Przejdź do treści
Wyścig donikąd. Dlaczego polskie kluby grają tak dużo?

Polska Ekstraklasa

Wyścig donikąd. Dlaczego polskie kluby grają tak dużo?

Kto rozegrał dotychczas najwięcej meczów w Europie w obecnym sezonie? Barcelona, która grała o Superpuchar Europy i klubowe mistrzostwo świata? A może jeden z angielskich klubów, przecież tempo narzucone przez Premier League jest szalone? Nic z tych rzeczy, najwięcej meczów rozegrały dwa polskie zespoły – Lech Poznań i Legia Warszawa.

Lech Poznań ma za sobą niezwykle intensywną jesień. Podobnie jak Legia Warszawa (foto: Ł. Skwiot)

Mistrzowie i wicemistrzowie Polski w ciągu pięciu miesięcy na boisko wychodzili aż 38 razy! Żaden zespół, który awansował do 1/8 finału Ligi Mistrzów lub 1/16 finału Ligi Europy nie rozegrał do tej pory tylu spotkań. A co ważne, w części lig rywalizacja ciągle trwa, tymczasem piłkarze polskiej ekstraklasy przed świętami Bożego Narodzenia udali się już na urlopy. Wspomniana Barcelona dotychczas zagrała w sezonie 2015-16 32 razy, a w styczniu liga gra niemal normalnym rytmem, jeśli komuś wydaje się, że różnica 6 meczów jest niewielka, jest oczywiście w olbrzymim błędzie. Co niemniej ważne, Lech i Legia rozgrywały mecze w krótszym czasie. Sezon oba zespoły rozpoczęły tego samego dnia meczem między sobą o Superpuchar Polski (10 lipca) i pierwszą jego część też skończyły wspólnie (20 grudnia). W sumie wychodzi na to, że dwa nasze eksportowe zespoły średnio grały co około 4,29 dni. Jak to wygląda w przypadku Dumy Katalonii? Hiszpanie sezon zaczęli 11 sierpnia, a więc stan obecny, czyli do meczu z Granadą w zeszłą sobotę wygląda tak, iż grają rzadziej niż Legia i Lech – co około 4,72 dni. Mowa jednak o Barcelonie, drużynie zaangażowanej w walkę na każdym froncie, a już dla porównania Real Madryt dotychczas rozegrał tylko 26 meczów, czyli grał co 5,34 dni.

Gonić, ale czy da się dogonić?

Z czego to wynika? UEFA tak zbudowała system europejskich pucharów, że w gruncie rzeczy najmocniejsze kluby, tudzież te z najmocniejszych lig grają mniej meczów na starcie sezonu, bo nie muszą przedzierać się przez sito kwalifikacji lub zaczynają robić to później. Lech i Legia zanim w ogóle dotarły do fazy grupowej Ligi Europy musiały rozegrać po 6 meczów w samych eliminacjach. Naturalnie, mocne kluby i ligi korzystają z uprzywilejowanej pozycji, czyli z wysokich miejsc zajmowanych w rankingu UEFA. Pytanie jednak, jak kluby z krajów niżej klasyfikowanych mogą gonić najsilniejszych, skoro w gruncie rzeczy przepaść wcale się nie zmniejsza, tylko powiększa. Zwłaszcza że ranking jest tak skonstruowany, żeby największym i najbogatszym zbyt duża krzywda stać się nie mogła, o czym pisaliśmy w numerze 32 z 2015 roku „PN” – krótko mówiąc, na dzień dobry na przykład Anglicy mają zagwarantowane 6 miejsc w fazach grupowych europejskich pucharów, a Polacy zero. W dodatku UEFA przyznaje punkty bonusowe za udział w fazie grupowej Ligi Mistrzów nie tylko klubom, które przedarły się przez kwalifikacje, ale też tym, co miejsca otrzymują z urzędu. Czyli znów silni na dzień dobry zyskują.

