Reprezentacja gra poniżej oczekiwań. Joachim Loew miota się próbując znaleźć rozwiązanie problemów i zbierając gromy od krytyków. DFB ma ostatnio wyjątkowo czarny PR, a ze związkowej szafy co rusz wypadają kolejne szkielety. Tak źle w niemieckim środowisku piłkarskim nie było już od dawna. W tej sytuacji klubowe sukcesy Bayernu Monachium są jedynie listkiem figowym.
Ostatni remis ze Szwajcarią i przebieg tego meczu dowodzą, że drużyna Joachima Loewa bardzo powoli wydobywa się z kryzysu, w jaki wpadła podczas MŚ 2018 (foto: Łukasz Skwiot)
MACIEJ IWANOW
„Na boisku biega 22 piłkarzy, a na końcu zawsze wygrywają Niemcy”, „Niemcy zawsze grają do końca” – te dwie piłkarskie prawdy już nie mają racji bytu. Reprezentacja wpadła w kryzys, a Loew nie za bardzo ma pomysł jak z niego wyjść. Słabe wyniki skutkują coraz mizerniejszym zainteresowaniem ze strony kibiców. Kadra przestała być medialnym pupilkiem – wręcz przeciwnie: ostatnio obserwujemy wyścig kto bardziej jej przyłoży. Choć sporo piłkarskich związków wiele by dało, by mieć tylko takie problemy, to jednak dla Niemców jest to od dawna niewidziana sytuacja.
Deja vu
Liga Narodów bezlitośnie obnażyła braki reprezentacji Niemiec. Miała być idealnym poligonem dla zmian w kadrze i pasem startowym dla nowego początku, a stała się kamieniem u szyi Loewa i DFB. W jej pierwszej edycji niewiele brakowało, by Niemcy spadli do drugiej dywizji. W obecnej wprawdzie powtórka z rozrywki im nie grozi, a wręcz przeciwnie – dalej liczą się w walce o awans do fazy pucharowej, to jedno wymęczone zwycięstwo z Ukrainą nie nastraja pozytywnie. Eliminacje mistrzostw Europy wprawdzie wygrane, ale oprócz Holandii niemiecka reprezentacja nie miała tam godnych uwagi rywali, a z pomarańczowymi dwumecz podopieczni Loewa jakby nie patrzeć przegrali. Po raz kolejny mamy więc deja vu. Zamiast grubej kreski po rosyjskim mundialu kadra zaczyna mimowolnie znowu przywoływać tamte obrazki.
Po kompromitujących mistrzostwach świata w Rosji rozgorzała ogólnokrajowa dyskusja co zrobić z Loewem. Głosów za było praktycznie tyle samo co przeciw. Ostatecznie DFB zaufało selekcjonerowi i przedłużyło kredyt zaufania. Wszak dotychczasowe wyniki mimo wszystko go broniły. Ale jeśli ktoś myślał, że występ na rosyjskich boiskach był tylko wypadkiem przy pracy, to dwa lata później został już bezpowrotnie odarty z jakichkolwiek złudzeń.
Joachim Loew jako samodzielny trener pracuje z kadrą od 2006 roku. 14 lat to szmat czasu. Tylko legendarny Sepp Herberger wytrzymał na stołku dłużej (choć naturalnie były to inne czasy, a dodatkowo przez osiem lat kadra Niemiec z oczywistych przyczyn nie rozgrywała żadnych meczów). 185 spotkań w jakich Loew prowadził reprezentację to rekord. Pytanie jakie zadają sobie eksperci brzmi: czy Jogi czasem się za bardzo nie zasiedział i czy jego pozycja jest tak mocna tylko przez brak ewentualnych następców? Niemiecki związek wychodzi z założenia, że lepszy diabeł znany niż nieznany. O tym jak bardzo podkopana jest pozycja trenera najdobitniej świadczy fakt, że swego czasu mówiono, że za sukcesem Klinsmanna stał właśnie Loew, a teraz kiedy Hansi Flick odszedł z reprezentacji skończyła się momentalnie jego dobra passa.
Vorne hui, hinten pfui!
