Zestawiamy faworytów Ligi Mistrzów 2021-22
Trzydziestu dwóch uczestników Ligi Mistrzów jak trzydzieści dwie litery polskiego alfabetu. Zapraszamy do tańca-opętańca, przedstawiając jego uczestników w kolejności od w teorii najsilniejszego do najsłabszego, tego z mysiej dziury.
Robimy w alfabecie jedną podmiankę. Usuwamy literę A, jako że nikt nie wydaje się jej być godzien, a wstawiamy X, bo wielkich niewiadomych jest sporo i alfabet Ligi Mistrzów bez niej obyć się nie może.
Z tym „A” chodzi o to, że tym razem Liga Mistrzów nie ma wyraźnego faworyta. W pierwszej rubryce zamieszczonej obok tabelki podajemy notowania bukmacherów odnośnie szans na końcowy triumf. Konkretnie są to typy firmy William Hill z 7 września. Skoro najwyżej oceniane są szanse Paris SG, zespołu rozgwieżdżonego jak sierpniowe niebo, oderwanego od ziemi, to znaczy, że rzeczywiście pewniaka brakuje. I brakuje, w sumie triumf PSG byłby logiczny.
Ą – Paris SG. „Ą, Ę, jak w Paryżu” – mawia się, zatem ta literka do tego bardzo glamurnego zespołu pasuje jak ulał. Gdy paryżanie wybiegają na boisko, natężenie piłkarskiego geniuszu na metr kwadratowy boiska można porównywać tylko z natężeniem promieniowania w Czarnobylu po awarii albo w Semipałatyńsku po wybuchu: geniuszometry wariują jak tam spektrometry. Jednak jeśli i my stawiamy ekipę Mauricio Pochettino na czele listy kandydatów do wzniesienia uszatki, to mniej z powodu transferów Sergio Ramosa i Leo Messiego, a bardziej za przyczyną pozyskania Achrafa Hakimiego i Gigiego Donnarummy oraz pozostania Kyliana Mbappe, który jest stuprocentowym profesjonalistą i nie będzie stroił fochów podczas gry. No i oczywiście z uwagi na osobę trenera. Maurycy pracując w Tottenhamie, udowodnił, że umie grać w Ligę Mistrzów. Daje też gwarancję, iż zespół będzie miał taktykę i charakter. Jednak czy starczy sił weteranom? Czy wiosną zespół będzie tak świetny, jak jest jesienią? Czy w pewnym momencie projekt nie runie pod własnym ciężarem, jak wieża, której fundamenty nie są w stanie utrzymać ostatnich pięter? W pewnym sensie triumf PSG byłby nielogiczny, należałoby traktować go jako zaprzeczenie reguł obowiązujących w architekturze futbolu.
B – Bayern. U Williama Hilla jest ex aequo trzeci, my dajemy go na drugim miejscu. Skoro RB Lipsk w pierwszym sezonie pracy Juliana Nagelsmanna, dzięki wprowadzonym przezeń innowacjom, dotarł aż do półfinału Champions, to aż strach pomyśleć, co zrobi odświeżony Bayern! W dodatku Robert Lewandowski zamierza chyba dopiero teraz rozegrać najlepszy sezon w życiu, choć wydawało się, że i wcześniej takie zaliczał. Ponadto Nagelsmann zabrał ze sobą z Lipska Dayota Upamecano, który jest młodszą i silniejszą wersją Davida Alaby, więc w obronie żadna dziura nie powstanie. Poza tym większych zmian w kadrze nie ma, a że Bayern stoi dziś młodością (w przypadku Lewego, a i chyba Thomasa Muellera – wieczną), a nie doświadczeniem, to z roku na rok powinien być coraz silniejszy. Swoją drogą przebudowanie kadry przeprowadzane w ostatnich latach na Sabener Strasse to prawdziwe mistrzostwo, którego od Bayernu mógłby się uczyć Real i nie tylko.
