Śląsk, który znaliśmy z poprzedniego sezonu – już nie istnieje. Klub przeszedł gruntowne zmiany, od masowej wymiany zawodników zaczynając, a na roszadach właścicielskich kończąc. Pozostał natomiast sztab szkoleniowy z trenerem Janem Urbanem na czele oraz dyrektor sportowy Adam Matysek.
ADAM GODLEWSKI, PRZEMYSŁAW PAWLAK
W przypadku wrocławian zmiany nie muszą oznaczać niczego złego. Zwłaszcza jeśli chodzi o te w drużynie, bo na efekty i rozmach działań nowego właściciela klubu trzeba będzie zaczekać. Przecież Grzegorz Ślak dowiedział się, że przejmie pakiet kontrolny akcji spółki dopiero w zeszły czwartek, więc siłą rzeczy potrzebuje czasu na rozruch. A przede wszystkim na policzenie środków, którymi zadysponuje już tego lata. Po rekomendacji mecenasa Jacka Masioty, akceptacji prezydenta Wrocławia Rafała Dutkiewicza i zatwierdzeniu wyników przetargu przez Radę Miasta akcje Śląska, którego zadłużenie przekracza 10 milionów złotych (i to bez naliczenia odsetek) formalnie przejmie konsorcjum spółek, których liderem jest Wratislavia-Biodiesel.
Stanie się tak – kiedy wszystkie podjęte decyzje wejdą w życie – mimo nieprzychylnych publikacji na temat Ślaka, dającego twarz wspomnianemu projektowi, które ujrzały światło dzienne tuż przed ogłoszeniem werdyktu w ubiegłym tygodniu. „PN” udało się dowiedzieć, że zostały zbagatelizowane przez organizatorów przetargu nie tylko dlatego, że zostały ocenione jako zupełnie nieobiektywne, mające ewidentne podłoże polityczno-lobbystyczne. To znaczy wymierzone z jednej strony w prezydenta Dutkiewicza, zaś z drugiej – uznane jako działalność na rzecz jednego z oferentów (według naszych informacji: tego, który chciał do własnego projektu zaangażować trenera Michała Probierza) odrzuconego przed finałową rozgrywką. Najważniejsze okazało się to, że mecenas Masiota zatrudnił agencję specjalizującą się w wywiadzie gospodarczym, ze znakomitymi europejskimi referencjami, która niezwykle skrupulatnie sprawdziła finansowe możliwości oferentów. Czyli zarówno grupy kapitałowej reprezentowanej przez Ślaka, którego wizerunek rzeczywiście pozostawia sporo do życzenia, jak i konkurencyjnej – amerykańskiego biznesmena Deana Johnsona.
Transakcja – opiewająca na 2 miliony złotych za ponad 54 procent akcji i obietnicę zainwestowania w Śląsk 15 milionów złotych w każdym z trzech kolejnych sezonów – jest, jak twierdzą najlepiej zorientowani, stuprocentowo zabezpieczona poręczeniami i tytułem egzekucyjnym. Podobno Amerykanie oferowali wyłożenie nawet ponad 20 milionów w każdym roku (na identycznym dystansie jak polskie konsorcjum; konkretnie po 22 miliony na sezon), ale ich wiarygodność została oceniona na niższym poziomie niż zwycięzcy przetargu. A z tego należy wnioskować, że weryfikacja była przeprowadzona naprawdę skrupulatnie.
– To dobrze, że wreszcie poznamy nowego właściciela, być może wreszcie znajdą się środki na transfery gotówkowe. Dotąd kontraktowaliśmy bowiem wolnych zawodników, a jedyne pieniądze trzeba będzie – za kilka lub kilkanaście miesięcy – zapłacić włoskiej Catanii Calcio za Michała Chrapka. Równe 50 tysięcy euro – ujawnił dyrektor sportowy Śląska Adam Matysek. – Niedobrze natomiast się stało, że jeszcze w dniu, kiedy został ogłoszony trenerem Cracovii, krytykę pod adresem moim i trenera Jana Urbana wygłosił we wrocławskich mediach Probierz. Sobie w żaden sposób nie pomógł, a nam – wyłącznie utrudnił pracę. Nie wiem, na co to było obliczone, ale na pewno nie było w porządku. Dziwne to, bo doskonale znał realia, w jakich działaliśmy.
