Zapowiedź 23. kolejki La Liga
Barcelona pogrążona w kryzysie, Real i Atletico na dwóch różnych biegunach oraz derby Kraju Basków – nadchodząca 23. kolejka hiszpańskiej ekstraklasy zapowiada się niezwykle interesująco.
Czy Barcelona zdoła wyjść z kryzysu? (fot. Reuters)
KRYZYS PO BARCELOŃSKU
Leo Messi rzadko udziela się publicznie, ale jeśli już to robi, to zazwyczaj mało kto przechodzi obok jego słów obojętnie. Sześciokrotny zdobywca Złotej Piłki odniósł się za pośrednictwem Instagrama do wypowiedzi dyrektora sportowego FC Barcelony, Erica Abidala, który enigmatycznie stwierdził, że piłkarze przed roszadą na ławce trenerskiej „nie byli zadowoleni oraz niezbyt przykładali się do treningów”.
Messi wyprowadził swego rodzaju kontrę, pisząc, że „każdy z pracowników klubu powinien rozliczać się przede wszystkim ze swoich obowiązków i decyzji, które podejmuje”. Na reakcje nie trzeba było długo czekać. Nazajutrz prezydent FCB, Josep Maria Bartomeu, specjalnie skrócił swoją podróż i przybył do Barcelony, by pogodzić zwaśnione strony.
W taki oto sposób wybuchła medialna (i nie tylko) burza, która wydaje się być kulminacją problemów, z którymi ostatnimi czasy zmaga się zespół „Dumy Katalonii”. Aktualni mistrzowie Hiszpanii, mimo zwolnienia Ernesto Valverde i zatrudnienia w jego miejsce Qique Setiena, nadal nie błyszczą formą, prezentując się dużo poniżej oczekiwań. W ubiegły czwartek Katalończycy odpadli z rozgrywek Pucharu Króla po porażce przeciwko Athletikowi Bilbao (0:1).
Co więcej – wskutek wielomiesięcznych kontuzji Luisa Suareza i Ousmane’a Dembele wytransferowania oraz braku jakiegokolwiek wzmocnienia linii ofensywnej w ubiegłym okienku transferowym, ma do dyspozycji tylko trzech napastników (poza wspomnianym wcześniej Messim, w kadrze jest jeszcze Antoine Griezmann i niepełnoletni Ansu Fati).
Nie trzeba zatem nikogo przekonywać, że przy tak ubogim wyborze na szpicy, wykluczającym wręcz możliwość regularnej rotacji, perspektywa podjęcia walki o najwyższe cele na trzech frontach – La Liga, Puchar Króla, Liga Mistrzów – urasta do rangi zadania z kategorii trudnych do wykonania.
Kibiców sympatyzujących z ekipą „Blaugrany”, w obliczu ostatnich strumieni złych informacji, nie sposób posądzać o przesadny optymizm. Nawet mając na uwadze fakt, że pełniący stery nad zespołem ze stolicy Katalonii Setien próbuje nawiązać poprzez styl gry swoich podopiecznych do epoki Guardioli i Cruyffa.
Bo póki co przejawia się to wyłącznie na płaszczyźnie miażdżącego posiadania piłki. Dziurawa defensywa, ratowana raz po raz przez Marca-Andre Ter Stegena i mało efektywna ofensywa, napędzana w głównej mierze za sprawą indywidualnych przebłysków, to kwestie, które Setien musi w najbliższej przyszłości usprawnić.
Setien, dla którego nadchodzący pojedynek z Betisem będzie wyjątkowy – po raz pierwszy przyjdzie mu się bowiem zmierzyć ze swoim poprzednim pracodawcą. Nieco ponad rok temu to właśnie pod jego wodzą „Los Verdiblancos” po pełnej emocji rywalizacji przerwali passę blisko dwudziestu lat bez zwycięstwa na Camp Nou, pokonując Barcelonę w stosunku 4:3. Jednak podczas niedzielnej potyczki szkoleniowiec rodem z Kantabrii będzie musiał, przynajmniej na dziewięćdziesiąt minut, odrzucić na bok wszelkie sentymenty.
