Przejdź do treści
Wyścig żółwi ze ślimakami o Trofeo Pichichi

Ligi w Europie La Liga

Wyścig żółwi ze ślimakami o Trofeo Pichichi

Wcale nie tak dawne czasy, kiedy Leo Messi zdobywał koronę króla strzelców La Liga z pięćdziesięcioma golami, albo Cristiano Ronaldo z czterdziestoma ośmioma, wydają się dziś być prehistorią. W obecnym sezonie po raz pierwszy od rozgrywek 1990-91 może się zdarzyć, że Trofeo Pichichi zdobędzie zawodnik, który nie uskłada nawet dwudziestu trafień.



Po latach, kiedy to na hiszpańskich boiskach grali najskuteczniejsi napastnicy świata, zapanowała tam straszliwa posucha. Lekiem na brak wybitnych atakujących miało być sprowadzenie przez Barcelonę latem 2022 roku Roberta Lewandowskiego. W poprzednim sezonie Polak istotnie okazał się najskuteczniejszy, ale 23 gole nikogo na kolana nie mogły rzucić. Jednak wydawało się, że mniej już zawodnik jego pokroju i grający w takiej drużynie jak Barcelona uzyskać nie może. A jednak tak się właśnie stało, to znaczy dzieje, bo do końca zmagań pozostało jeszcze sześć kolejek i niczego przecież nie można wykluczyć. Jednak wielce prawdopodobne jest, że nikt nie dociągnie nawet do dwudziestu goli, tak jak nie udało się tego osiągnąć w sezonie 1990-91 Emilio Butragueno. Trofeo Pichichi jest w obecnych rozgrywkach tak tanie, jak dawno nie było.

Kto walczy o Trofeo Pichichi i co nie pozwala poszczególnym uczestnikom tej rywalizacji wznieść ją na poziom godny jednej z najlepszych lig świata?

Dowbyk – powyżej wszelkich oczekiwań

Strzelając gola na 1:0 w meczu 31. serii z Atletico, na pierwsze miejsce tego wyścigu żółwi ze ślimakami wspiął się Artem Dowbyk. Akurat dla niego i te siedemnaście goli, jakie miał wtedy, to wynik zdecydowanie powyżej oczekiwań. Przychodząc do Girony, nie miał przecież w CV żadnego wielkiego klubu, a tytuł króla strzelców ligi ukraińskiej z poprzedniego sezonu, kiedy strzelił dla Dnipro 24 gole (8 z karnych), sam w sobie niewiele, o ile zgoła niczego nie obiecywał. Od czasów Luuka de Jonga, rewelacyjnie trafiającego w Holandii, a mało skutecznego w Hiszpanii, utarło się sądzić, że popisy strzeleckie w ekstraklasach spoza wielkiej piątki nie mają znaczenia po przybyciu do Primera Division. Tymczasem Dowbyk po pierwsze okazał się bardzo dobrze pod każdym względem wyszkolonym napastnikiem, który radzi sobie z obrońcami z najwyższej półki, a ponadto trafił w bardzo przyjazne dla siebie środowisko: Girona gra przecież nad wyraz ofensywnie i środkowy napastnik nie jest w niej nigdy pozostawiony samemu sobie, ma blisko siebie dobrych partnerów, którzy stwarzają mu sytuacje, z Savinho i Yanem Couto, czołowymi asystentami La Liga, na czele. Może jego przypadek sprawi, że w La Liga zacznie się nowy pęd: wynajdowanie snajperów z futbolowej prowincji z nadzieją, że odpalą i za Pirenejami? Należy w każdym razie spodziewać się rozszerzenia kręgu poszukiwań goleadorów poza pięć wielkich lig, Brazylię, Argentynę i… Norwegię, gdzie, jak ostatnio się okazuje, rodzą się oni na kamieniu.

Czy Dowbyk dociągnie do dwudziestki? Wiosną, kiedy miał już passę ośmiu meczów bez gola, jest mniej skuteczny niż był jesienią, co wiąże się oczywiście też ze spadkiem poziomu gry całego zespołu. Jego obecną formę dobrze ilustruje wspomniany mecz z Atletico: koledzy dwa razy dograli mu piłkę przed pustą bramkę, ale on zdołał strzelić tylko jednego gola, bo za drugim razem fatalnie skiksował. Jego ewentualny triumf zakończyłby czternastoletni okres, kiedy Pichichi zdobywali wyłącznie zawodnicy Realu bądź Barcelony.