C – Manchester City. Zespół Pepa Guardioli jest tak silny, tak doskonale skonstruowany i wyważony, że po prostu nie ma go już kim i jak wzmocnić. A mimo tego nie potrafił dotychczas wygrać Ligi Mistrzów: w poprzednim sezonie było już bardzo blisko, ale w finale zabrakło zdrowia, żeby ganiać za nafaszerowaną werwą Chelsea. Sezon obecny to chyba ostatni gwizdek, by zespół wiedziony do boju przez Kevina De Bruyne’a i Ilkaya Guendogana rzeczywiście sięgnął po trofeum. Potem trzeba będzie wymienić silnik. Kluczem wydaje się odpowiednie rozłożenie sił, tak by w maju było ich najwięcej, a nie najmniej, jak w ostatnich latach. Poza tym dobrze by było, żeby Guardiola w końcu przestał w najważniejszych momentach eksperymentować z taktyką.
Ć – Atletico. Mistrzostwo Hiszpanii zdobyte, drużyna wzmocniona kolejną gwiazdą w sile wieku. Jeśli ktoś powie, że Colchoneros mają obecnie najsilniejszą kadrę w historii, albo trafi w sedno, albo będzie bardzo bliski prawdy. Pozostało już tylko jedno – wygrać Champions. Cholo Simeone wie, że to już raczej ostatni sezon, w którym można na serio liczyć na Luisa Suareza. Yannick Carrasco, Antoine Griezmann też chyba są na ostatnim szczycie swojej formy (Griezmann w Barcelonie się lekko kompromitował w sierpniowych meczach, ale w reprezentacji oczywiście dał popis). Jest też w zespole wiara i determinacja. Simeone popełnił w ostatnich latach w Lidze Mistrzów chyba wszystkie możliwe błędy, których tym razem nie powinien powielić. W końcu trzeba powiedzieć jasno, że futbol winien jest Atletico zwycięstwo w Lidze Mistrzów, ono musi się kiedyś zdarzyć. Z tym że do podobnego stwierdzenia mają też pełne prawo kibice PSG i MC.
D – Liverpool. Za The Reds kryzysowy sezon, w którym zespół dopadła plaga kontuzji, kilku graczy przeżyło kryzys formy. Ale wygląda na to, że wyciśnięta w sezonach 2018-19 i 2019-20 cytryna znów nabiera soku. Teraz wszystkie gwiazdy tamtych dwóch rewelacyjnych kampanii są w dobrym zdrowiu i formie, powinni też jeszcze jaśniej rozbłysnąć Thiago i Jota. Niech nikt nie lekceważy Liverpoolu, który pod względem potencjału ludzkiego jest chyba równie silny jak PSG. Co formacja – to zestaw marzeń, choć może do pomocy należało latem dokupić jakąś gwiazdę. Ale jeśli powstanie tam po Wijnaldumie dziurka, choć nie powinna, z pewnością da się ją załatać zimą.
E – Chelsea. Futbol to nie matematyka. Chelsea triumfująca w Lidze Mistrzów plus Romelu Lukaku to wcale nie równa się Chelsea wielka, niezwyciężona, dominująca w Europie przez lata. Wręcz przeciwnie: zdefiniowanie gry ofensywnej poprzez obecność w ataku zawodnika o takim profilu jak Belg, może ułatwić zadanie rywalom. Gdy na szpicy grał Kai Havertz, obrony wariowały, co też było ważnym powodem zwycięstwa The Blues w poprzedniej edycji. Specyfiką Chelsea w ostatniej dekadzie jest to, że osiąga sukces w Lidze Mistrzów wtedy, gdy nikt na nią nie stawia, gdy w trakcie sezonu dokonuje się tam zmiany trenera. Natomiast kiedy a priori jest mocarna, zawsze coś szwankuje. No i trudno dopuścić możliwość, by Thomasowi Tuchelowi udało się tak przygotować fizycznie zespół, jak do wiosennej części poprzedniego sezonu. Ba! – czy on sam wie, jak to zrobił? Czy nie było to dziełem przypadku? Obwołano go geniuszem; z pewnością jest wybitym trenerem, ale kto wie, co robi dziś Roberto di Matteo, który wygrał z Chelsea Champions w 2012 roku? Tuchel na pewno nie zginie tak jak on, ale historię Włocha winien potraktować jako memento.