Joachim Loew był długo traktowany jako wizjoner, który chadza własnymi ścieżkami i na końcu zawsze ma rację. Gdy rezygnował z monachijskiego tria, czyli Thomasa Muellera, Jerome’a Boatenga i Matsa Hummelsa decyzja wzbudziła wiele kontrowersji. Ale z biegiem czasu była coraz bardziej akceptowana i do przyjęcia. Mueller i Boateng stracili miejsce w składzie Bayernu, a Hummels był cieniem piłkarza ze swojego prime’u. Czas pokazał, że Loew się pomylił, a obecnie jest zakładnikiem swojej dumy i swojego ego. Hansi Flick odbudował Muellera i Boatenga czyniąc z tego pierwszego ponownie jedną z najważniejszych postaci w drużynie Bawarczyków, a Hummels szybko wrócił do znakomitej formy po transferze do Borussii Dortmund. Nie ma dnia żeby w niemieckich mediach nie pojawiały się teksty na temat powrotu kogoś z tej trójki do kadry. Zwłaszcza Boatenga czy Hummelsa patrząc jakie problemy w defensywie ma obecnie Loew. Trener jednak wyklucza taki scenariusz idąc w zaparte. Ale czy nie poznaje się mądrego człowieka po tym, że potrafi przyznać się do błędu? Rezygnacja z tak doświadczonych i będących w świetnej obecnie dyspozycji zawodników w imię wyimaginowanego nowego startu i próby odcięcia się od rosyjskich mistrzostw będzie ciągnęła się za Loewem do samego końca. Chyba że w swoim stylu wyciągnie królika z kapelusza i zatriumfuje – ale na to się nie zanosi.
„Vorne hui, hinten pfui!” (z przodu super, z tyłu dramat…) – popularne niemieckie powiedzenie pasuje do obecnej reprezentacji jak ulał. To nie ofensywa jest problemem kadry tylko formacje obronne. Druga linia jest tak mocna i tak szeroka, że Joachim Loew ma problem bogactwa. Wprawdzie typowej „9” dalej nie ma, ale odpowiednio ustawiając skład i dokładając do niego Timo Wernera atak nie spędza trenerowi snu z powiek. O obsadę bramki również może być spokojny – mając dwóch golkiperów światowej klasy w postaci Manuela Neuera i Marca-Andre ter Stegena musi dbać tylko o to, żeby nie doszło znowu do kolejnego konfliktu pomiędzy nimi. Za to blok obronny… Niemcy stracili w ostatnich trzech spotkaniach siedem bramek. A niegdyś to właśnie ta formacja była chlubą reprezentacji i jej najstabilniejszą częścią. Bastian Schweinsteiger powiedział niedawno, że brakuje mu tam piłkarzy ze światowej czołówki mając na myśli Boatenga. Nie da się z nim nie zgodzić. Zestawienie z meczu przeciwko Szwajcarii: Gosens – Ginter – Ruediger – Klostermann nawet dodając Suele nie wygląda ekskluzywnie. A pola manewru Loew wielkiego nie ma.
Kibicowski exodus
Reprezentacja Niemiec wiele razy pełniła terapeutyczną rolę dla narodu. Tak było w 1954 roku czy 1990. W 2006, podczas swojego mundialu, kraj ogarnęło Sommermaerchen – letnie szaleństwo, które na dobrą sprawę trwało aż do mistrzostw w Brazylii. To wtedy kadra ponownie zyskała status tej pierwszej, najukochańszej drużyny łączącej ludzi niezależnie od pochodzenia – czy to z Dortmundu czy z Monachium. Wróciła duma, która została utracona w latach 90. i na przełomie wieków. Teraz ponownie oglądamy exodus kibiców. Nikogo poza dziennikarzami sportowymi nie interesuje już w tak ogromnym stopniu reprezentacja. Oglądalność spada na łeb na szyję. Ostatni mecz towarzyski z Turcją oglądało zaledwie 5,82 mln widzów. Można tylko podejrzewać, że gdyby rywalem nie była akurat Turcja to oglądalność byłaby jeszcze niższa. To najniższa liczba od dekady. Zresztą mecze o punkty w Lidze Narodów wcale nie przyciągają więcej widzów – hitowy z Hiszpanią oglądało 7,94 mln, ze Szwajcarią 6,25 mln. Dla porównania ubiegłoroczny z Holandią (tradycyjnym arcyrywalem) w eliminacjach do Euro 2020 przyciągnął przed telewizory 11,83 mln. Lothar Matthaeus bezlitośnie podsumował brak zainteresowania kadrą: – Jestem zdumiony widząc takich graczy jak Nico Schulz, którzy w swoich klubach siedzą na ławce. Właśnie dlatego nikt w Niemczech nie włącza telewizji na mecze reprezentacji.