Bellingham – wielki jesienią

Przez długi czas liderem klasyfikacji najlepszych strzelców La Liga był Jude Bellingham. Anglik w 2023 roku strzelił dla Realu łącznie siedemnaście goli, a w 2024 już tylko trzy. Jeśli ktoś jest zdziwiony tym, że zanotował tak znaczący snajperski regres, to znaczy, że nie prześledził uważnie jego kariery. Otóż Jude, choć liczby goli same w sobie tego nie dowodzą, od kilku lat o wiele lepiej gra na początku sezonu niż w jego drugiej części, a dzieje się tak dlatego, bo lepiej wygląda fizycznie – przed rokiem na przykład strzelał gole w pierwszych czterech spotkaniach Borussii w Lidze Mistrzów. A kiedy pewniej się czuje, to odważniej atakuje. Ta jego jesienna świeżość w połączeniu ze strategią Realu polegającą na wprowadzaniu go rozpędzonego z piłką w pole karne, albo podawaniu mu tam na główkę, sprawiły, że zdobywał tyle bramek. Rywale nie potrafili zrozumieć, jak należy grać przeciwko Los Blancos bez Karima Benzemy, a za to z nim w składzie. Teraz już wiedzą. Nadzieją na przekroczenie przez Jude’a tej granicznej wartości dwudziestu trafień jest analogia z poprzednim sezonem. Wtedy, grając w Borussii Dortmund, po tym jak od 22 stycznia do 22 kwietnia ani razu nie trafił w Bundeslidze, w ostatnich czterech kolejkach uzyskał cztery gole. Jeśli jednak tym razem takiego odrodzenia snajperskiego by nie doznał, to i tak jego wynik będzie rewelacyjny, przecież o ile nie jest już pomocnikiem defensywnym, to w każdym razie nikt nie nazwie go napastnikiem.


Pech Budimira i Mayorala

Także mający tyle samo co Anglik goli Ante Budimir już może być usatysfakcjonowany swoim dorobkiem, gdyż szesnaście bramek to o trzy więcej niż w najlepszym dlań pod tym względem sezonie 2019-20, kiedy jako zawodnik Mallorki strzelił w La Liga trzynaście goli i tyle samo, ile uzyskał kampanii 2015-16 w Serie B grając w Crotone. Zresztą, bardzo niewiele zabrakło, by po 31. kolejkach miał identyczną liczbę ustrzeleń co Dowbyk, jednak w 90. minucie meczu z Valencią zmarnował rzut karny, a zrobił to w sposób bardzo spektakularny, potykając się przy strzale o własne nogi, co niewątpliwie stanie się perłą kolejnych kompilacji z cyklu piłkarskie jaja. Dopiero po meczu ujawniono, że w momencie wykonywania tejże jedenastki, podyktowanej zresztą za faul na nim samym, był kontuzjowany: miał mianowicie pęknięte trzy żebra. W związku z tym urazem nie zagra co najmniej do połowy maja, a więc tytuł El Pichichi przejdzie mu koło nosa. A szczerze mówiąc, to on bardziej nań zasłużył niż wymienieni powyżej i jego liczba goli budzi największy szacunek. Dlaczego? Wystarczy podać globalną liczbę goli zdobytą w 31. kolejkach przez Gironę Dowbyka – 63, Real Bellinghama – 67 i Osasunę Chorwata – 36, co oznacza, że Budimir uzyskał aż 44,4 procent trafień ekipy.

El Pichichi nie zostanie też Borja Mayoral z Getafe, który z kolei zdobył 15 z 37 bramek Getafe, co daje 40,54 procent. No a wychowanek Realu zagrał o pięć meczów mniej od Budimira! To dlatego, że ostatni raz pojawił się na boisku 2 marca. Doznał wówczas zerwania więzadeł krzyżowych, co oznacza, że do lata już nie zagra. A szkoda, bo odbywał najlepszy sezon w życiu. Trafiał z największą ze wszystkich tu analizowanych graczy regularnością, najdłuższa passa meczów bez gola, jaka mu się przytrafiła w trakcie sezonu, wynosiła trzy spotkania! Doszło do tego, że Getafe w styczniu bez żalu sprzedało snajpera, od którego było uzależnione w poprzednim sezonie tak, jak teraz od Mayorala, czyli Enesa Unala. Kibice domagali się obecności madrytczyka w reprezentacji, chyba najwięcej postronnych hiszpańskich fanów właśnie temu skromnemu chłopakowi życzyło triumfu i miana El Pichichi. Jednak los chciał inaczej.

