Wywiad tygodnia ze Zbigniewem Bońkiem
Rozmowa ze Zbigniewem Bońkiem zawsze, choć nie jest łatwym rozmówcą, niezmiennie dąży do zdominowania dyskusji, bywa pouczająca. Prezes PZPN ma przecież rozległe kontakty w futbolowym świecie i dużą wiedzę, dlatego warto poruszyć wiele wątków. Zapraszamy na drugą część wywiadu z Zibim, który w całości ukazał się na łamach tygodnika „Piłka Nożna” dotyczącą nowego rozdziału w polskim futbolu klubowym, w którym będzie ponownie odgrywał jedną z wiodących ról.
ROZMAWIAŁ ADAM GODLEWSKI
– We wtorek 26 września, po wyborze nowej rady nadzorczej Ekstraklasy SA, której jest pan członkiem, rozpoczął się nowy rozdział w polskim futbolu? Zwłaszcza ligowym?
– Czytałem pańską krótką recenzję w internecie tuż po wyborach i chciałem… pogratulować. Tego, że we wszystkim dostrzega pan obraz politycznych gier i układów. Tymczasem spółka Ekstraklasa została powołana w jednym podstawowym celu – żeby sprzedawać prawa telewizyjne i marketingowe w imieniu klubów, a potem dzielić zyski z tych operacji. Na dodatek przy zachowaniu podstawowej zasady funkcjonowania, że sama powinna kosztować jak najmniej. A nie po to, żeby robić jakąkolwiek politykę – rzeczowo, choć nie bez emocji wyjaśnia Boniek. – Co roku zmienia się tam rada nadzorcza, a moja rola w spółce jest prosta – skoro PZPN jest największym udziałowcem, to warto, aby związek na takim forum reprezentował prezes. Zresztą przez ostatnie pięć lat, przez trzy zasiadałem w kolejnych radach. Zrezygnowałem z członkostwa dzień po zjeździe, na którym doszło do tarć z Ekstraklasą SA. Nie chciałem po prostu siedzieć przy jednym stole z Maciejem Wandzlem.
– Czyli był to element polityki…
– … ale to wcale nie oznacza, że były jakieś napięte stosunki między PZPN a Ekstraklasą SA. To znaczy ligowa spółka pewnie mogła nasze relacje odbierać jako napięte, natomiast my nie traciliśmy czasu. Tylko wdrożyliśmy PRO Junior System, dzięki któremu zespoły ekstraklasy mają do wygrania trzy miliony złotych. Na prośbę klubów zawodowych zreformowaliśmy także Centralną Ligę Juniorów, i dziś rozgrywamy ją w kategoriach U-15, U-17 i U-19. Koszt tego projektu to 6 milionów złotych rocznie, i wszystko pokrywa PZPN. Beneficjentami takiego rozwiązania są w pierwszej kolejności kluby ekstraklasy i 1 ligi. Ostatnio zaś wzięliśmy na siebie VAR, przy którym robimy wszystko od A do Z. Co kosztuje około 4 milionów złotych w sezonie. I również wszystkie koszty pokrywa związek. Zatem daliśmy spółce nawet więcej niż zasłużyła. Mimo to cały czas słyszeliśmy, że druga strona nie ma z nami łatwego dialogu. A nie miała tylko dlatego, że jako poważne ciało nie mogliśmy w styczniu – zatem w połowie rozgrywek – rozmawiać, czy klubom jest potrzebny trzeci obcokrajowiec spoza Unii Europejskiej. I tylko dlatego, że Legia kupiła sobie właśnie Daniela Chimę Chukwu. Dziś nie ma już jednak w Legii Wandzla, więc nie ma też problemu.
– Rozumiem zatem, że trudności w relacjach PZPN z ESA w minionych latach sprowadza pan do wymiaru personalnego. A konkretnie do osoby Macieja Wandzla?