Ę – Manchester United. Skoro „ą” ma klub Messiego, to „ę” należy się ekipie Cristiano Ronaldo. A przecież nie tylko on wzmocnił tego lata zespół z Old Trafford, lecz także inny czterokrotny (z Realem) zwycięzca Ligi Mistrzów, a mianowicie Raphael Varane. Oni na pewno swoje zrobią, tak, jak robili przez całe kariery. Chodzi zatem o to, by wysoką formę utrzymali przez cały sezon – albo osiągnęli wiosną – dwaj zawodnicy, bez których obrona i atak nie będą miały znaczenia: Paul Pogba i Bruno Fernandes. A zwłaszcza ten pierwszy jest formiasty (co należy rozumieć analogicznie do humorzasty). Nie została też jeszcze ostatecznie zdefiniowana klasa trenerska Ole Gunnara Solskjaera, nikt z pełnym przekonaniem nie powie o nim, że jest to już szkoleniowiec z najwyższej półki. Pewnie szanse Czerwonych Diabłów na końcowe zwycięstwo byłyby wyższe, gdyby na ławce zasiadł, dajmy na to, inny człowiek z Madrytu, a więc Zinedine Zidane. A tak wszystko pozostaje jednak palcem na wodzie pisane.
F – Real Madryt. Niby wszystko wiadomo o tej drużynie: jest w fazie schyłkowej, nic już nowego się z niej wykrzesać nie da, bez istotnych transferów skazana jest na powielanie samej siebie sprzed kilku lat. Ale czy weselej było, gdy Carlo Ancelotti po raz pierwszy obejmował drużynę w 2013 roku? Nie – też wydawało się, po zakończeniu pracy przez Jose Mourinho, iż trafiła do ślepego zaułka, tymczasem Włoch obudził lwa. Teraz znów ten lew, choć wyliniały, jest głodny i zły. Carletto zaś to wybitny specjalista od bojów pucharowych: mistrzostwo kraju wygrał tylko raz więcej (4:3) niż Champions League, co zważywszy na kluby, które prowadził (między innymi Juventus, Milan, Chelsea, PSG, Real, Bayern) budzi zdumienie. Być może zdając sobie sprawę, że z tym, co ma, wszystkich srok za ogon nie pociągnie, skoncentruje się na tej najwspanialszej.
G – Borussia. Nie należy jej lekceważyć z tego powodu, że zatrzymała Erlinga Haalanda, a ten dzieciak może w pojedynkę wygrać każdy mecz. Zespół Marco Rosego w ogóle ma w sobie stężenie talentu takie, jak stężenie geniuszu posiada PSG. Ci „młodzi wilcy” (Haaland, Reyna, Morey, Bellingham, Reinier) nie tylko już wszystko potrafią, ale też oczywiście mają entuzjazm i zdrowie do biegania. A pamiętajmy, co zadecydowało o triumfie Chelsea w poprzedniej edycji. Mats Hummels, Axel Witsel, Marco Reus z pewnością są w stanie ową młodzież pokierować, dać grze zespołu chwilę pauzy, dozę niezbędnego wyrachowania.
H – Juventus. Powrót Maxa Allegriego to wyborna wiadomość dla fanów Juve i główny powód do optymizmu na nadchodzący sezon. A może da się znaleźć ich więcej? Leonardo Bonucci i Giorgio Chiellini nadal tworzą najlepszą parę stoperów na świecie, o czym przekonały finały Euro. Juan Cuadrado i Alex Sandro to boki obrony (wahadła) jak się patrzy. A może odejście Cristiano Ronaldo pozwoli rozwinąć się pełniej Federico Chiesie i Dejanowi Kulusevskiemu, może dawną chwałę odzyska Paulo Dybala? Może kluczowym transferem okaże się sprowadzenie z Sassuolo Manuela Locatellego, który błysnął w zespole mistrzów Europy? Borussia i Juve to tacy trochę kieszonkowi faworyci Ligi Mistrzów, ale ich zwycięstwo nie byłoby żadną wielką sensacją, lecz mieściło się w logice dziejów.
I – Inter. Akurat pasuje. Inter stracił Lukaku i Hakimiego, co jest rzeczą ogromnej wagi, ale nie powinno to przesłaniać faktu, że do zespołu doszło kilku znakomitych zawodników: Hakan Calhanoglu, Joaquin Correa czy Denzel Dumfries. Czy odejście Antonio Conte będzie ubytkiem niepowetowanym, także trudno przesądzać. Simone Inzaghi to zdolny trener, który dostaje okazję, by się wykazać. W sumie mamy bardzo ciekawy, rozwojowy team, który na pewno będzie rywali wieloma rzeczami zaskakiwał.
