Fragment książki:
Dolary nie w skarpecie, a w majtkach
W PRL-u istniał przepis, że można wyjechać za granicę, aby grać w piłkę, po ukończeniu trzydziestu lat, i jeszcze mieć zasługi. Boniek tymczasem wyjeżdża jako dwudziestosześciolatek – mając już jakieś zasługi, ale ciągle jeszcze pracując na chwałę reprezentacji. Transfery piłkarzy w PRL-u to ciekawy, ciągle niezbadany dokładnie wątek futbolowej historii. I coraz trudniejszy do zbadania, bo brakuje dokumentów, a ostatni świadkowie tamtych targów i transakcji odchodzą do lepszego świata… Przepisy coś stanowiły, ale zdarzały się wyjątki.
Robert Gadocha wyjechał na Zachód przed dwudziestymi dziewiątymi urodzinami. Stało się to w 1975 roku – powędrował z Legii do FC Nantes.
Andrzej Strejlau wspomina: – Wielką rolę odegrała żona Gadochy, Irena.
– Jak to? – pytam Strejlaua, który był trenerem Legii w latach 1975-79.
– Pamiętam spotkanie reprezentacji Polski w 1974 roku w pałacyku w Jabłonnnej z pierwszym sekretarzem KC PZPR, Edwardem Gierkiem. To było świętowanie mundialowego medalu. Na koniec była taka scena, że któryś z towarzyszy zapytał, czy ktoś coś jeszcze ma do towarzysza pierwszego sekretarza. I głos zabrała Irena Gadocha, która zapytała Gierka, czy zasłużeni piłkarze nie powinni wyjeżdżać na Zachód w nagrodę. Gierek przyznał jej rację.
Co ciekawe, Jacek Gmoch potwierdza tę relację!
– To była niesamowita scena – mówi legendarny trener. – Gierek jej przytaknął, co otoczenie zarejestrowało… To było niezwykłe, jak pewnie w określonych sytuacjach czuła się Irena Gadocha.
Okazuje się, że Irena Gadocha była osobistą sekretarką Stanisława Kowalczyka, ministra spraw wewnętrznych.
Deyna ostatecznie przeszedł z Legii do Manchesteru City dopiero jesienią 1978 roku, gdy miał już trzydzieści jeden lat! Kosztował 120 tysięcy funtów. Do Anglii polecił go Jacek Gmoch, którego pierwotnie klub z Anglii pytał o Zbigniewa Bońka. Tyle że Boniek miał dopiero dwadzieścia dwa lata.
– Boniek i tak poleciał na Zachód dużo szybciej niż inni piłkarze, jak Andrzej Szarmach czy Grzegorz Lato – mówię do Gmocha.
– Decyzja zapadła na Kremlu – odpowiada i powieka nawet mu nie drgnie. Otwieram szeroko oczy. Jacka Gmocha nie zbija to z tropu: – Kreml, wiem, co mówię. – Śmieje się po chwili od ucha do ucha.
– Trenerze, uwielbiam pańskie opowieści, ale… czasami pan się nie zatrzymuje…
– Nie chcesz wierzyć, to nie wierz… Roman, a słyszałeś, kto to jest Agnelli?
– Jeden z najpotężniejszych ludzi powojennej Italii.
– Jak nie najpotężniejszy. I z kim robił interesy Agnelli? Z Amerykanami? Pewnie. Z Rosjanami? Jak najbardziej! Agnelli rządził Fiatem. A Fiat miał fabryki w różnych miejscach świata, nawet w Związku Radzieckim.
– Trwała „zimna wojna”, a tymczasem Fiat sprzedawał licencje Sowietom – najpierw fi ata 600, co było podstawą do skonstruowania zaporożca, później fi ata 127, który w Związku Sowieckim był pierwowzorem żiguliego, a w demoludach czy na eksport nazywany był ładą. W Togliatti – obwód samarski nad Wołgą – powstała wielka fabryka samochodów!
– Brawo, widzę, że robisz solidny research do książki. Sam widzisz, że Agnelli robił interesy ponad politycznymi czy gospodarczymi podziałami. I świetnie na tym wychodził.
– Gdy sprzedawał w latach sześćdziesiątych XX wieku licencje Sowietom, to kupował takie marki jak Ferrari czy Lancia.