MADRYT DWÓCH PRĘDKOŚCI
Estadio Santiago Bernabeu i Estadio Wanda Metropolitano dzieli, w zależności od obranej trasy po madryckich drogach, mniej więcej trzynaście kilometrów. Dokładnie tyle samo, choć nie kilometrów, a punktów, dzieli Real i Atletico w ligowej klasyfikacji.
„Los Rojiblancos” notują najgorsze rezultaty od momentu zatrudnienia Diego Simeone na ławce trenerskiej. Na tym etapie rozgrywek, po rozegraniu dwudziestu dwóch serii gier, Atletico pod wodzą Argentyńczyka nigdy nie skompletowało mniej oczek, niż obecnie (36).Decydenci „Los Colchoneros” otwarcie przyznawali przed rozpoczęciem sezonu, że bieżąca kampania będzie stanowić okres przejściowy ze względu na przeprowadzoną latem rewolucję kadrową. Spośród licznie przeprowadzonych roszad kadrowych wyróżnić należy przede wszystkim jedną – szeregi „Atleti” opuścił niekwestionowany lider, Antoine Griezmann, którego miejsce miał zająć sprowadzony za rekordowe w skali klubu 127 milionów euro Joao Felix.
Nikt jednak nie przypuszczał, że będzie aż tak źle. Piłkarze prowadzeni przez Simeone w szczególności słabo radzą sobie w poczynaniach ofensywnych. Felix jest cieniem piłkarza, który jeszcze nie tak dawno błyszczał w barwach Benfiki Lizbona, Diego Costa więcej czasu spędza w lekarskich gabinetach aniżeli na placu gry, a Alvaro Morata, najlepszy strzelec zespołu w lidze, trafił do siatki raptem siedmiokrotnie.
Dwadzieścia dwa gole strzelone w dwudziestu dwóch spotkaniach wynik więcej niż rozczarowujący. Rzadziej od zawodników Atletico bramkarzy rywali pokonywali tylko gracze Celty Vigo, Espanyolu, Leganes, Valladolid i Eibaru. Nic zatem dziwnego, że szefostwo klubu jednomyślnie postanowił wzmocnić właśnie atak. Wybór padł na Edinsona Cavaniego z PSG, lecz po przeciągających się tygodniami negocjacjach ostatecznie strony nie doszły do porozumienia, a na Estadio Wanda Metropolitano ponownie zawitał Yannick Carrasco.
Styczeń jest postrzegany jest przez wielu jako najbardziej depresyjny miesiąc w roku. Gdyby zapytać Simeone o prawdziwość powyższej tezy najpewniej odpowiedziałby twierdząco. W przeciągu pierwszych trzydziestu dni nowego roku Atletico na sześć rozegranych już trzykrotnie uznało po końcowym gwizdku arbitra wyższość przeciwników, w tym przegrywając finał Superpucharu Hiszpanii oraz odpadając z Pucharu Króla po konfrontacji z trzecioligową drużyną.
Niewiele wskazuje na to, że luty miałby być lepszy od swojego poprzednika. Pierwszego dnia bieżącego miesiąca Atletico poniosło klęskę w derbach, a teraz przyjdzie im się zmierzyć z Granadą, która notuje historyczne wyniki. Najpierw pod koniec października zawodnicy prowadzeni przez Diego Martineza zameldowali się na najwyższym stopniu podium hiszpańskiej ekstraklasy po raz pierwszy od czterdziestu sześciu lat, a we wtorek, eliminując Valencię, aktualnego triumfatora krajowego pucharu, awansowali do półfinału Pucharu Króla pierwszy raz od pięćdziesięciu jeden lat. W dodatku Andaluzyjczycy zdążyli już w bieżącej kampanii pokrzyżować plany ekipy Simeone, gdy w listopadzie udało im się zremisować 1:1.
Zgoła odmienne nastroje – mimo czwartkowej porażki w starciu z Realem Sociedad w ramach Pucharu Króla (3:4) – panują w obozie Realu Madryt. Królewscy w lidze notują passę trzynastu meczów z rzędu bez choćby jednej porażki, a gdyby przypomnieć sobie mecz przed własną publicznością, po którym podopieczni Zinedine’a Zidane’a schodzili bez jakichkolwiek punktów, należałoby by sięgnąć pamięcią do maja zeszłego roku.
