W sezonie 2018-19 jako bramkarz Spartaka Trnawa wyeliminował Legię Warszawa w kwalifikacjach Ligi Mistrzów, a przy Łazienkowskiej zaliczył… asystę. Kilka miesięcy później Martin Chudy przeniósł się do Górnika Zabrze i stał się jednym z najlepszych golkiperów w PKO Bank Polski Ekstraklasie.
Na początku sezonu piłkarze Górnika powtarzali, że nie macie konkretnego celu na ten sezon. Coś się zmieniło?
Kiedy dużo mówisz o najwyższych celach, nakładasz na siebie obowiązek realizowania ich – mówi Chudy. – W Górniku wolimy robić swoje w ciszy, iść od meczu do meczu, od zwycięstwa do zwycięstwa. Wiadomo, że Legia czy Lech muszą zawsze grać o najwyższe miejsca i trofea, ale mając wysoki budżet i teoretycznie najlepszych piłkarzy w całej lidze, nie mają innego wyjścia. My bardzo spokojnie podchodzimy do tego, nie musimy nakładać na siebie niepotrzebnej presji. Znamy swoją wartość i wiemy, co możemy osiągnąć. Każdy klub, nawet ten ostatni w tabeli, może krzyczeć, że gra o mistrzostwo, a później życie brutalnie te zapowiedzi weryfikuje. W szatni nie padły więc żadne słowa o celach na ten sezon. Mamy czyste głowy.
Jesteś zaskoczony, że znajdujecie się w czubie tabeli?
Absolutnie nie. Kiedy przyszedłem zimą 2019 roku do Górnika, w teorii graliśmy o utrzymanie, a wiosną pokazaliśmy się z bardzo dobrej strony, świetnie punktowaliśmy i zrealizowaliśmy cel. Cały 2020 rok jest dla nas bardzo udany – jeśli weźmiesz pod uwagę tabelę od stycznia, zajmujemy obecnie drugie miejsce! Kiedy wznowiliśmy rozgrywki po wiosennej przerwie, byliśmy o krok od zapewnienia sobie miejsca w grupie mistrzowskiej. Zabrakło nam dwóch punktów do ósmej Lechii. W meczu bezpośrednim w końcówce rundy zasadniczej prowadziliśmy z nią 2:0, ale pod koniec spotkania straciliśmy dwa gole i skończyło się remisem, który przesądził, że to gdańszczanie weszli do pierwszej ósemki. Mamy dobry zespół.
Nie dość, że punktów sporo, to jeszcze styl gry momentami był imponujący.
Gramy trochę inaczej niż w tamtym sezonie. Mocno nad tym pracowaliśmy w krótkiej przerwie pomiędzy rozgrywkami – to rozwiązanie zdaje egzamin. Dla rywali to było coś nowego, trudno nas było rozszyfrować. W pierwszych kolejkach przeciwnicy chcieli z nami grać w piłkę, od tyłu wyprowadzali akcje, a nasz pressing był często dla nich zabójczy. Dużo nad tym pracowaliśmy i przynosiło to odpowiednie efekty w postaci goli oraz zwycięstw. W pewnym momencie rywale zaczęli grać z nami inaczej. Szukali długich podań za plecy obrońców i potrafili wykorzystać nasze wysokie ustawienie. Zagłębie czy Raków w meczach z innymi rywalami grały więcej podaniami, a z nami zmieniły styl. Opłaciło im się, bo wygrali spotkania, ale to też pokazywało, że bali się grać po swojemu, bo wiedzieli, czym to się może skończyć. A zatem i my musieliśmy coś zmienić, bo straciliśmy kilka goli i punktów. Po wprowadzeniu pewnych modyfikacji znowu wszystko funkcjonuje tak jak powinno. Ja cały czas gram wysoko, bo wiem, że muszę asekurować obrońców przy takich piłkach. Ostatnio Jakub Świerczok strzelił gola z Zagłębiem z dalszej odległości, wykorzystując złe ustawienie bramkarza. Mnie to mogło się także przytrafić, bo wiem, że często jestem daleko od bramki.