J – Barcelona. Nikt rozsądny chyba nie może typować Barcelony do zwycięstwa w Lidze Mistrzów. Nie w pierwszym sezonie po odejściu Messiego, co zespół z Katalonii zapewnie zniesie gorzej niż Real stratę Cristiano Ronaldo przed trzema laty. Wobec potwornych kłopotów finansowych klub z Camp Nou przyjął coś w rodzaju formy przetrwalnikowej: byle nie wypaść w najbliższym czasie poza strefę Ligi Mistrzów, a reszta sama się jakoś w końcu ułoży, nadejdzie ocieplenie klimatu. Nadzieja w tym, że młode gwiazdeczki szybko dojrzeją i nie dadzą się wykupić tak jak Ilaix Moriba. Tylko nowe pokolenie wybitnych wychowanków może przywrócić Barcelonie tak niedawny jeszcze blask, z tym że ani nie w tym, ani nie w następnym roku. Raczej.
K – Atalanta. Może czas naprawdę poszaleć w Europie? Przygotować coś ekstra? W końcu naprawdę wycisnąć wszystko z posiadanej kadry, ale tak do cna? Oczywiście, wielu znawców Serie A uważa, że Gian Piero Gasperini od dawna to robi, ale istota rzeczy chyba jednak wygląda inaczej. Rezerwy są w taktyce, zbyt dobrze już wszystkim znanej. Niby na jej perfekcyjnym wykonaniu zasadzają się wszelkie sukcesy zespołu, ale z drugiej strony właśnie wzruszenie gleby w takim momencie mogłoby przynieść nadspodziewany efekt.
L – Sevilla. Jeśli Atletico zgromadziło na ten sezon najsilniejszą kadrę w historii, to Sevilla też. Trzeba kupować, gdy jest kryzys, bo wtedy wszystko tanieje – to maksyma znana od lat, którą postanowił wcielić w życie Monchi i sprowadził między innymi graczy z takim obyciem jak Erik Lamela i Thomas Delaney, zatrzymując przy tym Julesa Kounde. Wydaje się jednak, że ambicją Sevilli może być w tym sezonie przede wszystkim walka o jak najwyższe miejsce w Primera Division. Jak najwyższe, czyli pierwsze, bo w tej chwili takiego horyzontu nie zasłaniają już potężne Real i Barcelona, a Atletico z kolei napnie się na Ligę Mistrzów. Natomiast jakaś zła passa na krajowym podwórku, duża strata do lidera, może zmienić preferencje. A wtedy Sevillę będzie stać na pokonanie każdego rywala w Europie.
Ł – FC Porto. Wystarczy spojrzeć na uwidocznione w tabelce dokonania FC Porto w Lidze Mistrzów w ostatnich latach, by zrozumieć, że to jedna z najrówniejszych, najbardziej przewidywalnych ekip Europy, dla której ćwierćfinał nie jest rzeczą niezwykłą, tylko czymś w rodzaju normy. A kto jest w ćwierćfinale, ten już naprawdę ma blisko do końcowego triumfu, potrzebuje jedynie zwyżki formy i szczęścia. Z tymże tym razem trudniej będzie chyba wyjść z grupy, niż przebijać się dalej. Latem ze znacznych postaci odszedł z ekipy Smoków tylko Danilo Pereira (do PSG), za to dołączyli do drużyny Wendell z Bayeru oraz Pepe z Gremio. Siła teamu Sergio Conceicao pozostała więc bez zmian. A brak regresu oznacza w dzisiejszych czasach postęp.
M – AC Milan. 70 milionów wydanych na transfery ma sprawić, że kibice zapomną o darmowych odejściach Donnarummy oraz Calhanoglu, choć nie będzie łatwo, bo to upokarzające historie. Wśród nowych piłkarzy brakuje kandydata do zastąpienia tureckiego pomocnika. Stefano Pioli ma za to bardzo silny atak. Jeśli Zlatan Ibrahimović jeszcze raz okazałby się nadczłowiekiem, AC może namieszać, choć raczej nie na samym szczycie.
