Przejdź do treści
Z urlopu do pustej szatni

Polska Ekstraklasa

Z urlopu do pustej szatni

Wywalczył miejsce w składzie drużyny Ekstraklasy, pokazał się z dobrej strony, wyjechał na Zachód, gdzie również regularnie pojawiał się na boisku. Coś się jednak zacięło. Michał Chrapek opowiada między innymi o miłości do muzyki, niespodziewanej wyprowadzce z szatni Catanii i próbie charakteru w Lechii Gdańsk.



Co to znaczy, że masz fajne, kocie ruchy?
Grubo zaczynamy – śmieje się Chrapek (na zdjęciu). – Czasami w szatni, kiedy pojawia się muzyka, nogi zaczynają rwać się do tańca. Kilka razy się poruszałem, chłopaki podłapali i pojawiły się żarty na ten temat.

Chodziłeś do szkoły tańca w dzieciństwie?
Nie. W podstawówce tańczyłem półprofesjonalnie breakdance’a. Nie na poważnie, raczej w formie zabawy. Zawsze mnie do tego ciągnęło. Od najmłodszych lat lubiłem się bawić. Na dyskotekach szkolnych zawsze tańczyłem. Dobrze czuję się na parkiecie. Kiedy zaczynałem tańczyć, nic dookoła mnie nie interesowało. Lubiłem się wyszaleć.

W szatni już pokazywałeś ruchy z breakdance’a?
Jeszcze do tego nie doszliśmy… A tak serio, raczej pokazuję kolegom podstawowe kroki. W stylu Michaela Jacksona.





A jak idzie ci z nauką gry na gitarze?
Dwa lata temu dostałem gitarę, ale do tej pory nawet jej nie ruszyłem. Teraz będę chciał zapisać się na kurs. Podoba mi się pomysł gry na tym instrumencie. We Włoszech siedziałem w szatni obok kolegi, który dobrze radził sobie z gitarą. Tak się złożyło, że otaczali mnie Argentyńczycy, którzy uwielbiają muzykę. Przynosili gitarę do szatni, siadali w jednym miejscu i przygrywali. Przyszedłeś czasami niewyspany na trening, a oni tryskali humorami, żartowali, nastrajali pozytywnie do życia. To było dla mnie inspiracją. Słuch do muzyki również mam nie najgorszy. Po kilku miesiącach, kiedy podłapałem język, przyłączałem się do nich i doskonale się bawiłem. Śpiewaliśmy razem. Mówili, że nie powinienem być Polakiem, ale Argentyńczykiem.

To trzeba mieć w genach.
Rodzice nie byli związani profesjonalnie z muzyką. Ale bardzo lubili tańczyć. Tematy muzyczne przewijały się w domu. Z kolei mój syn już tańczy! Zaczynamy się razem ruszać. Na razie wygląda to dosyć śmiesznie, ale jest coraz lepiej. Robi postępy. W piłkę też próbujemy razem grać.

I jak idzie?
Początki były trudne, ale już jest nieźle. Wszedł w taki okres, że bardzo mu się podobają wszystkie rzeczy związane z piłką – koszulki piłkarskie, buty, piłki. Natomiast absolutnie z żoną nie naciskamy na niego, żeby koniecznie rozwijał się przy futbolu. Jeśli będzie mu to sprawiało radość, będziemy myśleć dalej w tym kierunku. Jeśli nie, poszukamy innych zajęć. Na razie bawimy się we dwóch.

Masz 26 lat, żonę, czteroletniego syna, ale długo mówiło się o tobie jako o młodym utalentowanym piłkarzu.
W Polsce generalnie mówi się, że zawodnik jest młody i utalentowany, a ma już 21 czy 22 lata. To stanowczo za długo. Za granicą wygląda to zupełnie inaczej. Nie czuję się już młody. Trochę klubów zobaczyłem, wiele lekcji odebrałem, zebrałem doświadczenia… Mam 26 lat, ale nie powiem, że jestem bardzo doświadczonym zawodnikiem. Bez przesady, nie kończę kariery za kilka miesięcy. Jestem jednak bardziej świadomym piłkarzem niż kilka lat wcześniej.


Gdybyś miał większą świadomość osiem lat temu, dzisiaj nie grałbyś w polskiej lidze?
Nie wiem. To gdybanie. Na pewno gdybym miał większą świadomość kilka lat temu, dzisiaj wszystko wyglądałoby trochę inaczej. Zdaję sobie sprawę, jakie błędy popełniłem w przeszłości, chcę o nich zapomnieć. Zostawiłem to już za sobą. 

Transfer do Wisły Kraków, przejście szczebli juniorskich, debiut w pierwszej drużynie, miejsce w podstawowej jedenastce – szybko wszystko przyszło… Za szybko?
Tak to wyglądało, że wszystko łatwo przychodziło. Po powrocie z Włoch do Polski dostałem mocno po głowie. Dało mi to do myślenia. To był najcięższy moment w moim życiu. Do transferu do Catanii wszystko przebiegało idealnie. Później, po przeprowadzce do Gdańska, poczułem, że nie ma nic za darmo w futbolu. Cały czas trzeba walczyć o swoje, niezależnie, gdzie jesteś.