Dołek Moraty, górka Sorlotha

Po czternaście goli mieli po 31. kolejkach Alvaro Morata i Alexander Sorloth, nie strzelający, co warte podkreślenia, rzutów karnych. Morata przed startem sezonu był faworytem numer dwa do Trofeo Pichichi, oczywiście po Lewandowskim. Spodziewano się, że osiągnie stabilną formę i zostanie beneficjentem bardziej niż kiedykolwiek radosnego grania Atletico. Pobicie ligowej życiówki – 15 goli dla Realu z sezonu 2016-17 – traktowano jako oczywistość. To nadal się może udać. Jednak od końca stycznia Morata prezentuje katastrofalną formę. Po hat tricku z Gironą 3 stycznia i trafieniu z Granadą 22 stycznia, w kolejnych dziewięciu grach do 31 kolejki włącznie strzelił raptem jednego gola. Mimo przekroczonej trzydziestki, Alvaro cały czas jest zawodnikiem o wątłej konstrukcji psychicznej. Bierze do głowy niepowodzenia. Najlepszym tego dowodem jest to, co stało się w meczu z Borussią. Gdy w 5. minucie nie wykorzystał stuprocentowej okazji bramkowej, mentalnie wylogował się z meczu i trzeba go było w przerwie zdjąć, bo nie nadawał się do grania. Czy jeszcze się podniesie z tej niemocy w końcówce ligowych zmagań? Liczy na to cała Hiszpania, bo nie ma lepszego środkowego napastnika i Morata pozostaje największą nadzieją kibiców La Roji na kilka goli podczas ME we Francji. Jednak trzeba pamiętać, że dotychczas nie było takiej optymistycznej dlań prognozy, której ten doświadczony zawodnik by sprostał.

O wyczynach Sorlotha pisaliśmy niedawno; zaiste są one znaczne, bo gole dla Villarrealu miał strzelać hurtowo raczej w końcu zdrowy Gerard Moreno, a nie wysoki i z pozoru sztywny Norweg. Te pozory oczywiście mylą, w 2024 roku zawodnik pod względem regularności trafiania do bramki rywali idzie ramię w ramię z rodakiem z Manchesteru City, którego nazwiska nawet nie trzeba wymawiać. Z powodzeniem zastąpił Nicolasa Jacksona, a teraz ciekawe, kto i kogo chce nim zastąpić w następnym sezonie w którymś z wielkich klubów?

Tłumaczenia Lewandowskiego, wyzwanie Griezmanna

Może… w Barcelonie? Dotarliśmy bowiem do bolesnego dla nas problematu Roberta Lewandowskiego i jego, jakby nie patrzeć, nędznego dorobku bramkowego w obecnych rozgrywkach.

Polak przed El Clasico w rozmowie z wysłannikami La Liga powiedział tak: „W naszym dzisiejszym sposobie gry zespół potrzebuje ode mnie nie tylko goli, ale także wykonywania pewnych ruchów, rozgrywania piłki. Nie mogę koncentrować się tylko na strzelaniu, musze grać dla zespołu. Czasami potrzebna jest rezygnacja z osobistych celów, by pomóc drużynie” – by zaraz jednak dodać że: „Oczywiście oczekuję od siebie większej skuteczności, bo w zespole jest wielki potencjał i wielu zawodników zdolnych doskonale podać. Okazji mi nie brakuje.” Otóż to. Tego typu wyjaśnienia można by brać za dobrą monetę, gdyby Lewandowski w swoim drugim sezonie w Barcelonie, wzmocnionej poprzedniego lata kilkoma świetnymi w ofensywie zawodnikami, miał problem z dociągnięciem do trzydziestu goli, ale nie gdy są małe szanse, iż strzeli dwadzieścia. Dla dziewiątki Barcelony kilkanaście zaledwie goli w sezonie to trochę wstyd. Miejmy zatem nadzieję, że Lewy będzie miał udany snajperski finisz.

Antoine Griezmann dwukrotnie w karierze przekroczył już liczbę dwudziestu goli strzelonych w sezonie ligowym. Tyle że było to przed dziewięciu i ośmiu laty, za pierwszej kadencji w Atletico, gdy Cholo Simeone z tego skrzydłowego zrobił środkowego napastnika. Teraz znów nim nie jest, trener zawsze wystawia jeszcze jednego zawodnika wyraźnie przed nim, a jest to Morata bądź Angel Correa. W ducie napastników AG jest tym cofniętym, a nierzadko w ogóle Simeone przesuwa go do drugiej linii. W tych okolicznościach i zważywszy na posuwanie się zawodnika w latach, jego aktualny dorobek należy ocenić jako bardzo dobry. I chyba jemu warto najmocniej kibicować w wyścigu o snajperską koronę, bo zasłużył i na ten laur w karierze – przecież w Primera Division strzelił już 187 goli! Może więc sprawiedliwości stanie się zadość i pod nieobecność wybitnych snajperów, Francuz w końcu podoła wielkiemu wyzwaniu zostania El Pichichi?

