Latem 2015 roku niemal siłą wypychano go z Berlina. Trener Pal Dardai utworzył z niego jednoosobowy Klub Kokosa. Treningi Sandro Wagnera wyglądały wówczas tak, że Węgier kazał ustawić w bramce tekturową postać imitująca golkipera, a Sandro przez całe półtorej godziny miał ćwiczyć uderzenia na bramkę. Minęło ledwie dwa lata. Dziś jest reprezentantem kraju, a kilka tytułów prasowych wspominało o nim nawet w kontekście Bayernu, gdzie miałby być idealnym backupem dla Roberta Lewandowskiego.
Wagner nie jest ulubieńcem fanów Herthy (fot. Imago sportfotodirnst/Reuters/Forum)
Kiedyś kluby przerzucały go między sobą niczym gorącego ziemniaka. Nigdzie nie mógł zagrzać na dłużej miejsca. Od 2010 roku był w sześciu miejscach. Przełomem okazały się przenosiny z Berlina do Darmstadt, czyli na pozór ruch najgorszy z możliwych. No bo jak tu w takim klubie zbudować markę? Jak dla takiego słabiaka nastrzelać goli, jeśli nie strzelało się ich niemal przez całą dotychczasową karierę, przynajmniej na najwyższym szczeblu rozgrywkowym?
Kaiserslautern, Werder, Hertha. W sumie rozegrał w tych klubach przez pięć lat 123 mecze, zdobywając marne 13 goli. Inna sprawa, że w żadnym klubie nie dano mu poważnej szansy. Wszędzie grywał ogony, wchodził na boisko na ostatnie minuty, kiedy potrzeba było dryblasa do strącenia piłki pod bramką przeciwnika. Nie brano go na poważnie. Był napastnikiem klasyfikowanym na jednej półce z Julianem Schieberem czy Svenem Schipplockiem, czyli wysoki, kwadratowy i nieskuteczny. Wywoływał na twarzach kibiców co najwyżej uśmieszek politowania, a z berlińskich trybun płynęły sarkastyczne pieśni, wyśmiewające jego nieporadność. Dziś Hertha płaci za Davie Selkego blisko 10 milionów euro, ustanawiając swój transferowy rekord. A może po prostu wystarczyło dać Wagnerowi prawdziwą szansę?
No ale nie dała. Gdyby ktoś mnie poprosił o wskazane meczu, który najlepiej zdefiniowałby niepokornego napastnika rodem z Monachium, poleciłbym obejrzeć spotkanie przedostatniej kolejki sezonu 2015-16. Hertha podejmowała z SV Darmstadt. Goście niespodziewanie wygrali spotkanie 2:1, zapewniając sobie sensacyjne utrzymanie. Autorem decydującego trafienia był oczywiście bezczelny Sandro, który chwilę później triumfalnie stanął na przeciw najzagorzalszych kibiców Herthy, dzieląc się z nimi radością i rozdając całusy na lewo i prawo. Za doprowadzenie miejscowych kibiców do stanu wrzenia, otrzymał oczywiście żółta kartkę, a po chwili drugą żółtą za to, że nie odpuścił rywalowi w pojedynku i przy akompaniamencie gwizdów, wyzwisk i gróźb, opuścił plac, dumny z wykonanej przez siebie roboty. Poznajcie niemieckiego Zlatana w wersji lite.
Czerwiec 2009. Reprezentacja Niemiec do lat 21 zdobywa tytuł mistrza Europy. Sandro Wagner jest jej ważną częścią, żeby nie powiedzieć gwiazdą. W wygranym przez Niemców 4:0 finale z Anglią, zdobywa 2 gole. Za jego plecami grają Mesut Özil, Sami Khedira, Gonzalo Castro, Jerome Boateng, Benedikt Höwedes czy Mats Hummels, a w bramce stoi Manuel Neuer. Trudno o bardziej doborowe towarzystwo i o lepszy początek kariery. Był już wtedy piłkarzem drugoligowego MSV Duisburg, dokąd trafił z rezerw Bayernu Monachium, którego jest wychowankiem. Pierwszego sezonu w Duisburgu nie miał przesadnie udanego, za to drugi, ten po wygraniu młodzieżowego Euro, zaczął w doskonałym wręcz stylu. W pierwszych sześciu meczach zdobył pięć bramek i dorzucił asystę, po czym zerwał więzadła krzyżowe i wypadł z gry na ponad pół roku. Światek piłkarski nie zapomniał jednak o nim. W styczniu 2010 roku wziął go do siebie Werder Brema. W ciemno, bo Wagner nadal się leczył. Allofs zapłacił za niego Duisburgowi zaledwie 250 tysięcy euro, więc ryzyko nie było zbyt wielkie. Wagner nie poradził sobie jednak na północy i po półtora roku został oddany na półroczne wypożyczenie do Kaiserslautern, by pomóc ratować Czerwone Diabły przed spadkiem z ligi. Wystąpił w 11 meczach, a w kilku z nich tworzył atak z Jakubem Świerczokiem. Gola jednak nie zdobył żadnego, podobnie zresztą jak nasz rodak. Swoją drogą, ciekawie potoczyły się losy obu piłkarzy. W 2012 roku byli w tym samym miejscu. Może nawet Polak miał nieco lepszą sytuację ze względu na wiek i stały kontrakt z klubem. Dziś Świerczok robi za zbawcę GKS-u Tychy, a Wagner właśnie zadebiutował w niemieckiej kadrze i za chwile będzie miał szansę zagrać w Lidze Mistrzów…
Po epizodzie na Betzenbergu wrócił na chwilę do Bremy, która niemal natychmiast oddała go bez żalu i za te same pieniądze, za które wzięła go z Duisburga, do Berlina. A resztę już znacie.