Oczywiście, nikt nikomu nie broni awansować do LM czy LE, ale rozgrywanie takiej liczby meczów przy mniejszym potencjale sportowym, a także, może przede wszystkim, finansowym jest w gruncie rzeczy zabójstwem. W praktyce, w tym sezonie kluby, które kwalifikacje LM zakończyły sukcesem, na wiosnę już w niej nie zagrają. Od 1/8 finału oglądać będziemy tylko zespoły, które start miały w niej zagwarantowany. 16 miejsc podzieliło między siebie 10 krajów, wypisz wymaluj dokładnie tych samych, które zajmują pierwsze dziesięć pozycji w rankingu UEFA dotyczącym lig (Hiszpania i Anglia po 3, Niemcy i Włochy po 2, Francja, Portugalia, Rosja, Ukraina, Belgia i Holandia – po 1). Liga Europy, o której Rio Ferdinand powiedział niedawno, że gra w niej to powód do wstydu, jest nieco bardziej otwarta na inne kraje. W 1/16 finału zagrają 32 drużyny, zaledwie 23 (brak zespołu holenderskiego) z nich pochodzą z pierwszej dziesiątki ligowego rankingu UEFA, 9 miejsc przypadło tym słabszym. 20 z tych zespołów nie musiało brać udziału w kwalifikacji żadnej z faz grupowych europejskich pucharów (tu dochodzi też Liga Mistrzów, 8 zespołów z trzecich miejsc w grupach LM gra dalej w LE). Podsumowując: w wiosennej części rozgrywek pod egidą UEFA jest 48 miejsc, a tylko 12 drużyn dotarło do niej, zaczynając wędrówkę w kwalifikacjach. Można też zauważyć, że 39 zespołów z 48 to przedstawiciele pierwszej dziesiątki rankingu UEFA, który jest tak zbudowany, aby silni mogli łatwiej uciekać, a słabi trudniej gonić. I rzecz jasna więcej zarabiać, bo im dalej zajdziesz, tym więcej kasy dostaniesz.

Proponowane zmiany

Nasze kluby również widzą w liczbie rozgrywanych meczów, przez zespoły reprezentujące Polskę w europejskich pucharach, ogromny problem. W grudniu doszło do spotkania prezesów wszystkich klubów składających się na ekstraklasę. Już po jego zakończeniu do prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej trafiło pismo, w którym zwrócono uwagę na szereg niedogodności kalendarzowych związanych z rozgrywkami UEFA. Zwłaszcza dla tych klubów z lig znajdujących się w drugiej połowie drugiej dziesiątki rankingu europejskiej centrali futbolu. I trudno się z tym nie zgodzić, skoro dwa polskie zespoły startujące w europejskich pucharach zaczynają zmagania już w pierwszej rundzie kwalifikacji na samym początku lipca. Kluby ekstraklasy nie mają wątpliwości – to wręcz demoluje przygotowania do rozgrywek ligowych. De facto dwa zespoły, w poprzednim roku były to Śląsk Wrocław i Jagiellonia Białystok, pełną gotowość muszą osiągnąć już na początku lipca, kiedy do startu ligi pozostają dwa tygodnie i kiedy najmożniejsi europejskiego futbolu jeszcze byczą się na urlopach. I akurat to nie ma tylko związku z systemem ESA37 obowiązującym w ekstraklasie, bo to UEFA wyznacza w tym przypadku klubom start sezonu i determinuje przy okazji długość odpoczynku zawodników w przerwie między rozgrywkami. Aby dotrzeć do fazy grupowej LE Jaga i Śląsk musiałyby rozegrać aż 8 dodatkowych meczów, co – zdaniem klubów ekstraklasy – hamuje rozwój ich i całej ligi. Zwrócono się również o włączenie się PZPN do prac nad systemem rozgrywek UEFA na lata 2018-21 w celu zniwelowania anomalii kalendarza.

