Wywiad tygodnia z Romualdem Szukiełowiczem. Nie będziemy spadać ze szczytów
Romuald Szukiełowicz wrócił do pracy w Śląsku, niespodziewanie pewnie również dla siebie, po wieloletniej przerwie. Najstarszy obecnie szkoleniowiec w Ekstraklasie – jeszcze przed rozpoczęciem wiosennej części rozgrywek skończy 67 lat – na pewno nie ustępuje jednak poczuciem humoru młodszym trenerem. Kiedy umawialiśmy się na rozmowę, powiedział krótko: Jest dobrze, bo jest… zima. Można przynajmniej odnieść wrażenie, że jest czyściej. A zupełnie poważnie, nie zamierzamy szczypać się tu i tam. Chcemy wejść w rundę wiosenną z przytupem.
Czy nowy trener zdoła podnieść Śląsk z kolan? (foto: W.Sierakowski)
Flavio Paixao przesunięty do rezerw Śląska Wrocław – KLIKNIJ!rozmawiał Adam GODLEWSKI
– Czym bardziej przestraszył pan zawodników: opinią trenera o twardej ręce, czy badaniami socjometrycznymi, które zarządził pan już na dzień dobry, tuż po ponownym objęciu zespołu Śląska?– Na dzień dobry, już na pierwszym spotkaniu to ja poprosiłem piłkarzy, żeby nie wierzyli we wszystko, co o mnie piszą. Bo w rzeczywistości jestem znacznie… gorszy – mówi ze śmiechem trener, który poprowadził Śląsk w dwóch ubiegłorocznych meczach ligowych, obydwu zwycięskich. – A badania socjometryczne, od których zaczynałem pracę w każdym klubie, służą głównie temu, abym nie tracił czasu. OK, po dwóch obozach i rundzie spędzonej w szatni poznałbym zespół równie dobrze, ale podczas zimowych zgrupowań będę już dwa kroki do przodu. Właśnie dzięki analizie odpowiedzi na pytania, które zadawał chłopakom w moim imieniu psycholog.
(…)
– Flota, Zagłębie, Fotohigiena – to kluby, które zaliczył pan w ubiegłym roku kalendarzowym. Raczej bez happy endu.– Nie zgadzam się! Przecież w Świnoujściu, mimo że Flota dostała siedem walkowerów po wycofaniu się z rozgrywek pierwszej ligi, zdobyłem z zespołem tyle punktów, że utrzymalibyśmy się bez konieczności rozgrywania barażu. A na sprawy finansowe wpływu niestety nie mam, to przecież nie ja podejmowałem decyzję o likwidacji klubu. Z kolei w Sosnowcu, po miesiącu mojej pracy, czyli przeprowadzonych przygotowaniach, okazało się, że decyzją PZPN trenerzy, którzy wywalczyli awans do I ligi, mogą przez rok pracować na warunkowej licencji. Dostałem propozycję, aby być koordynatorem seniorskich zespołów Zagłębia, ale ta rola mnie nie interesowała. Grzecznie więc podziękowałem prezesowi. Jeśli miałem znów siedzieć na walizkach z dala od domu, to tylko w roli trenera. Choćby w III lidze w Fotohigienie, którą zresztą mam praktycznie pod domem, gdzie tylko sześć zespołów utrzyma się z powodu reorganizacji rozgrywek. Z zawodu jestem szkoleniowcem, a nie urzędnikiem.
– Nie bez kozery zapytałem: po co panu to było, bo w Śląsku obowiązuje teraz wariant oszczędnościowy. O czym wymownie świadczy fakt, że jako jedyny klub ekstraklasy nie pojedziecie zimą na zagraniczne zgrupowanie.– Wybór miejsca obozów absolutnie nie świadczy o oszczędnościach. Płatności w Śląsku mają miejsce dwa dni przed czasem, żaden piłkarz nie mógłby mi powiedzieć – gdybym chciał nałożyć jakąś karę – żebym potrącił z tego, co jestem mu winien. Po prostu nie widziałem sensu w wyjeździe na siedem dni do Turcji, z których na dodatek dwa trzeba byłoby poświęcić na podróże. Zresztą nie oszukujmy się – ligę zaczynamy już 12 lutego, a to w naszym klimacie z reguły jest zima. Więc jeśli nie było możliwości wyjechać na około 20 dni, jak zrobiły Legia i Jagiellonia, lepiej przygotowywać się warunkach, w jakich przyjdzie rozgrywać spotkania ligowe. A nasze góry też są piękne, w kraju również można w sposób optymalny przygotować się do rundy rewanżowej.
– Niby jest pan otwarty na nowe trendy, a zamierza – jak słyszę – zorganizować podopiecznym biegi na górskie szczyty, a takie ładowanie akumulatorów zimą było modne 20 lat temu. Piłkarze powinni zacząć się bać takiej perspektywy?– Skoro badania po ich powrotach z urlopów wyszły obiecująco, i to na tyle, że mam prawo powiedzieć, iż żaden z zawodników zimowej przerwy nie spędził w pozycji horyzontalnej, to nikt nie ma powodu do obaw. Owszem, w Zakopanem są fajne trasy do biegania, ale przecież nie zwariowaliśmy – nie pojedziemy tam, żeby spadać ze szczytów. Nie będziemy używać lin, czekanów i innego sprzętu do wysokogórskiej wspinaczki. Co najwyżej… pozjeżdżamy na sankach. Żartuję. Oprócz gór, do dyspozycji będziemy mieli boisko, halę i siłownię. Zaplanowałem zajęcia z piłkami, i zajęcia w terenie, a nie tylko te drugie, więc na pewno nie dołożymy do pieca tak, żeby zawodnicy potem pół rundy dochodzili do siebie. Nie wolno jednak przesadzić też w drugą stronę. Kiedy patrzę na drużyny z najwyższego poziomu w Europie, nie widzę, aby zawodnicy po końcowym gwizdku schodzili z boiska jakoś mocno spoceni, a tym bardziej z wywieszonym językiem, mimo że przebiegli po dwanaście i więcej kilometrów. A przecież tacy mocni się nie urodzili, nie mają też lepszych antyperspirantów. To po prostu efekt ciężkiej pracy włożonej w treningi. Mam rozpisany na nuty obóz przygotowawczy Królewskich z 2010 albo 2011 roku. Zawodnicy Realu Madryt biegali wówczas w Austrii interwały, 6 razy po 1200 metrów, w czasie 4:40. I to dlatego potem się nie pocili podczas meczów.
(…)
Cały wywiad można znaleźć w najnowszym numerze Tygodnika „Piłka Nożna”