie kluczowe trafienie zaliczył Pavel Nedved i nic już nie pomogła bramka Zidane’a. Real wygrał u siebie 2:1, w Italii przegrał 1:3 i musiał się pożegnać z rozgrywkami.
I tak oto nieubłaganie doszliśmy do futbolu. Szczerze, myślisz o powołaniu do reprezentacji Polski?
Podchodzę do tego spokojnie, bo wiem, że w zespole Adama Nawałki przede wszystkim na razie widzieli mnie dziennikarze z Kielc. Coś jednak słyszałem, że znajdowałem się w kręgu zainteresowań selekcjonera, którego sztab śledzi pilnie Ekstraklasę. Niedługo w niej gram i być może potrzebuję więcej czasu na fajnym poziomie, by przekonać do swojej osoby selekcjonera. Najważniejsze, bym się rozwijał i czynił postępy.
Co chciałbyś poprawić z piłkarskich parametrów?
Pierwsze, co się pewnie nasuwa kibicom i dziennikarzom, to oczywiście gole, bo na nie najbardziej zwraca się uwagę. Sam jednak wiem, co muszę skorygować, skoro jestem typową szóstką, przez którą przechodzi początkowa faza akcji ofensywnej. Trzeba doskonalić swoje walory, tak by drużyna, w której występuję, czerpała z tego jak najwięcej.
No dobrze, ale drużyna narodowa jest twoim naturalnym celem?
Jest marzeniem, do którego warto dążyć, z tym że mój serdeczny kolega, Krystian Pydych, powiedział kiedyś, że planowanie w życiu nie ma sensu. Kreślisz plany, co będzie za pół roku, a może cię nie być na świecie. To brutalne, ale takie jest życie. Grając w Stali Mielec na niższych szczeblach, stawiałem sobie za cel rozwijać się i chyba mi się to udało, bo z trzeciej ligi trafiłem do drugiej, potem pierwszej, sięgnęła po mnie Korona i znalazłem się w Ekstraklasie. Może kiedyś trafię do jeszcze lepszej ligi, lepszego klubu, ale z Korony jeszcze wiele mogę wycisnąć. Jesteśmy w półfinale Pucharu Polski, w lidze zajmujemy wysokie miejsce i walczymy o jak najlepszą pozycję wyjściową na koniec rundy zasadniczej. Skoro rok temu byliśmy na piątym miejscu, to siłą rzeczy zadowolą nas pozycje od cztery do jeden. Do tego dochodzi Puchar Polski i perspektywa występu w finale na Stadionie Narodowym.
Korona w europejskich pucharach?
Dlaczego nie? Wszystko w futbolu jest możliwe. Grałem w Stali Mielec w trzeciej lidze, a przecież jakiś czas wcześniej ten klub bił się z Realem w Europie i zdobywał mistrzostwo Polski. Historia zobowiązuje, więc cieszę się, że już nikt nie powie: organizacja – Stal Mielec. Bo dziś w Mielcu wszystko jest poukładane, jak należy, 60-tysięczne miasto żyje futbolem i sposobi się do szturmu na Ekstraklasę. Na mecze Termaliki na Stali przychodziło więcej ludzi, niż chodzi w Niecieczy, to też ma swoją wymowę. A europejskie puchary to supersprawa i jeśli zakwalifikujemy się do nich z Koroną, będę szczęśliwy.
Kto jest twoim piłkarskim wzorcem?
W jakimś meczu wyszło mi parę fajnych zagrań w stylu Xabiego Alonso i ktoś nawet wymyślił mi taką ksywkę. Lubiłem oglądać w akcji Hiszpana, a także Andreę Pirlo, który nie był typowym defensywnym pomocnikiem, tylko – jak mówią Włosi – regulatorem.
W Kielcach masz problem z popularnością?
Spotykam się z przychylnością kibiców, zdarzy się z nimi porozmawiać na tematy związane z Koroną, nikt mi nie utrudnia wyjść do restauracji, gdzie mogę spokojnie siedzieć ze znajomymi. Nie unikam kontaktów z fanami, szanuję ich za wsparcie, jakie nam dają choćby na meczach wyjazdowych, ale i u siebie. W porównaniu z dużymi ośrodkami jak Wrocław, Gdańsk czy Szczecin, mniejsze Kielce nie mogą narzekać na frekwencję.
A propos Szczecina, to właśnie tam przyszedłeś na świat.
Tak się zdarzyło, że mama akurat wyjechała do Szczecina i tam się faktycznie urodziłem, ale mieszkałem w Szczecinie krótko. Niezależnie więc od miejsca urodzenia czuję się kielczaninem z krwi i kości.
TEKST UKAZAŁ SIĘ W NAJNOWSZYM NUMERZE TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA” (11/2018)