Przejdź do treści
Wyspiarz na Półwyspie: Pluto nowy

Ligi w Europie Serie A

Wyspiarz na Półwyspie: Pluto nowy

Rzymianie pokochali nowego gladiatora. Przyjechał z Brytanii i uosabia szlachetne cechy swojego narodu: siłę, waleczność, twardość, uczciwość i elegancję. W tym momencie na włoskiej arenie nie ma wielu mocniejszych od niego. 




TOMASZ LIPIŃSKI

U zarania futbolu Anglia i Włochy były jak ojciec i syn. Nie byłoby drugiego bez pierwszego. Wystarczy wziąć do ręki, skądinąd świetną, książkę „Calcio” Johna Foota, żeby zrozumieć, ile piłkarska Italia ma do zawdzięczenia takim postaciom jak James Spensley, Herbert Kilpin czy William Garbutt, Z upływem lat miłość do skórzanej kuli przetrwała w obu narodach, ale sposób jej wyrażania diametralnie się różnił. Wariackie tempo, jazda bez trzymanki i podporządkowanie regułom fair – u jednych, u drugich – trzymanie w taktycznych ryzach, cwaniactwo i wynoszenie kultu zwycięstwa nad kulturę gry. 

Zdegradowany

Tak odległe od siebie filozofie przenikały się głównie za sprawą ruchu w jednym kierunku: z Włoch do Anglii, gdzie – oprócz całej tej nienaruszonej przez upływ czasu archaiczno-wyjątkowej otoczki – magnesem stały się gigantyczne pieniądze. One przyciągały włoskich trenerów i piłkarzy, zarówno tych bardzo utytułowanych jak i bardzo młodych. Na wypisanie wszystkich emigrantów z Rzymu i okolic i to tylko z tego wieku zabrakłoby miejsca w pokaźnych rozmiarów artykule. Natomiast przeniesieni w ostatnich 75 latach (od zakończenia II wojny światowej) z Wysp na Półwysep Apeniński Anglicy są jak najbardziej policzalni. Chris Smalling z Romy nosi numer 27. 

Po nad wyraz opłacalnym sprzedaniu Konstantinosa Manolasa do Napoli, priorytetem dla trenera Paulo Fonseki było sprowadzenie stopera. – Musi mieć doświadczenie i szybkość – określił wymagania portugalski trener. Łatwo powiedzieć, trudniej znaleźć. Zwłaszcza jak szukało się prawie na ostatnią chwilę. Kiedy lokalne media wreszcie obwieściły nowinę, nie było słychać westchnienia ulgi czy radości, o szmerze podziwu nawet nie wspominając. W pierwszej kolejności wszyscy romaniści rzucili się do smartfonów w celu sprawdzenia kto zacz. Że przychodzi z Manchesteru United nie robiło na nikim specjalnego wrażenia. Dla wielu rozkochanych w futbolu dopiero po erze sir Alexa Fergusona, Czerwone Diabły były takim samym klubem jak każdy inny, tylko bogatszym. Ale co bogatemu po pieniądzach, skoro nie odnosił sukcesów, a jego piłkarze już od dawna nie błyszczeli na arenie międzynarodowej. Po pobieżnym przejrzeniu transfermarkt.de do spółki z wikipedią wychodziło, że Smalling jak był zdrowy, to grywał regularnie w drużynie z Old Trafford, i to od wielu sezonów. Aż wreszcie tuż przed trzydziestką musiał ustąpić miejsca młodszemu, zdolniejszemu i droższemu Harry’emu Maguire’owi. 

Nie chciał, ale żeby grać, musiał odejść: na roczne wypożyczenie za marne 3 miliony euro z zamiarem, że on tam jeszcze wróci i wszystkim pokaże, jak bardzo się pomylili. Bo jeśli u rzymian średnie notowania miał dzisiejszy Manchester United, to vice versa ocena była jeszcze słabsza. W oczach rodaków Smalling został zdegradowany, zestawiony na niższą półkę, wyżej której już nie podskoczy, a może i na niej długo się nie utrzyma. 