Przytomne posunięcie
Jeśli chodzi natomiast o zespół, Matysek i Urban poszli w pewnym sensie utartą ścieżką. W dużej większości sprowadzili do Wrocławia zawodników znanych, postanowili nie kupować kotów w workach, co przy skali zmian może okazać się przytomnym posunięciem. Do Śląska dołączyło – przed minionym weekendem – aż dziesięciu nowych zawodników, natomiast pożegnało się jeszcze więcej – aż 13. Piłkarzy, którzy byli znaczącymi postaciami w zeszłym sezonie i nadal będą reprezentować barwy wrocławian, można policzyć na palcach jednej ręki: Piotr Celeban, Mariusz Pawelec, Łukasz Madej, Robert Pich, Sito Riera, jest jeszcze Adam Kokoszka, ale środkowy obrońca prędko na boisko nie wróci, najwcześniej pod koniec jesiennej części rozgrywek 2017-18.
Śląsk na pozbyciu się aż tylu zawodników majątku nie zbił. Udało się sprzedać tylko Ryotę Moriokę za 300 tysięcy euro, Japończyk chciał odejść już wcześniej, a mniej więcej taką kwotę odstępnego (podobno o 50 tysięcy niższą) miał zapisaną w kontrakcie. Pozostałym zawodnikom kończyły się wypożyczenia, na przykład Łukaszowi Zwolińskiemu czy Mateuszowi Lewandowskiemu, albo umowy, choćby Kamilowi Bilińskiemu lub Mariuszowi Pawełkowi. Bramkarz spędził w Śląsku trzy sezony, nie zyskał jednak uznania w oczach sztabu szkoleniowego i dyrektora sportowego. Wręcz przeciwnie, w klubie można usłyszeć głosy, że gdyby nie jego błędy, zespół o wiele szybciej zapewniłby sobie utrzymanie w ekstraklasie w zeszłym sezonie, mało tego – może wcale nie musiałby o nie walczyć. Z wypożyczenia do Olimpii Grudziądz wrócił jednak Jakub Wrąbel i to on szykowany jest do gry w bramce wrocławian. Co wcale nie oznacza, że jest to bramkarz kompletny, wręcz przeciwnie, sztab szkoleniowy doskonale zdaje sobie sprawę z mankamentów młodzieżowego reprezentanta Polski, który bronił w niedawnych mistrzostwach Europy U-21. U Wrąbla kuleje gra nogami, bynajmniej nie jest to jednak wina tylko bramkarza. Kiedy Matysek pojechał na jeden z jego pierwszoligowych występów, po meczu zadał Kubie pytanie: – Dlaczego w ogóle nie grasz z obrońcami, nie zagrywasz im piłki? W odpowiedzi usłyszał: – Bo trener każe mi grać tylko długimi podaniami…
Na tym jednak lista niedociągnięć w przypadku golkipera się nie kończy, szwankuje także komunikacja, o czym mówi Urban, a Matysek, były bramkarz klubów Bundesligi oraz reprezentacji Polski, dodaje: – Przyglądałem się uważnie grze Kuby w trakcie młodzieżowych mistrzostw Europy. Anglicy ostrzeliwali naszą bramkę, a on wstawał, otrzepywał się i jakby nigdy nic szykował się do kolejnej interwencji. Tymczasem powinien krzyknąć na kolegów, ochrzanić, zmobilizować ich. Na pewno zamierzam w tym względzie udzielić Kubie rad, bo chłopak talent ma naprawdę duży, ale żeby wejść na najwyższy poziom, sporo pracy przed nim.