Darmstadt i Hoffenheim. 65 meczów w lidze i 26 bramek. Sandro Wagner powstał z popiołów. I odzyskał rezon. Bo Sandro mówi co myśli, nie zawsze myśląc, co mówi. Zarówno na boisku, jak i poza nim, strzela najczęściej bez zastanowienia. Głośnym echem w Niemczech odbiła się jego wypowiedź dla „Bilda”, jakoby piłkarze wciąż jeszcze za mało zarabiali. Zdarzyło mu się też chlapnąć, że kobiety zupełnie nie pasują do piłki nożnej, a później, bez cienia pokory, rozgłaszał wszem i wobec, że jest zdecydowanie najlepszym napastnikiem w Niemczech. Kiedy dziennikarz „Berliner Zeitung” zapytał go, czemu zawdzięcza eksplozję formy w ostatnich dwóch sezonach, odparł, że to żadna eksplozja, tylko taka jest jego rzeczywista wartość. To piłkarz, który mentalnie zupełnie nie przystaje do dzisiejszych czasów. Za nic ma polityczną poprawność, gardzi mediami społecznościowymi i wyśmiewa piłkarzy lubujących się w tatuażach. Zupełnie nie przejmuje się wrogimi reakcjami ze strony kibiców rywala. Twierdzi, że nakręca go to tylko do jeszcze lepszej gry.
Paradoksalnie jednak, Wagner coraz mocniej zyskuje w Niemczech na popularności. Ludzie zaczynają dostrzegać, że mało dziś jest w piłce takich typów jak on. Piłkarze nigdy w historii nie byli tak profesjonalni, tak wyszkoleni pod względem technicznym i taktycznym i tak silni fizycznie jak w dzisiejszych czasach. Nigdy nie byli też tak nudni. Zdecydowana większość z nich klepie w każdym wywiadzie te same bezwartościowe banały i okrągłe formułki, przepuszczone wcześniej przez sito klubowych działów komunikacji. A Wagner się w tańcu nie szczypie. Nie zważa na konwenanse, ale też nie próbuje być na siłę kontrowersyjny. Jest na swój sposób prostolinijny. Nie zobaczycie go wymuszającego rzut karny. Nie padnie na murawę, czując rękę na plecach jak Sergio Ramos. Na boisko wychodzi po to, by walczyć o swoje. Walczyć, nie oszukiwać. Nie odpuszcza ani sobie, ani przeciwnikowi.
Do minionego weekendu ta wesoła gromadka z 2009 roku, z którą Wagner świętował wygraną w młodzieżowym Euro, zaliczyła w sumie 476 występów w pierwszej kadrze Niemiec, a 6 z nich zostało potem w 2014 roku mistrzami świata. W końcu jednak i jego licznik ruszył. Joachim Loew dał mu zagrać zarówno z Danią, jak i w meczu eliminacyjnym z San Marino, w którym Wagner popisał się hat-trickiem. Jego radość po pierwszej zdobytej bramce mówiła wszystko. Z gola strzelonego kelnerom i strażakom cieszył się tak, jakby wbił go jakiemuś potentatowi na mistrzowskiej imprezie. Widać było, że spełniło się jego marzenie. Takie z dzieciństwa, bo kiedy Dardai kazał mu ostrzeliwać kartonowego bramkarza, chyba nawet tak pewny siebie typ, jak on, mógł zwątpić w sens tego, co robi. Przynajmniej na chwilę.
Widać też było zwłaszcza w pomeczowych wywiadach, że Sandro bardzo docenia to, co go spotkało. Raz jeszcze podkreślił, że choć dla wielu Puchar Konfederacji, na który niemiecka reprezentacja właśnie się wybiera, jest złem koniecznym, dla niego to ogromna frajda i przyjemność, za którą jest Bundestrainerowi dozgonnie wdzięczny. Zresztą nie szczędził mu ciepłych słów, podobnie jak i kolegom z zespołu – Kimmichowi czy Stindlowi. Jak nie on. Chyba pojął, że na salonach przydaje się jednak czasem odrobina kurtuazji i dyplomacji.
Tomasz Urban, PilkaNozna.pl