Cóż to było za spotkanie! Wisła Kraków prowadziła już z Piastem Gliwice różnicą trzech goli, by finalnie roztrwonić cały kapitał i dać się dogonić rywalowi. Goście nie zadowolili się punktem i strzelając bramkę w doliczonym czasie gry zagwarantowali sobie zwycięstwo (4:3).
Cóż to było za spotkanie (fot. Michał Stawowiak / 400mm.pl)
Po katastrofalnym początku sezonu, piłkarze Piasta Gliwice w drugiej części rundy jesiennej zdołali złapać wiatr w żagle i nie tylko wydostali się ze strefy spadkowej, ale zaczęli się również piąć w górę tabeli. Finalnie udało się podopiecznym Waldemara Fornalika zgromadzić czternaście punktów, czyli tyle samo, ile zdobyła Wisła Kraków.
Zapas obu drużyn nad lokatą zagrożoną degradacją z elity jest spory, jednak tak w Krakowie, jak i w Gliwicach mają znacznie wyższe aspiracje i chcieliby przesunąć się z górnej połówki stawki. Gdyby spojrzeć na ostatnie starcia tych drużyn, to można było również postawić tezę, że Biała Gwiazda chce także powalczyć o przełamanie w meczach z Piastem. Ostatni raz Wiśle udało się pokonać rywala z Górnego Śląska w marcu 2018 roku.
Już pierwsze minuty meczu pokazały, że drużyna Petera Hyballi nie zamierza czekać na ruch rywala i chce jak najszybciej zapewnić sobie taki kapitał, który pozwoliłby jej na kontrolowanie zawodów.
Zaskoczony takim obrotem spraw Piast nie był w stanie poradzić sobie z napierającym przeciwnikiem i już w 5. minucie Frantisek Plach został zmuszony do kapitulacji. Wynik otworzył Łukasz Burliga, który po dośrodkowaniu w pole karne głową skierował piłkę do siatki.
Nie minął kwadrans spotkania, a Wisła prowadziła już różnicą dwóch trafień. Tym razem to Burliga asystował, a gola zdobył Maciej Sadlok. To jednak wciąż nie był koniec, ponieważ w 20. minucie leżącego już na łopatkach Piasta dobił Felicio Brown Forbes, który wykorzystał złe wybicie Martina Konczkowskiego i z bliska dopełnił formalności.
Wydawało się, że po takich ciosach goście z Gliwic się już nie podniosą. Wisła miała trzy bramki przewagi, grała z wielkim entuzjazmem i całkowicie dominowała. Nic nie wskazywało więc na to, by Piast był w stanie wrócić do gry. A jednak…
Powrót Piasta zaczął się w 30. minucie, kiedy to po interwencji systemu VAR anulowano decyzję o podyktowaniu rzutu karnego dla Wisły. Gdyby gospodarze zdołali dołożyć czwartego gola, byłoby już definitywnie po wszystkim, ale stało się inaczej i kiedy kilka chwil później Michała Buchalika dwukrotnie zaskoczyli Jakub Świerczok i Dominik Steczyk, stało się jasne, że to nie koniec emocji przy Reymonta. Przy drugiej bramce golkiper Wisły się nie popisał, ponieważ odbił piłkę w taki sposób, że ta niespodziewanie wpadła do siatki.
Po niewiarygodnych emocjach związanych z pierwszą połową, w drugiej tempo nie było już tak zawrotne. Wisła starała się pilnować wyniku, wiedząc, że jej przewaga jest już minimalna. Piast próbował z kolei strzelić trzecią bramkę, dopełniając dzieła powrotu i wywiezienia z Krakowa jakichkolwiek punktów.
Gonili, gonili i w końcu dogonili. W 84. minucie Świerczok został sfaulowany w polu karnym gospodarzy i po interwencji systemu VAR sędzia wskazał na „wapno”. Do piłki ustawionej na jedenastym metrze podszedł sam poszkodowany, który pokonał Buchalika i wydawało się, że zagwarantował Piastowi cenny punkt.
Jak się jednak okazało, goście poszli za ciosem i pogrążyli słaniającego się już na nogach rywala. W czwartej doliczonej minucie Michał Żyro podał przed bramkę Wisły Kraków, a tam dzieła zniszczenia dokonał Kristopher Vida. Rezerwowi Piasta zapewnili mu zwycięstwo w dramatycznych okolicznościach.
gar, PiłkaNożna.pl