Przejdź do treści
Zbigniew Mucha: Sztuka wybaczania

Ligi w Europie Świat

Zbigniew Mucha: Sztuka wybaczania

Specjalnie nie wierzyłem, że Chelsea zatrzyma Manchester City i Liverpool już w czwartek dopnie swego. Okładkę miało więc pierwotnie zdobić zdjęcie, które ostatecznie otwiera sekwencję zagraniczną w gazecie. Zdjęcie najpiękniejszego – osąd subiektywny – z mistrzów świata, czyli Brazylii 1970. Wręcz żałuję, że Juergen Klopp zepchnął Brazylię z afisza. Spójrzcie na zdjęcie z murawy Estadio Azteca. Jest ono kapitalnym świadectwem czasów, jakich już nie ma i jakie nie wrócą. Wyobraźcie sobie dzisiaj tak spontaniczną radość mistrzów świata umykających z pucharem przed fotoreporterami i kibicami. Spójrzcie na twarz chłopca biegnącego przed Carlosem Alberto. Czy żyje? Czy rozpoznałby siebie na tym zdjęciu?

ZBIGNIEW MUCHA


W każdym razie Liverpool po 30 latach znów jest najlepszy w Anglii. Mimo że w tym czasie dwa razy był najlepszy w Europie, na Wyspach rządzili inni. Kiedy 1 maja 1990 roku The Reds pokonali Derby County i wznieśli poprzedni puchar za mistrzostwo, w Polsce przed godziną 13 nie można było kupić wódki, a w Europie istniały dwa państwa niemieckie. W poprzedniej mistrzowskiej ekipie grali jeszcze weterani pamiętający sukcesy wczesnych lat 80., a nawet 70. – Rush, Grobbelaar, Whelan, Hansen. To naprawdę była inna epoka, odległa niemal tak bardzo, jak czasy Pelego i Carlosa Alberto.

Każdego ujmuje atmosfera Anfield – na to nie ma mocnych. Ale sympatię do tego klubu straciłem w wieku dziecięcym – Heysel oglądane w czarno-białym telewizorze wywarło potworne wrażenie. Mijały lata, Premier League się zmieniała, karty zaczęli rozdawać Rosjanie z Arabami, Liverpoolowi zawsze czegoś brakowało. Aż przyszedł facet, który zbudował drużynę piekielnie dobrze grającą w piłkę nożną. Drużynę, jakiej trudno nie lubić i dzięki której można już wybaczyć dziecięce przerażenie, nawet jeśli wówczas w sposób irracjonalny barbarzyństwo chuliganów zostało przeniesione na grunt niechęci do klubu. 

Swój tytuł wkrótce zapewne odzyska także Legia. Rywale jeszcze co prawda nie odpuszczają, ale stołeczna drużyna od dłuższego czasu zdaje się kontrolować sytuację – jeśli zwalnia, to wtedy, kiedy może sobie na to pozwolić. I nawet perspektywa dokończenia sezonu bez najlepszego bramkarza i właściwie napastników ludziom zarządzającym klubem snu z powiek raczej nie spędza.

O ile jednak braku Majeckiego (Monaco wzywa) w tak mocnej w defensywie drużynie jak Legia nikt nie zauważy, to konieczność występów bez rasowego napastnika mogłaby stanowić pewną niedogodność, gdyby trzeba było skutecznie punktować do samego końca rozgrywek. Legia w tym sezonie sprzedała już Carlitosa, Kulenovicia i Niezgodę, tych ubytków nie odczuła z uwagi na wysoką dyspozycję Kante, dobre wprowadzenie się do zespołu Pekharta i groźną nieobliczalność Sanogo. Tymczasem zwykły pech albo pandemiczna rzeczywistość sprawiły, że z całej trójki (pamiętam wszakże o Rosołku) ocalał tylko Czech, choć i jego trzeba było ostatnio stawiać szybko na nogi. 

W przypadku Jose Kante problem jest dubeltowy i nie wynika wyłącznie z kontuzji. Sprawa jest znana, piłkarz wywołał wściekłość kibiców, znieważając klubową koszulkę. Zachował się głupio, wręcz fatalnie, ale nie uczynił tego z premedytacją – działał w afekcie. Ze Śląskiem zagrał pierwszy raz w wyjściowym składzie od ponad trzech miesięcy i musiał zejść z powodu urazu. Jestem w stanie wyobrazić sobie frustrację i buzujące w nim emocje. Cisnął koszulką, kopnął ją, bo była pod ręką. Źle zrobił, ale gdyby trzymał w rękach oprawioną w ramki i szkło fotografię swojej rodziny, pewnie szklarz miałby robotę. Wyładował bezsilność, ale czy chciał znieważyć klub, jego barwy i kibiców – na pewno nie. Przeprosił, gdy ochłonął. Kibice zaś powinni wybaczyć, gdy ochłoną po świętowaniu tytułu, który wkrótce zapewne wróci do Warszawy, a który w dużej mierze będzie zasługą także Kante. 


TEKST UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA (NR 26/2020)


Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024