Jeden napastnik
Śląsk pozycję bramkarza ma solidnie zabezpieczoną. Oprócz Wrąbla do zespołu dołączył także Jakub Słowik. Na razie będzie tylko zmiennikiem, co też dziwić specjalnie nie może, skoro poprzedni sezon w Pogoni Szczecin miał, delikatnie mówiąc, średnio udany. Generalnie jednak liczba zawodników w kadrze wrocławian nie rzuca na kolana. Aby sprowadzić piłkarzy, klub musiał najpierw się ich pozbyć, co pozwoliło na wygenerowanie środków na nowe kontrakty. W każdym razie budowa zespołu na startujący w piątek sezon na pewno nie jest jeszcze zakończona. Kiedy „PN” odwiedziła Śląsk na zgrupowaniu pod Płońskiem, mówiono, że brakuje jeszcze stopera, defensywnego pomocnika, dziesiątki, skrzydłowego i napastnika. Pierwszy problem rozwiązał Michał Mak, ten z atakującym jest bardziej skomplikowany. Urban najchętniej widziałby w zespole Marcina Robaka. Dopóki jednak napastnik nie dostanie zielonego światła na transfer lub wypożyczenie z Lecha Poznań, temat z miejsca ruszyć nie może. Na razie więc Śląsk będzie zmuszony grać na jednego napastnika.
– Bo mamy tylko jednego napastnika. Mały, krępy, niewywrotny – od ucha do ucha uśmiecha się atakujący Arkadiusz Piech, który wraca do Polski po półtorarocznym pobycie na Cyprze. – Zobaczymy, czy do klubu dołączy ktoś jeszcze, może zostawią mnie samego i będę musiał ciągnąć wszystko. Budowany jest kompletnie nowy zespół, każdy z chłopaków przyjechał z innej strony. W drużynie powstającej w ten sposób jeszcze grać nie miałem okazji, tyle że sparingi pokazują, iż dobrze funkcjonujemy. Z prostej przyczyny, znamy się z ligi. Z Kubą Koseckim spotkałem się w Legii Warszawa, z „bratko” Dorde Cotrą w Zagłębiu Lubin. Każdy z nas wie, co pozostali grają, mimo że w większości w jednym zespole spotykamy się po raz pierwszy.
To właśnie ma być fundament Śląska, zawodnicy sprawdzeni, ograni w lidze, na odpowiednim poziomie. Niemalże bez żadnych eksperymentów w składzie. Ryzyko ograniczone do minimum. – Tu są po prostu dobrzy piłkarze – przytomnie zauważa Jakub Kosecki.
– O, właśnie mija nas pan piłkarz Łukasz Madej, udaje, że nie słyszy na lewe ucho – od razu w żart poważny temat obraca Piech. Zresztą przy byłym napastniku AEL Limassol oraz Apollonu Limassol warto zatrzymać się nieco dłużej. Odkąd opuścił Legię, zniknął z radarów. Zatelefonował do Inakiego Astiza, dowiedział się, jak wygląda gra w piłkę na Wyspie Afrodyty, i pomyślał: czemu mam nie spróbować. Tyle że do Polski docierały tylko wieści o jego golach dla cypryjskich drużyn, o nim samym – cisza.
– Fajna wyspa, cieplutko, jedziemy – w swoim stylu Arek przedstawia proces podejmowania decyzji o wyjeździe z Polski. – Nie żałuję, fajnie było. Szkoda, że tak krótko. Mogłem zostać na Cyprze, gdyż oferty były, ale… kluby średnio się do tego zabierały. W drugim sezonie zdobyłem 12 bramek dla Apollonu, licząc razem z pucharami. Zbyt dużo nie grałem, niemniej to dobry wynik, zwłaszcza że podstawowy napastnik strzelił… 13 goli. Zdziwiłem się więc, że klub nie chciał skorzystać z opcji przedłużenia kontraktu o kolejny rok, bo taki zapis miałem w umowie. Ani prezes klubu, ani trener nie za bardzo potrafili mi wytłumaczyć dlaczego. Decyzja zapadła i koniec. W każdym razie Apollon wspominać będę tylko dobrze, fajna baza treningowa, trzy boiska, duża siłownia, sympatyczni ludzie, klub poukładany. Na Cyprze akurat nie jest to regułą. Na przykład w AEL, gdzie byłem rok wcześniej. Tam był problem z pieniędzmi, choć za moich czasów jeszcze nie tak duży jak obecnie. Tyle że kiedy grasz, masz dziewięć miesięcy słońce w roku, czujesz się po prostu dobrze, problemy finansowe klubu schodzą na trochę dalszy plan. W takim otoczeniu idzie się do tego przyzwyczaić. Choć Apollon też ma pewne zaległości wobec mnie, wszystko zostanie wyczyszczone, mamy umówione konkretne terminy. Na Cyprze federacja o to dba.