– Powiem inaczej – jako PZPN zostaliśmy po prostu zdradzeni na zjeździe statutowym. Trzy dni wcześniej siedziałem z Wandzlem, tak jak dziś z panem, i ustaliliśmy wszystko zgodnie z sugestiami spółki Ekstraklasa. Tymczasem podczas walnego zgromadzenia wszystko zostało wywrócone do góry nogami. Dlatego powiedziałem: dziękuję, do widzenia. Pewnie, to nie była robota tylko Maćka, ale on jako przewodniczący rady nadzorczej był przywódcą spółki, podobnie jak dziś przywódcą jest pan Karol Klimczak, nowy szef. PZPN naprawdę nie ma wielkiego interesu, żeby zabiegać o silną pozycję w ligowej spółce.
– Naprawdę? Przecież gdyby tak rzeczywiście nie było, to Zbigniew Boniek odpuściłby sobie zasiadanie w radzie nadzorczej. A skoro jest członkiem tego gremium, uważa to za ważne. Tak to interpretuję.
– Najważniejszą rolę w spółce ESA odgrywają zarząd i pracownicy, którzy na co dzień pilnują biznesu. Natomiast rada nadzorcza jest organem kontrolnym, który generalnie spotyka się cztery razy w roku. I w zasadzie nie ingeruje w bieżącą działalność. Tylko wytycza cele oraz ustala skład osobowy, który potem wykonuje robotę. Osobą funkcyjną w radzie nadzorczej, oprócz Klimczaka, jest wiceprzewodniczący Cezary Kulesza. A my jako PZPN chcemy tylko wiedzieć, co się w spółce dzieje. Przecież jeżeli będzie dobrze zarabiała, to i należne związkowi 7 procent wystarczy na cele statutowe. A pieniądze pochodzące z kasy ESA przeznaczamy przede wszystkim na szkolenie sędziów i na opłaty sędziowskie. Proszę mi wierzyć, że w pańskim artykule internetowym moje nazwisko pojawiło się więcej razy niż będę uczestniczył w pracach rady nadzorczej przez najbliższy rok. Choć na początek oczywiście zechcę się dowiedzieć, czy nowe władze zechcą zostawić obecny skład osobowy w spółce…
– …przecież już wiadomo, że skoro doszło do przesilenia w radzie nadzorczej, to zarząd zostanie wymieniony. Niepotrzebnie bawi się pan w dyplomację.
– O jakim przesileniu pan mówi? Czyżby w Ekstraklasie SA miał zostać pan Wandzel, którego już nie ma w Legii, i w ogóle w polskim futbolu? Oczywiście, że nie! Przedstawiciele czterech klubów z automatu weszli do rady nadzorczej, podobnie jak ja, a dwóch wybrano. Napisał pan, że Klimczak to dobry administrator, z czym w pełni się zgadzam, ale dodam jeszcze, że to porządny człowiek. Na pewno więc przyjrzy się, dlaczego tuż po powstaniu ligowa spółka miała jednoosobowy zarząd, a teraz potrzebnych było aż trzech ludzi. Zadałem już oczywiście pytanie, czy w takiej organizacji nie wystarczy jeden prezes i maksymalnie dwóch, trzech dyrektorów w kluczowych sektorach? Pan Klimczak na pewno przygotuje się do nowych rozwiązań, a rada nadzorcza bez wątpienia zatwierdzi jego wszystkie sensowne projekty. Dlatego dziwię się, że prasa pisze o nowym rozdaniu i o tym, że Boniek wchodzi do gry. Bo mnie żadna gra w ogóle nie interesuje! Tylko to, żeby ekstraklasa się rozwijała i miała rozsądną linię. A przede wszystkim wypracowała jednolity pomysł na kształt rozgrywek.
– Chwileczkę, przecież Klimczak – nie tylko zresztą w tym punkcie – mówi dokładnie to samo, co Boniek: że docelowo nastąpi rozszerzenie ligi do 18 zespołów i wprowadzenie klasycznej formuły ESA 34.