Nie będzie zatem nadużyciem stwierdzenie, że Zidane stworzył maszynkę do wygrywania meczów. Choć „Los Blancos” w kryteriach boiskowej estetyki nie zachwycają, to na przestrzeni ostatnich miesięcy stali się synonimem drużyny, która co by się nie działo na jej niekorzyść, koniec końców ostatecznie będzie potrafiła odwrócić losy spotkania. „Real z żelaza” – piszą hiszpańskie media.
Duża w tym zasługa ponadprzeciętnie szczelnej defensywy, której postawy mimo wszystko nie może przyćmiewać wczorajszy blamaż przeciwko RSSS. We wspomnianych trzynastu meczach bez porażki strzegący bramki Thibaut Courtois wyciągał futbolówkę z siatki tylko cztery razy. Łącznie w dwudziestu jeden rozegranych do tej pory ligowych potyczkach aktualni liderzy Primera Division stracili raptem trzynaście goli, co na tym etapie sezonu, jest najlepszym wynikiem w ponad stuletniej historii klubu.
W nadchodzącej konfrontacji z bieniaminkiem z Pampeluny wydaje się mało prawdopodobne, by miejsce w tabeli czy liczba wpuszczonych trafień po stronie Realu miała ulec właśnie teraz zmianie. Osasuna bowiem od dziewięciu lat nie zaznała smaku zwycięstwa w starciach z madrytczykami, przegrywając w tym czasie dziewięć z jedenastu spotkań.
BASKIJSKIE DERBY
Od dawien dawna atmosfera bezpośrednio poprzedzająca derbową rywalizację nie była tak dobra. Los przydzielił Realowi Sociedad i Athletikowi Bilbao odpowiednio Real Madryt i FC Barcelonę w ramach rozgrywek ćwierćfinału Pucharu Króla. Baskowie, z oczywistych względów nie będący faworytami, utarli nosa tuzom hiszpańskiego futbolu, w obu przypadkach odprawiając ich z kwitkiem do domu.
Derby Kraju Basków to doprawdy wyrównana rywalizacja. W ostatnich dziesięciu meczach czterokrotnie triumfowała ekipa z San Sebastian, tyle samo razy ta z Bilbao, a dwukrotnie nastąpił podział punktów. Mając również na uwadze fakt, że w ligowej klasyfikacji obie drużyny sąsiadują ze sobą, a dzielą je tylko trzy oczka, określenie jednoznacznego faworyta niedzielnej potyczki wydaje się być wręcz niemożliwe do zrealizowania.
Niemniej jednak nieco większą przewagę posiadają biało-niebiescy. Są oni bowiem czwartym zespołem w całej lidze pod względem ilości zdobytych bramek (37). Z kolei Athletik może szczycić się, z siedemnastoma straconymi golami na koncie, trzecią najlepszą obroną w klasyfikacji, lecz w niedzielnych derbach ekipa z San Mames będzie musiała radzić sobie bez swojego najlepszego gracza w defensywnej formacji – Inigo Martineza, który opuścił raptem dwa ligowe spotkania w bieżącym sezonie z powodu urazu.
Martineza, który nieoczekiwanie przed dwoma laty w zimowym okienku transferowym zamienił klub, w którym się wychował, czyli Real Sociedad, na rzecz odwiecznego rywala – Athletiku. W San Sebastian został przez kibiców okrzyknięty, co dziwić absolutnie nie może, mianem zdrajcy. Od momentu transferu dwukrotnie przyszło mu zagrać w koszulce z czerwono-białymi pasami na Anoeta, a fani za każdym razem, gdy tylko znajdował się w posiadaniu piłki, nie szczędzili sobie ogłuszających gwizdów skierowanych w jego stronę.
Tym razem Martinez derby obejrzy przed telewizorem. W poprzedniej kolejce wyłapał piątą żółtą kartkę, co jest równoznaczne z koniecznością absencji w kolejnym meczu. I tak poważnie osłabiona defensywa Athletiku będzie musiała stawić czoła rozpędzonemu Alexandrowi Isakowi czy wprawiającego w zachwyt swoją dyspozycją Martinowi Odeegardowi.
Jan Broda