Złota Piłka na dwóch, a najlepiej na czterech
Już w piątek, 8 października „France Football” ogłosi listę 30 zawodników i 20 zawodniczek nominowanych do Złotej Piłki, zaś 29 dnia tego miesiąca w Teatre Chatelet w Paryżu wręczone zostaną nagrody. Co do zwyciężczyni, nie mam niestety poglądu na to, kto powinien nią zostać, natomiast co do zwycięzcy, to…
Wyrażenie w Polsce zdania, że laureatem winien zostać kto inny niż Robert Lewandowski nie jest popularne. Zresztą, byłoby absurdem czepianie się o cokolwiek naszego najlepszego futbolisty w historii, zwłaszcza że kretyńska decyzja Francuzów (nie pierwsza w historii) o anulowaniu z powodu pandemii elekcji za rok 2020 pozbawiła naszego snajpera pewnego triumfu. Jeśli Lewy wygra teraz, co oby się stało, będzie wspaniale i w dwójnasób zasłużenie. Gdyby jednak miał nie wygrać, to…
Gdyby jednak miał nie wygrać, to chciałbym, żeby po raz pierwszy w historii elektorzy mogli głosować na duet i wybrali parę włoskich stoperów Leonardo Bonucci – Giorgio Chiellini. Gdy w 2006 roku, po zwycięstwie Italii w finałach MŚ, triumfował Fabio Cannavaro, raczej nie zostało to dobrze przyjęte przez publiczność. Z dzisiejszej perspektywy jego zwycięstwo nie wydaje się już pomyłką, abstrahując od późniejszej, nieudanej kariery. Jednak gdyby wtedy Złotą Piłkę wspólnie dostali Cannavaro i Nesta, byłoby jeszcze sprawiedliwiej.
To są rojenia oderwane od rzeczywistości, nagród indywidualnych raczej się nie dzieli, ale czasami od każdej reguły konieczny jest wyjątek. Nagrodzenie za 2021 samego Bonucciego albo samego Chielliniego kosztem Lewandowskiego czy Karima Benzemy byłoby dysonansem. Ale przyznanie im Złotej Piłki na spółkę już chyba nikogo by nie oburzyło. Tak jak przed piętnastoma laty Cannavaro i Nesta w finałach MŚ, tak teraz Bonucci i Chiellini w wygranym przez Włochy Euro wznieśli grę na środku obrony do rangi sztuki. Właściwie, zważywszy na ich współpracę przez wiele lat na niwie klubowej i reprezentacyjnej, trzeba postawić tezę, że są najlepszą parą defensorów w historii! A to domaga się uhonorowania.
Istnym paradoksem jest, że znów po triumfie Italii w wielkiej imprezie trzeba upominać się o jej obrońców, podczas gdy drużyna Roberto Manciniego grała bardzo efektowny, ofensywny futbol. Może dlatego zdobyła złoto, że jeszcze miała gigantów z tyłu, a już umiała wysokogatunkowo atakować? Powoli (jakie powoli? Właśnie błyskawicznie!) bowiem, choć pewnie nie na zawsze, odchodzą w przeszłość czasy, gdy włoski futbol należało wprawdzie szanować, ale nie dawało się go lubić. Dziś średnia goli na mecz w Serie A przekracza trzy i bije na głowę średnie z innych czołowych lig Europy. Włosi, można powiedzieć, oszaleli z tym swoim graniem, jest tak, jakby zaczęła płynąć w nich inna krew. Oby trwało to jak najdłużej, ale tym bardziej należałoby jeszcze raz wyróżnić jakoś duet Bonucci – Chiellini jako epigonów epoki, gdy siła reprezentacji Italii oraz jej czołowego klubu Juventusu Turyn polegała na żelaznej defensywie, a urok tych zespołów na świętowaniu udanych interwencji we własnym polu karnym tak, jak gdzie indziej świętuje się tylko gole.
Tak, coraz bardziej podoba mi się ta myśl: skoro rok temu nie było Złotej Piłki, to niech teraz będzie podwójna. I niech albo dostaną ją razem Lewandowski i Karim Benzema, bo obaj są napastnikami zjawiskowymi, kompletnymi, albo Bonucci i Chiellini. Na tych nazwiskach, plus może jeszcze N’Golo Kante, lista poważnych kandydatów się chyba zresztą wyczerpuje, nieprawdaż?
LESZEK ORŁOWSKI