– No proszę! Nie mam racji, że Agnelli miał dojścia na Kremlu?! Myślę, że bez problemów mógł powiedzieć słowo nawet Breżniewowi.
– Leonid Breżniew był pierwszym sekretarzem Komunistycznej Partii Związku Sowieckiego, rządzącym od 1964 roku aż do śmierci w 1982.
– Agnelli na pewno znał ludzi z otoczenia Breżniewa. Wystarczyło słowo Breżniewa do Jaruzelskiego i… wiadomo było, że Boniek jest na sprzedaż…
Kiedy opowiedziałem Bońkowi rewelacje Gmocha, niemal spadł z krzesła. Najpierw zaniemówił. A później krzyknął: – Kto decydował? Breżniew?!
– Musisz jednak przyznać, że Fiat robił interesy na wschodzie! – mówię do Zbyszka.
– Pewnie, że robił, i to robił skutecznie – mówi Boniek. – Prawda jest też taka, że od początku chciałem iść do Romy. Jednak siła – jak by to ująć? – siła argumentów Juventusu była ogromna. I to chyba zdecydowało, że władze PRL-u nie czyniły mi przeszkód, jeśli chodzi o transfer… Bo za ile odchodzili Deyna, Lato, Szarmach…
– Lato poszedł do Lokeren za 175 tysięcy dolarów, Szarmach do Auxerre za 130 tysięcy „zielonych”.
– Tu wchodziły w grę prawie 2 miliony dolarów. To były gigantyczne pieniądze. Młodzi ludzie nie zdają sobie sprawy, jak to wyglądało w tamtej rzeczywistości. Jak przewiozłem w majtkach 4 tysiące dolarów po meczu Argentyna-Reszta Świata w 1979 roku, to mogłem za to kupić dom i samochód…
– Ettore Viola mówił o skarpetce.
– Mówię ci, że w majtkach miałem. I drżałem, czy mnie jakiś celnik nie sprawdzi… Jednak największą kwotę przewiozłem w rozliczeniu za transfer do Juventusu dla działaczy Widzewa…
– Kiedy?
– Jakoś kilka miesięcy po transferze. Pewnego dnia w Turynie podszedł do mnie Boniperti i mówi, że mają do przekazania 100 tysięcy dolarów w gotówce.
– To był majątek!
– Majątek! Nawet nie wiem, jak to przeliczyć na współczesną wartość dolara czy złotówki… Byłaby potężna kwota… Boniperti po kilku miesiącach gry w Turynie pyta, co zrobić – jak dostarczyć kasę widzewiakom, bo Włosi złożyli taką obietnicę. Więc mówię: „Ma pan do mnie zaufanie?”. „Jasne” – niemal krzyknął. „To poproszę gotówkę i jakoś sobie z tym poradzę” – szarżowałem. Dopiero później zdałem sobie sprawę, że to pokaźny plik banknotów, dużo większy niż 4 tysiące „zielonych”, które otrzymałem za mecz dla Reszty Świata. Bodaj przed Bożym Narodzeniem w 1982 roku wylądowałem na Okęciu ze 100 tysiącami dolarów pod pazuchą. Nikt mnie nie sprawdził, a w holu już czekała delegacja Widzewa na czele z Wrońskim.
WRÓĆMY JEDNAK DO WIOSNY 1982, zaraz po zaklepaniu transferu Bońka do Juventusu. 28 kwietnia doszło do ligowej wpadki Widzewa. Łodzianie przegrali z Gwardią w Warszawie 0:1, a Grzegorz Stański nadał relacji tytuł Mistrz zmęczony i pisał: „Jedyna bramka dla gospodarzy nie wystawia najlepszego świadectwa niektórym piłkarzom Widzewa. Kowalczyk prowadził piłkę kilkanaście metrów, minął po drodze bodaj trzech łodzian i precyzyjnym strzałem, już z pola karnego, pokonał Młynarczyka, nie mającego właściwie szans na skuteczną paradę. Młynarczyk, Żmuda i wykazujący dużą ochotę do gry Boniek nie mieli w tym dniu równorzędnych partnerów”. Obok można znaleźć relację z meczu Śląsk-Górnik (2:0) pod znamiennym tytułem We Wrocławiu już owacje. Janusz Szmyrka cytował trenera Śląska, Jana Calińskiego: „Może nas już nie dogonią”… Na dwie kolejki przed końcem Widzew miał aż trzy punkty straty do Śląska!