To jednak nie koniec, bo co innego europejska centrala, na którą trudno mieć wpływ, a co innego rozgrywki krajowe. Tu również kluby zaapelowały o szereg zmian w Pucharze Polski w celu ograniczenia liczby meczów w sezonie. Kluby proponują, aby w ćwierćfinałach i półfinałach PP nie rozgrywać dwóch meczów tylko jeden. 1/8 finału miałaby się również odbywać wiosną, co pozwoliłoby zmniejszyć natężenie jesiennych meczów. Powstała też koncepcja, aby sam finał rozgrywek nie odbywał się w sztywnym terminie 2 maja, jak założył PZPN, ale albo w drugiej połowie maja, albo najlepiej tydzień po zakończeniu zmagań ligowych. Tę ewentualność wykluczył jednak Zbigniew Boniek na łamach „Przeglądu Sportowego”. Ponadto kluby chciałyby, aby zespoły reprezentujące Polskę w Europie wchodziły do gry w Pucharze Polski od 1/8 finału, a nie jak obecnie – od 1/16. Zresztą liczba meczów w krajowych pucharach nie stanowi tematu do dyskusji tylko w Polsce, bo ostatnio Quique Sanchez Flores, menedżer występującego w Premier League Watfordu, stwierdził, że FA Cup trwa zbyt długo, bo klub z angielskiej ekstraklasy, aby zgarnąć trofeum musi rozegrać przynajmniej sześć meczów: – Puchar Anglii ma wielką renomę, ale to nie jest tak, że rozgrywasz trzy lub cztery mecze i już go wygrywasz. Trzeba grać więcej, a to nie jest dla takiego klubu jak Watford najlepsze. Mój zespół ma pewne limity, musimy rozsądnie zarządzać siłami zawodników.

Będzie 18?

Pytanie jednak co z samym systemem ESA37, bo rozgrywanie 37 kolejek w sezonie ligowym też ma swoje odzwierciedlenie w kalendarzu. Na początku grudnia na łamach „PN”, kiedy dyskusja o zasadności reformy wróciła, prezes Lecha Karol Klimczak mówił: – W polskich warunkach kluby grające w europejskich pucharach zaczynają zmagania bardzo wcześnie, co skraca okres regeneracji, czyli urlopy do zaledwie kilku dni. Kiedy graliśmy z Fiorentiną, dla nas był to 29. mecz w sezonie, a dla Włochów dopiero 15. To musi ulec zmianie, bo obciążenia są skrajnie różne (…) Ustaliliśmy wspólnie z radą nadzorczą Ekstraklasy S. A., że system ESA37 będzie obowiązywał w tym i kolejnym sezonie, natomiast w trzecim sezonie dokonamy podsumowania i zdecydujemy, co robić dalej. To nie jest system na zawsze, nigdy nie był, to miał być system przejściowy (…).

Grudniowe spotkanie klubów ekstraklasy potwierdziło, że rozgrywki 2016-17 nadal prowadzone będą w systemie ESA37. Natomiast bardzo wiele wskazuje na to, że od rozgrywek 2017-18 (najpóźniej 2018-19) liga zmieni kształt. Nie jest to przesądzone, ale bardzo prawdopodobne, że zostanie poszerzona do 18 zespołów. Co z kolei pozwoliłoby na znalezienie trzech wolnych terminów w kalendarzu i mniejszą intensywność grania. Aby tak się stało, musi zostać zmieniony statut PZPN, w którym zapisana jest liczba drużyn występujących w ekstraklasie. Wiadomo już, że taki punkt, wśród innych, zostanie poddany pod głosowanie w trakcie zjazdu, który odbędzie się najpewniej pod koniec lutego. Jeśli zyska aprobatę, wówczas kluby będą mogły zdecydować, czy chcą większej ligi. Taką zmianę w życie da się wprowadzić, choć trochę na wariackich papierach, właśnie od sezonu 2017-18.

Przemysław Pawlak

Artykuł ukazał się również w najnowszym wydaniu tygodnika „Piłka Nożna”

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024