– No i dobrze, bo wszelkie głosy, że zmniejszenie ligi do 12 zespołów – które tu i ówdzie słyszę – doprowadzi do podniesienia poziomu, uważam za herezję. Polska jest krajem na tyle dużym, że w najwyższej lidze ma prawo grać 18 drużyn. Pewnie, kluby mamy niskobudżetowe, więc musimy szkolić i wprowadzać młodych zawodników i na nich opierać składy. I to się nie zmieni, aż do momentu, kiedy państwo nie stanie się bogatsze. Czy to się podoba panu Godlewskiemu, czy panu Bońkowi, czy nie – tak właśnie będzie. Z dnia na dzień biedne polskie kluby nie wzbogacą się na tyle, aby były porównywalne pod względem finansów do holenderskich, czy nawet belgijskich. To po prostu niemożliwe.
– Tort telewizyjny wynosi X, dziś konkretnie 150 milionów złotych. Zatem podzielony na dwanaście części dawałby znacząco większe kawałki niż pokrojony na osiemnaście okruchów.
– Ale tak w ogóle nie wolno myśleć! Nie rozumiem przedstawionych przez pana zależności, to jakaś utopijna teoria! To może najlepiej byłoby X podzielić przez cztery? Bzdura! Skoro dziś jest 16 drużyn w ekstraklasie, a nie ma w niej zespołów z Łodzi, Olsztyna, Motoru Lublin, GKS Katowice, Zawiszy Bydgoszcz, Ruchu Chorzów, czy z Rzeszowa, to czym my mamy się martwić w kontekście poszerzenia ligi?
– Tym, że patrząc na rozgrywki europejskie nie widzę w nich żadnego polskiego klubu. Nawet Legii w Lidze Europy. Wszyscy równają w dół, sportowo jesteśmy słabi.
– I długo pan nie zobaczy! Dlaczego nasze kluby mają grać w pucharach skoro są słabsze od tych, które się do nich zakwalifikowały? Skoro są biedniejsze, to muszą zmienić politykę w kwestiach zarządzania zasobami. Na wszystkich poziomach, począwszy od skautingu, który u nas w zasadzie nie istnieje. Tyle że wewnętrzna organizacja leży wyłącznie w gestii klubów, a PZPN niczego nie może tym niezależnym podmiotom narzucić.
– Podstawowy problem polskich klubów jest taki, że brakuje dobrze wyszkolonych piłkarzy…
– …a właśnie że nie! Szymona Żurkowskiego do wczoraj nikt nie znał, podobnie jak nazwisk Wolsztyńskiego, czy Kądziora. To byli zawodnicy niezauważani, tymczasem świetnie potrafią grać w piłkę. Pytanie zatem, czy nasze kluby kupują dobrych zawodników i potrafią wprowadzać ich do zespołu? Z tego, co czytam wynika, że najczęściej sięgamy po piłkarzy zupełnie nieprzygotowanych, albo po rozmaitych przygodach. Górnik trochę przypadkowo pokazał jak trzeba prowadzić kluby. Z biedy urodził się pomysł, a mówię to z poszanowaniem tego, co udało się w Zabrzu zrobić. Gdyby mieli tam pieniądze, pewnie kupiliby pięciu ze Słowacji, a sześciu z Hiszpanii. Tymczasem musieli szkolić, i szukać w okolicy. No i znaleźli Żurkowskiego, czyli wyszło OK.
– A niby po jakich mamy sięgać, skoro polska liga jest dla nich w najlepszym razie czwartym wyborem?