Jak Beckham

Wszystkim krytykom z angielskiej i włoskiej strony zagrał na nosie już na pierwszej konferencji prasowej, kiedy zaprezentował koszulkę z numerem 6 – oj, bardzo ciężkim numerem. Jakby chciał zakomunikować: – Myślicie, że już się skończyłem? To zobaczycie, że tylko ja mogę go udźwignąć.

Przez trzynaście sezonów należał do Aldaira: legendy, instytucji, ulubieńca tłumów. Pieszczotliwie zwany Pluto Brazylijczyk spokojnie mógłby się ubiegać o miejsce w klubowej jedenastce wszech czasów. W dowód wszystkich zasług i bezgranicznej miłości zastrzeżono jego szóstkę na dziesięć lat, byłoby pewnie i dłużej, gdyby nie życzenie samego Aldaira, żeby święty numer wrócił do normalnego obiegu. Bezpośrednio przed Smallingiem grał z nim tylko Kevin Strootman. 

Holender plamy nie dał, ale strasznie prześladowały go kontuzje. Z tego samego powodu Smalling zaliczył falstart w nowym klubie i zgłosił gotowość do gry dopiero 5 kolejce. Zagrał z Atalantą, z którą Roma doznała w ogóle pierwszej porażki za kadencji Fonseki. – Oho – rozległo się po mieście. – Ale ci to wzmocnienie, żadnego pożytku nie będzie. 

Czas pokazał, że to bardziej trener wówczas przekombinował, ustawiając trzyosobowy blok defensywny, niż debiutant zawiódł. Zdecydowanie do twarzy mu było w systemie z czwórką w tyłach. I to nie z Federico Fazio, ale w miejsce Argentyńczyka. Bratnią duszę odnalazł w kimś innym. Od 6 kolejki stworzył parę z Gianluką Mancinim, też nową postacią w rzymskim klubie. Od początku dało się wyczuć chemię między nimi. Jak Lautaro Martinez i Romelu Lukaku z Interu, którzy wcześniej się nie znali, tak oni w trymiga dopasowali się jak dwie połówki jabłka. Włoch bardzo dobrze czuje się z piłką przy nodze. Rozegranie i wprowadzanie piłki przychodzi mu z dużą łatwością. Smalling przede wszystkim sprawdza się w bezpośredniej walce: odbiór, wyprzedzenie i wyskok to jego skuteczna broń na napastników. W 9 meczach z nim w składzie rzymianie stracili 7 goli, 4 zakończyli na 0. Obawy, że ten sezon będzie tylko przejściowy, poświęcony na sprzątanie po poprzednim i stawianie fundamentów na następny, prysły momentalnie. Z taką defensywą – jak to we Włoszech, od tego się zaczyna – można myśleć o powrocie do Ligi Mistrzów, o wygraniu Ligi Europy lub Pucharu Włoch. Tym bardziej że Smalling gwarantował jeszcze coś. 

Z Udinese siał postrach przy każdym stałym fragmencie i po raz pierwszy dopiął swego. W 13 kolejce – oczywiście po rzucie rożnym – pokonał bramkarza Brescii (zaliczył też dwie asysty). Trzeba było czekać aż jedenaście lat na podobny wyczyn Anglika w Serie A. Poprzedni, który przynajmniej dwukrotnie trafił do bramki na włoskiej ziemi w jednym sezonie, nazywał się David Beckham. 

99 999

I od niego możemy rozpocząć część historyczną. W tamtym czasie mało kto wierzył w sportowy sens ściągnięcia do Milanu 33-letniego celebryty, który podpisując kontrakt z Los Angeles Galaxy, poważnemu futbolowi powiedział good bye. A jednak źle go zrozumieliśmy, było to: zaraz wracam. W sumie można by znaleźć wiele części wspólnych między tamtym Beckhamem a dzisiejszym Cristiano Ronaldo. Byli nie tylko kurami znoszącymi złote jaja, których gigantyczne fotosy reklamujące bieliznę ozdabiały główne place włoskich miast, ale okazali się wielkimi i nienasyconymi zwycięstw profesjonalistami. Milan wypożyczał go z MLS dwa razy i na pewno nie żałował. 