Guruzeta i Duro w kosmosie

Dla Gorki Guruzety dla odmiany trzynaście goli z obecnego sezonu to dwie trzecie całego dorobku w La Liga. Z wszystkich kandydatów do nagrody Pichichi jest najmniej wyrazisty, to znaczy najtrudniej scharakteryzować jego styl, wyodrębnić charakterystyczne tylko dla niego ruchy. Najlepiej wychodzi mu strzelanie goli, a że w Athleticu jest kilku świetnych dogrywających, z czołowym asystentem La Liga Nico Williamsem na pierwszym miejscu, to 27-latek z tego korzysta. Od odejścia Artiza Adruriza Lwy nie miały tak skutecznego napastnika.

Hugo Duro to z kolei napastnik łatwo rozpoznawalny. Stale znajduje się w biegu, walczy o każdą piłkę na połowie rywala, rusza do podania trzy razy na minutę, skacze do każdego dośrodkowania, uderza z każdej pozycji. Jest to zaiste bardzo męczący dla obrony rywala zawodnik. A stara się tak nie tylko dlatego, że ma taki styl, ale ponieważ odczuwa olbrzymią wdzięczność dla trenera Valencii, że nadal może w niej grać. Po tym, jak w poprzednim sezonie w 30 ligowych meczach strzelił gola, miał pełne prawo podejrzewać, że rozgrywki 2023-24 spędzi w Segunda Division. A tymczasem Ruben Baraja dał mu jeszcze jedną szansę, którą urodzony w Getafe zawodnik wykorzystuje dzięki nadludzkiemu wysiłkowi wkładanemu w każdy mecz. Dla niego te 12 goli to kosmos.

Vinicius nie eksplodował

A jak ocenić identyczny dorobek strzelecki Viniciusa? 12 trafień to o dwa więcej niż w całym poprzednim sezonie, ale wciąż o pięć mniej niż w rekordowym 2021-22. Pod względem snajperskim Vini nie wykonał tak zdecydowanego kroku do przodu, jakiego się po nim spodziewano po odejściu z Realu Benzemy. Gra bardzo dobrze, ale jak na zawodnika marzącego o Złotej Piłce i porównywaniu z Messim bądź Ronaldo, to bramek powinien mieć z dziesięć więcej. Ale może za rok eksploduje jako ich łowca i bezlitosny kiler? Choć przy Kylianie Mbappe nie będzie to łatwe. W każdym razie bardzo tego potrzebuje, chociażby dla dobra swojego PR-u.

Jeśli Osasuna Jagoby Arrasate czy Getafe Jose Bordalasa umiarkowanie wspierały swoich snajperów, to Celta Rafy Beniteza często pozostawiała Jorgena Stranda Larsena samemu sobie na połowie rywali. Zmiana trenera i bardziej ofensywny styl gry wprowadzony przez Claudio Giraldeza narobiły mu apetytu nawet na walkę o Pichichi. A zdobycie tego trofeum czy nawet otarcie się o nie bardzo ułatwiłyby mu transfer do w miarę silnego klubu angielskiej Premier League, o czym jawnie mówi ku oburzeniu niektórych fanów ekipy z Vigo. Norweg jest raczej bezwzględnym i silnym mentalnie boiskowym mordercą, co ma, to wykorzysta.

Youssef En-Nesyri nie bardzo ma w Sevilli z kim pograć. Kilka meczów stracił z powodu Pucharu Narodów Afryki. Skoro obecny sezon już jest drugim dlań najlepszym pod względem dorobku bramkowego, to znaczy, że nie zawodzi, choć gra i strzela zrywami. W grze głową nie ma chyba dziś sobie równego w La Liga. Strzelił nią w niej już 21 goli. Jeśli Sevilla się w lidze utrzyma, będzie to w sporej mierze jego zasługa.

Na tym kończymy prezentację kandydatów do Trofeo Pichichi, choć w tabelce wymieniamy jeszcze autorów 10 goli po 31. kolejkach. Z powyższego wynika jeden generalny wniosek: La Liga potrzebuje Mbappe. Jeśli bowiem w takiej ekstraklasie jak hiszpańska nie ma zawodnika, który z łatwością pokonywałby co roku barierę dwudziestu goli, to mocno obniża to jej prestiż, bo futbol to gole i ludzie chcą oglądać w akcji wielkich goleadorów. A wymienieni powyżej zawodnicy powinni rywalizować w najlepszym razie o czwarte miejsce.

LESZEK ORŁOWSKI

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024