N – Villarreal. Submarinos podobnie jak Sevilla – nie muszą bać się nikogo. Mecz z Chelsea o Superpuchar Europy pokazał, przede wszystkim samym graczom Unaia Emery’ego, że nie powinni przed nikim mieć kompleksów, że są w stanie ze wszystkimi nawiązać równą walkę, nie polegającą przy tym na tym, że pozostaje się schowanym za podwójną gardą. Wręcz przeciwnie: Villarreal musi z mocnymi atakować, to autobus jest samobójczą strategią. Transfery Groguets też robią wrażenie, Boulaye Dia i Arnaut Danjuma to mogą być gwiazdy La Liga i nie tylko. Jednak oczywiście klucz do sukcesów ma w swych rękach Gerard Moreno; bez jego skuteczności na nic zda się wszystko inne.
O – RB Lipsk. Czy Jesse Marsch da radę zastąpić Nagelsmanna? A dlaczego nie! To kolejny zdolny fachowiec, w dodatku przygotowywany od dawna do pracy w RB, co gwarantuje, że zostanie zachowany styl gry zespołu i nie zmieni się filozofia jego budowania. Amerykanin dostaje zespół po sporych zmianach, zwłaszcza w linii obrony. Sprzedano graczy za 112 milionów, kupiono za 107. Przed nim dużo lepienia, ale materiał ma zdolny. Jeśli jednak zespół ma zrobić karierę w Lidze Mistrzów, musi go pociągnąć duet Dani Olmo – Dominik Szoboszlai.
Ó – Benfica Lizbona. Heroiczny bój z PSV o prawo gry w Lidze Mistrzów został wygrany! Jorge Jesus po raz kolejny zatem dostanie szansę zmierzenia się z europejską elitą. Ma pod sobą zespół o porównywalnej sile z tym z poprzedniej kampanii, choć bilans wydatków transferowych jest ujemny, to znaczy dodatni – klub więcej zarobił niż wydał. Jednak dziury zostaną załatane pozyskaniem za darmo z Interu dwóch graczy o dużej renomie i klasie: Joao Mario i Valentino Lazaro. Orły nie zamierzają być tylko obserwatorami uczty wielkich.
P – Sporting CP. Czy nie należałoby szans mistrza Portugalii ocenić wyżej niż zespołów, które znalazły się za nim na mecie poprzedniego sezonu? Być może, zwłaszcza że start do tej kampanii też jest udany. Ale jednak ekipa trenera Rubena Amorima w nim ma wciąż największą gwiazdę, a to na Ligę Mistrzów może być za mało. Oczywiście przybycie Pablo Sarabii mocno podnosi jakość zespołu, niemniej jeden świetny i doświadczony w bojach o rozmaite stawki zawodnik nie czyni wiosny.
R – Wolfsburg. Zakończenie przez Wilki poprzedniego sezonu w strefie Ligi Mistrzów to była spora niespodzianka, bo inne zespoły miały lepszych piłkarzy i ładniej grały. Szefowie VfL poważnie podeszli do tematu, na sześciu nowych piłkarzy wydali 52 miliony euro. Jednak nie są to nazwiska znane kibicom poza Niemcami. Najwyraźniej chodzi jedynie o to, by wyjść z grupy, nie skompromitować się. Wolfsburg nie ma dziś raczej ambicji przystania na stałe do elity w kraju i Europie.
S – OSC Lille. Czy zespołu, który na dystansie 38 kolejek wyprzedził w Ligue 1 Paris SG, nie należałoby aby oceniać wyżej, dawać większych szans na osiągnięcie poważnego sukcesu? Nie, ponieważ szefowie klubu postanowili sukces skonsumować i sprzedali piłkarzy za 51 milionów, a kupili za 13. Dowodzi to braku wiary w możliwości zespołu Jocelyna Gourvenneca. Słaby start do sezonu ligowego potwierdza przypuszczenia, że na północy Francji nie powstaje żadna trwała futbolowa siła.
Ś – Ajax Amsterdam. W Amsterdamie panuje stagnacja. Nie kupuje się piłkarzy, niewiele sprzedaje. Za to wciąż dochodzą nowi, zdolni wychowankowie. Niemniej na razie nie są to jeszcze zawodnicy na tyle ukształtowani, by choćby zbliżyć się do sukcesu sprzed trzech lat.