Chyba oglądasz wszystkie mecze, bo wiesz dokładnie, co się dzieje w naszej lidze.
Przynajmniej skróty z każdej kolejki muszę zobaczyć. Trzeba śledzić rywali, aby wiedzieć kto jest w jakiej formie i tak dalej…
Odkąd trafiłeś do Polski nie opuściłeś ani jednego meczu w PKO Bank Polski Ekstraklasie. W czym tkwi twój sekret?
Przede wszystkim w zaufaniu od trenera, za które jestem mu wdzięczny. Poza tym dbam o zdrowie, czyli dobrze się odżywiam, właściwie się regeneruję, wykonuję dodatkowe ćwiczenia, aby się wzmacniać. To też nie jest tak, że przez ten czas nie miałem żadnych urazów, bo na początku sezonu miałem problemy z kostką i musiałem grać tylko lewą nogą. No i przez ten czas prezentowałem niezłą formę, nie dawałem trenerowi powodów, aby cokolwiek zmieniał w bramce.
Czujesz się najlepszym bramkarzem w lidze?
Nie lubię mówić o takich tematach. Takie opinie są zawsze subiektywne. Mam pokorę w życiu codziennym oraz piłkarskim. W niektórych elementach są lepsi bramkarze ode mnie w Ekstraklasie, a w niektórych ja jestem najlepszy.
Wspomniałeś o zdrowym odżywianiu – ponoć możesz o tym rozmawiać godzinami.
To prawda, dużo czytam, słucham mądrych ludzi i rozwijam się w tej kwestii. W samochodzie na przykład, zamiast muzyki, słucham podcastów, aby pogłębiać wiedzę. Prowadzę bloga, piszę książki na ten temat, rozmawiam z ludźmi.
Na jakiej diecie jesteś teraz?
Bardziej niskowęglowodanowej, czasami ketogenicznej, ale są też dni, w których dokładam sobie więcej węglowodanów. Inna sprawa, że kiedy zjem więcej cukrów, i tak jest to znacznie mniejsza dawka niż ta, którą zaleca się sportowcom. Odżywianiem zajmuję się dziesięć lat i długo byłem na diecie węglowodanowej. Sporo analizuję, poznaję swój organizm, wiem, czego dokładnie potrzebuję. Nie muszę jeść pięciu posiłków dziennie. W mojej rodzinie jemy dwa-trzy posiłki, często na trening idę głodny, czego wiele osób nie rozumie. Mało tego, żona też potrafi poczekać na mnie z pierwszym posiłkiem aż wrócę do domu z treningu.
Dlaczego tak?
Nastawiam ciało na palenie tłuszczów, a nie węglowodanów. Piłkarz ma około 400 gramów glikogenu, co starcza na około dwie godziny intensywnego treningu. Tłuszczów ma około 7 kilogramów, a to starczy nawet na kilka meczów. Problem polega na tym, że jeśli dostarczasz organizmowi węglowodanów co dwie, trzy godziny, ciało się do tego adaptuje i pali je jako pierwsze. W każdej przerwie musisz je uzupełniać, bo organizm się ich domaga, szybko odczuwasz zmęczenie. W treningu palisz właśnie cukry, a nie tłuszcze. Ja po prostu zmieniłem paliwo. Z diety ketogenicznej chętnie korzystają maratończycy czy ultramaratończycy, dzięki niej mają więcej siły oraz odnoszą mniej kontuzji i szybciej się regenerują. Nie mówię, że każdy maratończyk tak ma, ale większość. Jakiś czas temu poznałem 70-letniego naukowca, który na początku pisał książki o tym, że każdy sportowiec powinien trzymać dietę wysokowęglowodanową. Zrobili dokładne badania i tak im wyszło. Sam z tej diety korzystał, ale dziesięć lat temu zachorował na cukrzycę. Dostarczał po prostu za dużo węglowodanów. Przeprowadził kolejne badania i teraz twierdzi, że sportowiec powinien korzystać z diety niskowęglowodanowej. Rozmawiałem z nim kiedyś – inspirujący człowiek. Trendy się zmieniają, duże firmy narzucają korzystne dla nich narracje, wmawiają ludziom różne głupoty. Wiele osób w to wierzy. Ile jest produktów, które kilka lat temu były uważane za niezdrowe, a dzisiaj jest wręcz przeciwnie? Ludzie się ich po prostu bali, a niektórych rzeczy boją się nadal. Od lat osiemdziesiątych ten proces trwa, wmawia się wszystkim, że tłuszcze są złe i trzeba ich unikać. Wiele osób cały czas wierzy w to, co pokazują reklamy, przecież nie można promować czegoś, co jest niezdrowe. Dzięki internetowi dostęp do wiedzy jest większy i poziom edukacji o odżywianiu też się podnosi.