– Jeśli mnie nie stać na jakość, to w ogóle nie sprowadzam! Tylko całą energię poświęcam na szkolenie własnych dzieciaków. Przecież 19-latek przygotowany w naszej rzeczywistości, dalekiej od idealnej, ale jakoś tam przygotowany, wcale nie jest gorszy niż 30-letni zagraniczny szrot. Prawda jest taka, że największym problemem polskiej piłki jest przeprowadzanie zawodnika z wieku juniora do seniora. Tymczasem im szybciej junior gra z seniorami i ciężko pracuje, tym dla niego lepiej. Bo do piłki nie może przyjść ktoś, kto ma chory kręgosłup i wadę postawy. Do piłki trzeba mieć chamskie zdrowie. A jak masz chamskie zdrowie, to można cię eksploatować nawet jeśli jesteś nastolatkiem. Koniec i kropka! W wielu innych kwestiach także odwracamy kota ogonem. Chcemy mieć lepszą piłkę i powtarzamy, że aby to zrobić trzeba poprawić bazę. A przecież teraz baza jest co najmniej trzy razy lepsza niż wtedy, kiedy ja zaczynałem grać. Wtedy nie było zresztą żadnej bazy. Tylko duża zabawa biegowa w lesie, której dziś, nad czym ubolewam, już się nie praktykuje. Zamiast ostro pracować nad wydolnością, cackamy się z nastolatkami, których najlepiej można ulepić. Dlatego pytam – z jakiego powodu? Zresztą w ogóle powinniśmy wrócić do korzeni. Liderem ekstraklasy jest Górnik Zabrze, który 11 goli strzelił z kontry i 12 ze stałych fragmentów, żadnego z ataku pozycyjnego. Dlaczego tak się dzieje? Bo zaletą polskiej piłki właściwie od zawsze była szybka gra do przodu i wyprowadzanie kontrataków, i dobrze wykonywane rzuty wolne, czy rożne. Nie jesteśmy Hiszpanami, i nigdy nie będziemy, żeby zostać mistrzami ataku pozycyjnego.
– Wróćmy do Ekstraklasy SA. Jak prezesowi PZPN podobała się praca obecnego zarząd ligowej spółki, z Dariuszem Marcem na czele?
– Jeśli pyta pan, czy rekomendowałbym wręczenie panu Marcowi dymisji, to moja odpowiedź jest prosta: – Skoro kogoś nie zatrudniałem, to i nie ja będę zwalniał. Po prostu poczekam na sugestie szefa rady nadzorczej. W PZPN, którym kieruję, nikt za mnie nie prowadzi polityki kadrowej.
– Już to widzę, że Zbigniew Boniek, którego rozsadza energia, będzie biernie czekał na propozycje innych, nie podrzucając własnych kandydatur. Po prostu w to nie wierzę…
– …no i bardzo się pan myli. Przecież przez 5 lat jako PZPN nie wtrącaliśmy się do kwestii osobowych w Ekstraklasie SA. Bo mamy co robić na własnym podwórku. Pewnie, możemy pomóc, możemy podpowiedzieć, ale nie będziemy niczego narzucać. I nikogo. Na pewno nie będzie tak, że Boniek wyjdzie i powie, że pana Marca trzeba wyrzucić. Boniek może jedynie powiedzieć, że trzyosobowy zarząd w takiej spółce to nieporozumienie.
– Czyli jest pan za ostrymi cięciami? Na tyle, że – jak słyszałem – zdołałby pan pomieścić całą ESA w dwóch pokojach?
– Ależ pan się uparł! Nie chodzi o zmieszczenie wszystkich pracowników w dwóch pokojach, niech urzędują tam, gdzie urzędują obecnie, ale niech wykonują konkretną, rzetelną pracę. Nie wiem zresztą, czy za dużo czasu nie poświęciliśmy już spółce ekstraklasa. Co ona ma sprzedawać przez najbliższy rok?
– Przede wszystkim prawa telewizyjne! Tyle że przetarg trzeba najpierw solidnie przygotować.
– Brawo! Przede wszystkim trzeba wiedzieć, co chce się sprzedawać. Ale przez najbliższy rok nic nie będzie w obrocie, bo nowe rozdanie telewizyjne będzie obowiązywać dopiero od lipca 2019 roku. Dlatego w pierwszej kolejności należy ustalić formułę rozgrywek. Przez ostatnie pięć lat słyszałem nieustannie, że ligę musimy wcześnie zaczynać, ponieważ wcześnie gramy w pucharach. Pytam się zatem: co to jest w ogóle za tekst? Przecież w pierwszych dwóch rundach to my gramy z drużynami, z którymi powinniśmy wygrać nawet po omacku. Pucharowicze mogą sobie zagrać sparingi z Celtikiem Glasgow czy Zenitem Sankt Petersburg i lepiej na tym wyjdą. A piłkarze z wszystkich klubów powinni latem w pierwszej kolejności solidnie odpocząć i zregenerować się. W ostatnich latach sytuacja w Ekstraklasie SA nie była zdrowa z tego względu, że kluby mówiły innym językiem niż zarząd spółki. Klubom nie podobał się system ESA 37, a jednak był forsowany za wszelką cenę. Nowa miotła może zatem wymieść wszystkich, którzy stali za tym pomysłem. Tak zakładam, ale wtrącał się do tego nie będę.