T – Dynamo Kijów. Teraz Mircea Lucescu, przez lata odnotowujący przyzwoite rezultaty w pucharach z Szachtarem Donieck, spróbuje sił z Dynamem. I jeśli któryś z ukraińskich klubów ma zaszkodzić wielkim, to raczej właśnie ekipa stołeczna. W niej grają najciekawsi rodzimi zawodnicy: Szaparenko, Sidoruczk, Cygankow… Nie jest to oczywiście pokolenie na miarę tego z Szewczenką, Rebrowem i Gusinem, ale na pewno z ciekawością obejrzymy boje Dynama. Jako wisienkę na torcie kupiono Lucescu Brazylijczyka Vitinho z Atletico Paranaense.
U – Szachtar Donieck. Roberto de Zerbi do swojej kolekcji Brazylijczyków dostał Pedrinho ze Sportingu, Marlona z Sassuolo oraz Viniciusa Tobiasa z Internacionalu. Wobec braku znaczących ubytków, Szachtar ma silniejszą kadrę niż przed rokiem, kiedy to o mało nie wyeliminował Realu. W stawianiu wyżej Dynama jest trochę przekory, być może znów to bezdomni będą sprawiać faworytom psikusy.
W – Zenit. Drużyna Siergieja Siemaka na pewno nie dorównuje jakością kilku poprzednim zespołom zbudowanym w Sankt Petersburgu, choćby temu, który w 2008 roku wygrał Ligę Europy, by w następnym sezonie niczego nie zdziałać w Lidze Mistrzów. Tak więc i dziś marne są szanse Rosjan.
X – Besiktas Stambuł. To chyba największa niewiadoma Ligi Mistrzów. W kadrze zespołu Sergena Yalcina jest sporo znanych nazwisk: Vida, Pjanić, Topal, Batshuayi – ale ile są ci ongiś świetni piłkarze warci dziś – nie sposób oszacować zanim nie zobaczymy ich w akcji na europejskich boiskach.
Y – Club Brugge. A może to Belgowie namieszają? To wyjątkowo solidna ekipa, potrafiąca wykorzystać chwile słabości przeciwnika. Straciła największą gwiazdę – sprzedanego do Bayeru za 23 miliony Odilona Koussonou, ale na nowych graczy wydała aż 45 milionów. Od początku trwa więc stymulująca rozwój bitwa o miejsce w składzie. Tyle że Belgowie trafili do niezwykle silnej grupy, z trójką nowobogackich światowego futbolu.
Z – Young Boys. Z kolei w ekipie ze Szwajcarii stabilizacja personalna, spowodowana małą liczbą transferów.
Ź – Malmoe FF. Za połową sezonu Allsvenskan dominatorzy poprzednich rozgrywek (9 punktów przewagi na mecie nad wicemistrzem) są zaledwie na trzecim miejscu. A więc ekipa Jona-Dahla Tomassona spuściła z tonu, co nie wróży najlepiej na Ligę Mistrzów.
Ż – Sheriff Tyraspol. Jakże w Polsce strasznie boleliśmy nad faktem, że Legia odpadła z Dinamem Zagrzeb: przecież w ostatniej fazie eliminacji czekał byle kto, gdyż jakiś Szeryf z Tyraspola. Tymczasem Naddniestrzanie sprawili się z Chorwatami i zadebiutują w LM. To wskutek skoncentrowania na eliminacjach Sheriff zajmuje aktualnie czwarte miejsce w tabeli ligi mołdawskiej, gdyż połowę meczów przełożył. Czy dalej będzie je przesuwał, żeby nie przynieść wstydu właścicielom połowy państwa w Lidze Mistrzów?
***
I tak oto wygląda fauna Ligi Mistrzów. Są potężne drapieżniki jak i malutkie ptaszki, które za cud uznałyby prześlizgnięcie się do fazy pucharowej. Na pewno to Liga Mistrzów jest najsilniejszą ligą świata. A w związku z tym, że tak do końca nadal nie wiadomo, co będzie z Superligą, jak będą wyglądały puchary za dwa czy trzy lata – spieszmy się ją kochać.
Zacytowana w tytule myśl Jana Sztaudyngera odnosi się właśnie do tych pomysłów zmiany europejskich rozgrywek. Kiedyś boleliśmy, że swój format chce narzucić światu Liga Mistrzów. A kiedy się jej to udało, błagamy, żeby futbol nie uczynił niebawem kolejnego kroku do przodu. Można zresztą ową myśl rozumieć inaczej i skierować jako pouczenie do Paris SG – głównego faworyta startującej we wtorek edycji.
LESZEK ORŁOWSKI