Rozegrałeś ponad 20 meczów w Serie B. Niezły wynik jak na pierwszy rok po wyjeździe.
Jak na pierwszy sezon poradziłem sobie całkiem dobrze. Wyglądało to dosyć obiecująco. Połowę spotkań zacząłem w pierwszym składzie, w pozostałych – wchodziłem z ławki. Pierwsze pół roku było dla mnie trudne. Nie znałem języka, musiałem przystosować się do innej kultury, klimatu. Po pierwszej rundzie można powiedzieć, że poczułem się Włochem. Podobało mi się życie w tym kraju. Zacząłem mówić po włosku. Nastawiałem się mocno na drugi rok. Wyszło inaczej… Klub wpadł w problemy. Wybuchła afera korupcyjna, ja dowiedziałem się o tym po czasie. Drużyna została zdegradowana.

Jak się o tym dowiedziałeś?
Przyjechałem do klubu po urlopie z myślą, że to będzie mój rok. Znałem już język, kolegów, ligę, pokazałem się z dobrej strony. Wróciłem do szatni po wakacjach i nie było mojego sprzętu – butów, dresów, strojów treningowych. Nic. Okazało się, że całą drużynę z poprzedniego sezonu wymienili.

Nie dali ci w ogóle znać w trakcie urlopu?
Ani słowa! Przyjechaliśmy na pierwszy trening, a tu niespodzianka. Było nas chyba dziesięciu. Odesłali nas do drużyny juniorów… Mieliśmy trenować na sztucznej nawierzchni, a przecież wszyscy chyba wiedzą, jakie temperatury są na Sycylii w środku lata. Lampa… Trzymali nas tak do ostatniego momentu, czyli ostatniego dnia okienka transferowego. Później pojawiła się opcja, że mogę grać w Serie C, ale chciałem grać na wyższym poziomie niż trzecia liga włoska. Pojawiła się propozycja przeprowadzki do Lechii Gdańsk. Wszystko załatwiliśmy bardzo szybko, wróciłem do Ekstraklasy. Łatwo nie było, bo musiałem się zrzec wszystkich pieniędzy, które włoski klub był mi winien.

Ile?
Pod koniec mojego pobytu pojawiły się problemy finansowe, zebrało się kilka pensji. Drużyna miała walczyć o awans, a w kilka tygodni okazało się, że jest w trzeciej lidze. Trochę pieniędzy musiałem odpuścić. Wtedy mnie to tak bardzo nie obchodziło. Liczyło się to, aby odejść i grać.

W trakcie sezonu poruszaliście temat korupcji?
Nie. Przez rok nie wyczułem nawet przez moment, że może wyjść taka historia. Dopiero po urlopie o wszystkim się dowiedziałem. Kolega ze Słowacji opowiedział mi całą sytuację. Chyba pięć meczów było ustawionych. Nie chodziło nawet o to, że piłkarze sprzedali spotkania, ale ktoś z wyższych szczebli.



W ogóle jak tobie żyło się we Włoszech?
Pierwsze miesiące były trudne, później już lepiej. Wyjechaliśmy do obcego kraju z trzymiesięcznym dzieckiem. To była odważna decyzja. Włochy to piękny kraj, cudowne krajobrazy, życzliwi ludzie… Mieszkałem na wyspie, więc pogodę miałem kapitalną przez cały rok. Wyróżnialiśmy się wyglądem na tle Włochów. Oni bardzo lubią słowiańskie kobiety…

Podrywali twoją żonę?
Nie pozwoliłem na to. A tak serio, czasami niepotrzebnie się denerwowałem, ponieważ rzucali agresywnymi spojrzeniami, było niesmacznie.

Z Włoch trafiłeś do Lechii, ale musiałeś poczekać na szansę.
Dziwna sytuacja. 31 sierpnia podpisałem kontrakt z Lechią, kiedy trenerem był Jerzy Brzęczek, a na drugi dzień nowym szkoleniowcem został Thomas von Heesen. Byłem kompletnie zaskoczony. Pierwsze miesiące nie były kolorowe, chyba najgorsze w mojej karierze. Odsyłano mnie do rezerw, jeździłem na trzecią ligę… Później przyszedł trener Piotr Nowak i na początku wyglądałem bardzo dobrze. Przestałem jednak grać. Podkreślałem wielokrotnie, że nie mam sobie nic do zarzucenia, bo na treningach pokazywałem się z dobrej strony. Tyle że zapadały takie a nie inne decyzje.

Ostatnio w Legii była sytuacja, że Artur Jędrzejczyk podobno nie grał, ponieważ miał za wysoki kontrakt. Dopiero po dojściu do kompromisu z klubem wrócił do składu.
U mnie nie rozchodziło się o kwestię kontraktu. Akurat miałem jeden z najniższych w zespole. Nie o to chodziło. Natomiast nie wiem, kto podejmował decyzje… Po treningach chłopaki często mówili, że wyglądam nieźle, a nie gram. Wspierali mnie, niektórzy podziwiali, że tak zasuwam, bo i tak w meczu usiądę na trybunach. Mnie to… napędzało. Chciałem pokazać innym, że zasługuję na miejsce w składzie. Byłem zadowolony z tego, że się nie poddałem. Wiele osób by odpuściło, ale to nie w moim stylu.

Co czujesz, kiedy w maju grasz w Serie B na pięknej Sycylii, a kilka miesięcy później jedziesz na mecz trzeciej ligi polskiej?
To była trudna próba. Było mi to jednak bardzo potrzebne. Przyjechałem z zagranicy, ale nikt nie dał mi miejsca za darmo. Musiałem udowodnić przydatność na treningach, wywalczyć pozycję w drużynie. Teraz do każdej zmiany klubu tak podchodzę.

Rozmawiał PAWEŁ GOŁASZEWSKI

WYWIAD UKAZAŁ SIĘ W OSTATNIM WYDANIU TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024