Wywiad tygodnia z Dariuszem Mioduskim
Jedyny właściciel i prezes Legii, odkąd przejął wszystkie drążki sterownicze przy Łazienkowskiej, jest trudno osiągalny nie tylko przez dziennikarzy, ale – jak usłyszałem na miejscu – także przez pracowników klubu, z którymi akurat nie wdraża nowych projektów. Dariusz Mioduski jest rzeczywiście mocno zaangażowany w poukładanie sportowej spółki na własną modłę i napędzenie w tych sektorach, które dotąd były jego zdaniem zaniedbane. Robi też jednak wiele, żeby posprzątać pozostałości po burzliwej rozgrywce z byłymi współudziałowcami. Akcje zostały już spłacone, natomiast pretensje i żal dopiero są wyciszane.
ROZMAWIAŁ ADAM GODLEWSKI
– Śledzi pan ruchy na rynku transferowym?
– Jasne, że tak – odpowiada Mioduski.
– I nie jest pan zmartwiony ofensywą Lecha?
– Nie, Lech robi to, co powinien robić. Różnica między naszymi klubami jest taka, że oni muszą przebudować drużynę, my zaś – jedynie wzmocnić na kilku pozycjach. Z zastrzeżeniem, że dla nas i tak największym wzmocnieniem będzie utrzymanie trzonu, który istnieje. W Poznaniu spodziewają się zapewne, że kilku kluczowych zawodników jeszcze odejdzie, dlatego wcale się nie dziwię, że zaangażowano liczną grupę nowych. Na dodatek robią to stosunkowo wcześnie, co też jest łatwe do wytłumaczenia, ponieważ Lech rozpoczyna grę w pucharach dwa tygodnie wcześniej niż Legia. Prawda jest taka, że nasz poznański rywal był pod ścianą i nie miał wyjścia. Byłoby przecież bardzo źle dla polskiej piłki klubowej, również z punktu widzenia Legii, gdyby Lech odpadł z Ligi Europy już w kwalifikacjach.
(…)
– Jak wygląda struktura transferowa Legii pod pańskim jednoosobowym kierownictwem?
– Istotna, najbardziej jakościowa zmiana w tym względzie, wprowadzona już od tego okienka transferowego, jest taka, że mamy zespół, złożony z kompetentnych i kluczowych dla działu sportowego osób, które pracują wspólnie nad tworzeniem i realizacją polityki transferowej. W jego skład wchodzą Michał Żewłakow, Radek Kucharski, Marcin Żewłakow, Jacek Magiera i ja. Oczywiście polegamy też w pełni na pracy naszego skautingu. W przygotowaniach pełnej strategii sportowej uczestniczą też Jacek Zieliński i Radek Mozyrko.
– Każdy głos waży tyle samo czy pański jest decydujący?
– Nie było takiej sytuacji, żeby jakąś kandydaturę trzeba było przegłosować. Albo kogoś chcemy, albo nie. Jeśli ktokolwiek ma jakiekolwiek zastrzeżenia, po prostu bierzemy je pod uwagę. Dla mnie kluczowa jest jak najbardziej pełna wiedza o zawodniku, którego chcemy pozyskać. To znaczy musimy znać również jego ograniczenia, aby zatrudnić go w pełni świadomie. Proces analityczny i myślowy w ocenie piłkarskiej i czysto ludzkiej jest rozbudowany właśnie po to, aby zminimalizować ryzyko. Opieramy się na profesjonalnych obserwacjach i wywiadach środowiskowych w znacznie większym stopniu, niż było to w Legii praktykowane w ostatnim czasie. Wiadomo, że ideałów nie znajdziemy, tacy gracze pozostają poza naszym zasięgiem finansowym, ale już podczas selekcji możemy wskazać tych z największymi predyspozycjami do gry w Legii. I wszyscy dokładamy starań, aby tak właśnie było.
(…)
CAŁY WYWIAD MOŻNA ZNALEŹĆ W NOWYM (26/2017) NUMERZE TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”