Jesteś na redukcji?
Nie. Trzymam stałą wagę. Kiedy dostarczasz ciału tłuszcze, nie chodzisz głodny. Po prostu je palisz, bo je masz. Ja mam około dziewięciu kilogramów tkanki tłuszczowej, to energia na wiele tygodni. Na diecie wysokowęglowodanowej często jesteś głodny, nie możesz wyjść z domu bez śniadania, jesteś uzależniony od cukru, a kiedy jego poziom spada robisz się senny albo nerwowy.
Prowadzisz konsultacje dla innych ludzi?
W ostatnim czasie stawiam na rozwój osobisty, prowadzę obserwacje, piszę książki, a tych konsultacji po wyjeździe do Polski jest mniej, bo nie mam na to czasu. Aby dobrze ułożyć dietę, potrzebuję kilku dni – wtedy nie mogę robić swoich rzeczy, które dzisiaj są dla mnie ważniejsze.
OK, zostawmy odżywianie. Od roku jesteś żonaty, sam ślub był niecodzienną historią.
W tamtym roku postanowiłem, że w zimowej przerwie polecę z ówczesną dziewczyną do Stanów Zjednoczonych, konkretnie do Nowego Jorku. Byliśmy tam pół roku wcześniej, jej się podobało, więc postanowiliśmy wrócić w zimę. Miałem plan, aby tam się oświadczyć i wziąć ślub. Ona kocha Nowy Jork, więc trzeba było to jakoś połączyć. Spotkaliśmy się dwanaście lat temu, nadszedł czas na kolejny krok. Dwanaście to nasza ulubiona liczba, wszystko składało się idealnie.
Jak załatwiłeś formalności?
Znalazłem organizację, która pomaga we wszystkich formalnościach, więc skorzystałem z jej pomocy. Zamieszania też trochę było – kiedy dolecieliśmy na miejsce, poszedłem odebrać paczkę z pierścionkiem, ale okazało się, że są opóźnienia. Na szczęście 30 grudnia paczka doszła, mogłem się oświadczyć, a dzień później wzięliśmy ślub. Po powrocie do domu zorganizowaliśmy obiad dla najbliższych. Większą imprezę na Słowacji planowaliśmy zrobić wiosną, ale pandemia pokrzyżowała nam plany. Coś jednak wymyślimy.
Grasz jeszcze w gry komputerowe?
Nie mam na to czasu, ale wiem, dlaczego pytasz. Jako młody chłopak miałem problemy z grami. Każdą wolną chwilę spędzałem przed monitorem, uwielbiałem gry przygodowe i strategiczne, w których trzeba było sporo myśleć. Zdarzało się, że nad jednym posunięciem myślałem kilka godzin. Straciłem przez to mnóstwo czasu, który można było spożytkować na coś zupełnie innego. Byłem uzależniony od gier, nic innego się wtedy dla mnie nie liczyło. Wyrosłem z tego, jestem teraz o wiele mądrzejszym człowiekiem.
PAWEŁ GOŁASZEWSKI
WYWIAD UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (nr 50/2020)