– Czyli to już przesądzone, że ekstraklasa w nowym rozdaniu będzie liczyć 18 zespołów?
– Moim zdaniem możliwe warianty są dwa: ESA 34 albo 30. Tyle że w tym drugim przypadku trzeba by pomyśleć o jakichś rozgrywkach uzupełniających, na przykład Pucharze Ligi, bo meczów w sezonie byłoby jednak trochę za mało. Dlatego sądzę, że liga 18-zespołowa jest optymalna. Także dlatego, że beneficjentem takiej reformy – przy założeniu, że spadałyby i awansowały trzy zespoły – byłaby 1 liga. Rosłaby z tego powodu, że tylko dwa miejsca byłyby premiowane automatycznym awansem, natomiast o trzecie – baraż rozgrywałyby zespoły z miejsc od trzeciego do szóstego. A to powodowałoby, że zespoły z nawet ósmego i dziewiątego miejsca po półmetku musiałyby dbać o infrastrukturę, aby spełniać wymogi licencyjne. Także miałyby przecież szanse na awans do ekstraklasy. Nice 1 liga rośnie zresztą od jakiegoś czasu, od momentu kiedy wygrałem wybory w PZPN podnieśliśmy wartość praw telewizyjnych do tych rozgrywek z 400 tysięcy euro do 8 milionów złotych, a zatem pięciokrotnie.
– Prawa do ekstraklasy można sprzedać za więcej niż 150 milionów złotych już w kolejnym rozdaniu?
– Poprzednio prawa telewizyjne zostały sprzedane 4 lata temu, a zatem już dawno temu. Na tyle dawno, że nie zrobił tego obecny zarząd, który nie potrafił w tym czasie utrzymać nawet wpływów marketingowych, tylko jeszcze poprzedni. Nie chciałbym teraz tworzyć żadnych progów, powiem tylko tyle, że w obecnych realiach wynegocjowana wówczas kwota jest zdecydowanie za niska.
– Pan pomnożyłby ją przez dwa?
– Mówienie o cyfrach w handlu przed podpisaniem umowy jest nieporozumieniem, a nie chcę dawać żadnych wskazówek tym, którzy będą kupowali prawa do ligi. Jeśli powiedziałbym X, to wysłałbym przecież message, że właśnie tyle ekstraklasa może oczekiwać. Trzeba postępować przede wszystkim mądrze, czego nie można było powiedzieć o działalności Ekstraklasy SA w ostatnich latach. Spółka – zamiast iść z nami, skoro związek jest bardzo dobrze wszędzie postrzegany, w jednym szeregu – zrobiła pucz na zjeździe PZPN i poprzez ten pryzmat była postrzegana. Zatem sama się osłabiała i także dlatego miała słabe wyniki, mimo że struktura zatrudnienia została zanadto rozbudowana. Nie chodzi o to, żeby wszyscy pracownicy zmieścili się w dwóch pokojach. Pomieszczeń może być nawet pięć, czy sześć, ale pracować trzeba rzetelnie i nie robić picu. Przy ESA 37 mamy 296 meczów, przy ESA 34 spotkań do sprzedania byłoby 304. Format rozgrywek też jest istotny. Jeden mecz w piątek, trzy w sobotę i cztery w niedzielę, w tym trzy w jednym bloku, a osobno o godzinie 18 spotkanie kolejki – może to jest rytm, do którego powinniśmy zmierzać? Dobry system na pewno jest podstawą zwiększenia przychodów z praw telewizyjnych.
WYWIAD UKAZAŁ SIĘ W OSTATNIM (40/2017) NUMERZE TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”