Między Beckhamem a Smallingiem zmieścił się jeszcze tylko Joe Hart. Numer 1 w reprezentacji Anglii akurat nie za bardzo trafiał w gusta Pepa Guardioli, który w Manchesterze City widział bramkarza posługującego się tak samo dobrze rękami jak nogami. U Harta dysproporcja była widoczna gołym okiem na korzyść górnych kończyn, a że w Torino nie mieli z tym problemu, więc przygarnęli biedaka wyrzuconego przez milionerów. Nigdy wcześniej jak w sezonie 2016-17, a i później też nie, Hart nie sięgał tyle razy po piłkę do bramki. Opuścił Serie A ze średnią 1,7 gola na mecz, co nie przeszkodziło mu zdobyć armii oddanych fanów. I gdyby nie wysokość jego zarobków, znacznie przekraczających finansowe możliwości Torino, być może nadal występowałby w Serie A. 

Skoro o pieniądzach mowa, to naprawdę duże jak na początek lat sześćdziesiątych XX wieku pojawiły się przy Jimmym Greavesie. Miał 21 lat i za sobą 124 gole dla wówczas przeciętnej Chelsea, kiedy trafił do silnego Milanu. W 10 meczach huknął 9 razy, ale jakoś nie umiał podporządkować się dyscyplinie narzuconej przez Nereo Rocco. Po kolejnej kłótni ze sławnym trenerem został odstawiony od składu, a że z pocieszeniem przyszedł w sukurs Tottenham, więc szkoda nie było. Koguty zapłaciły 99 999 funtów, co było najwyższą kwotą w historii angielskiego futbolu. Dlaczego nie 100 tysięcy? Zdecydowała psychologia: żeby nie obarczać piłkarza presją związaną z tą okrągłą sumą. 

Od Greavesa ciągle nie ma skuteczniejszego w historii angielskiej ekstraklasy, za to najbardziej bramkostrzelnym Anglikiem w Serie A pozostaje Gerry Hitchens. Jego rekordowi ustanowionemu na poziomie 73 raczej nikt jeszcze długo nie zagrozi. W latach 1961-69 tym dorobkiem obdzielił aż cztery włoskie kluby: Inter, Torino, Atalantę i Cagliari. 

Z Pucharem Włoch na ojczyzny łono powrócił Trevor Francis z Sampdorii Genua. W edycji z finałem w 1985 roku został nawet królem strzelców. Dziewięć lat później to samo trofeum z tym samym klubem wywalczył David Platt, którego pierwszym trenerem na obczyźnie był Zbigniew Boniek. Spotkali się w Bari, skąd angielski pomocnik przeniósł się do Juventusu. 

Jak aż trzy lata wytrzymali z Paulem Gascoignem w Lazio, tego nie wie nikt. Tam też był dobrze znanym genialnym wariatem. Paul Ince miał za to charakter walczaka i do Interu pasował jak ulał. Na dobre czasy dla Milanu nie zdążyli się załapać Mark Hateley i Ray Wilkins. Jak ledwo dostrzegalne meteory mignęli przez włoskie boiska Des Walker, Lee Sharpe, Micah Richards i Ashley Cole. 

Smalling w krótkim czasie rozbłysnął. W Rzymie już chcą, żeby świecił dłużej niż do końca sezonu i pracują nad wykupieniem go z MU, który za 18 milionów euro nie będzie robił przeszkód. Roma jeszcze nie jest skłonna aż tyle zapłacić, z drugiej strony – doskonale wie, że z każdym meczem, golem czy asystą wartość rynkowa jej stopera rośnie. 

Chris Smalling tak dobrze wygląda w Serie A, że Roma już pracuje, żeby wypożyczenie zamienić na transfer definitywny z Manchesteru United. Stoper też nie ma nic przeciwko. 

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024