Powrót do rzeczywistości
Na razie Arek jest na etapie… powrotu do rzeczywistości. Musi od nowa przywyknąć do gorszej pogody czy dalekich wyjazdów na mecze. Na Cyprze najdłuższa podróż trwała nieco ponad godzinę, dlatego drużyny zazwyczaj na spotkania w roli gości jeździły w dniu ich rozgrywania. W AEL rzadko kiedy organizowane były długie zgrupowania przed grami u siebie, po prostu zawodnicy zjeżdżali się do hotelu przed meczem.
– A jeśli trening odbywał się rano, po zajęciach od razu wskakiwaliśmy w samochód i atak na plażę oddaloną o 100 kilometrów – uzupełnia Arek. – Krótko mówiąc, miejsce do życia mega, w pewnym sensie masz cały czas wakacje. Na moim osiedlu wybudowano dwa duże baseny i wielki taras… W dodatku zaprzyjaźniliśmy się z polską rodziną, dlatego żona niekoniecznie chciała wracać do Polski. Zdecydowaliśmy się na ten krok, ponieważ propozycja przyszła z Wrocławia, który położony jest blisko naszego domu rodzinnego.
Mówiąc o wakacjach, Piech się uśmiecha. Gdyż na pierwszy rzut oka widać, że do Polski wrócił w dobrej formie fizycznej. Zresztą potwierdzają to również mecze sparingowe Śląska: – Opalenizna powoli schodzi, słońca w Polsce ostatnio niewiele, więc ciężko podtrzymać efekt. Dbałem o siebie. Na Cyprze można się szybko zapuścić. Rano trening, a potem plaża… Ale wbrew pozorom dużo na siłowni nie pracuję. Przy mojej budowie, jak przesadzę z ciężarami, stracę na szybkości – będę biegał jak klocek. Mam już 32 lata, muszę pracować nad brzuszkiem. Nie mogę się napychać, zjadam mniejsze ilości. Choć nie powiem, czasem lubię wcisnąć ciasteczko. Piwa też nie piję. To znaczy nie piję w małych ilościach – zgrywa się napastnik Śląska.
Na zgrupowaniu w ośrodku Bonifacio sztab szkoleniowy i zawodnicy mieli wszystko, czego potrzeba. Urban ośrodek zna doskonale, wcześniej przyjeżdżał pod Płońsk z Lechem Poznań. Do najbliższego miasta jest około 10 kilometrów, wokół lasy. Cisza, spokój i… brak głupich pomysłów. A kiedy boisko zalał deszcz i trening został odwołany, niektórzy zawodnicy – Oktawian Skrzecz, Robert Pich, Piech, Chrapek i Dominik Budzyński – wskoczyli na rowery i zwiedzili okolicę, a potem mogli jeszcze pograć w tenisa.
– Atmosfera jest fajna, zespół został dobrze dobrany, nie brakuje jajcarzy, mam na myśli choćby Piotrka Celebana czy Madejowego – podsumowuje Piech. – Trzeci najstarszy w zespole to ja tu jestem! Trener Urban potrafi przekazać mądre rzeczy, chłopaki mówią, że może też zawstydzić na boisku… Mamy szybkie wiatraki z przodu – ja, Łukasz Madej, Kuba Kosecki, Robert Pich. Musimy to szybko zgrać, bo zaraz liga i jedziemy z tematem.
O tym, jak dobra jest atmosfera w ekipie Śląska mimo budowy zespołu na wariackich papierach w letnim okresie, świadczy uwaga wygłoszona przez Mariusza Pawelca do reportera „PN” w obecności dyrektora Matyska: – Generalnie dyrektor sprowadza klasowych zawodników, nikt nie ma wątpliwości, że nowi piłkarze naprawdę potrafią grać w piłkę. A skoro większość nie przekroczyła metra siedemdziesięciu wzrostu, albo niewiele, nawet zastanawiamy się, czy czasami nie chce we Wrocławiu budować drugiej Barcelony – puścił oko doświadczony obrońca.
ARTYKUŁ UKAZAŁ SIĘ RÓWNIEŻ W NAJNOWSZYM WYDANIU TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA” (NR 28/2017)