Kibice przestają się identyfikować z drużyną narodową. Lista zarzutów jest bardzo długa. A odpływ zainteresowania przekłada się na konkretne straty. Jeszcze w 2014 roku w Niemczech sprzedano 3,2 mln koszulek reprezentacji, w 2018 już zaledwie 1,3 mln. Za 2020 liczba ta może nieznacznie oscylować wokół miliona. Kryzys jest aż nadto widoczny też na trybunach (dopóki były otwarte oczywiście). Kadra Loewa nie potrafi przyciągnąć już pełnego stadionu i to mimo objazdowego cyrku po całym kraju. Już szczytem wszystkiego było zorganizowanie na początku 2019 roku sparingu z Serbią w Wolfsburgu, który chciało na żywo zobaczyć nieco ponad 26 tysięcy. Jakby żartów z frekwencji i braku atmosfery w mieście Volkswagena podczas bundesligowych spotkań było za mało.
Źle się dzieje w państwie niemieckim
Kryzys w reprezentacji ma przełożenie na krajowy związek, w którym też nie jest sielankowo. A równie dobrze można powiedzieć, że jest na odwrót i postrzeganie DFB przez ludzi ma wpływ na postrzeganie kadry. To zawsze był zespół naczyń połączonych i nigdy tak naprawdę nie był wolny od afer. Wystarczy przypomnieć konflikt Uliego Steina z Franzem Beckenbauerem i słynnego „Suppenkaspera”, środkowy palec Stefana Effenberga i próby wszczynania buntu przez jego żonę. Czasy się zmieniają – co kiedyś traktowane było bardziej pobłażliwie, teraz nie przejdzie. To dlatego wybuchła tak wielka afera po zdjęciach Mesuta Oezila i Ilkaya Guendogana z Erdoganem, to dlatego w atmosferze skandalu odchodził były prezydent DFB Reinhard Grindel. Do tego afera korupcyjna przy przyznaniu praw do organizacji MŚ w 2006 z Beckenbauerem na czele. Wisienką na torcie był ostatni nalot policji na siedzibę DFB związany z aferą podatkową. Związek zachowywał się od dawna jak uprzywilejowana kasta, a nowy prezydent Fritz Keller z jego nazbyt łagodnym stylem traktowany jest przez innych jak recepcjonista. Wielu kibiców narzeka na zbytnie zaangażowanie związku i reprezentacji w sprawy marketingowe czym zaniedbują „zwykłych zjadaczy chleba”. Rozczarowanie fanów jest naturalne, ale gdy w podobne tony uderzają Matthaeus czy Karl-Heinz Rummenigge to znak, że granica naprawdę została przekroczona. W niedawnym wywiadzie dla „Bild am Sonntag” Kalle sztorcował związek, że ten przekłada umowy sponsorskie nad futbol, który przecież powinien być centralnym punktem działalności. Zarzuca też lekceważący stosunek DFB do byłych i zasłużonych piłkarzy. Niedawną imprezę w Toskanii z okazji 30-lecia zdobycia mistrzostwa świata musieli organizować na własną rękę Matthaeus i Andreas Brehme. Beckenbauer jedyną fetę z okazji 75. urodzin miał w Monachium, a DFB nie zająknęło się ani słowem. Krytyka jest coraz większa i nadchodzi z każdej strony. Patrząc z dystansem nie ma się co dziwić, że reprezentacja traci kibiców skoro nawet własny związek patrzy na nią tylko jak na maszynkę do zarabiania pieniędzy. Ryba psuje się od głowy.
W DFB i reprezentacji się pali, a ogień niebezpiecznie się rozprzestrzenia. Według opinii wielu w przypadku związku trzeba zastosować się do maksymy, że „ogień oczyszcza” i czekać aż runą stare, drewniane fundamenty, by zbudować coś nowego i odzyskać utracone zaufanie. Kadrze nie potrzeba aż tak drastycznych metod, ale bez wątpienia potrzeba zmian. Nowego impulsu i świeżego nastawienia. Tylko czy Loew jest w stanie jeszcze raz wcielić się w strażaka? Na jego szczęście mistrzostwa Europy zostały przełożone na 2021 rok. Do nich na pewno dotrwa bez względu na wyniki, ale czy zasiądzie też na ławce podczas katarskiego mundialu? Loew to na razie bezpieczny i ze wszech miar wygodny wybór. Następców, którzy otworzyliby nowy rozdział w historii reprezentacji na razie brak.
ARTYKUŁ UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (NR 42/2020)