Wulkan, który ma sprowokować
– Kiedy w drodze na mecze, jeszcze w pierwszej lidze, mijaliśmy wrocławski stadion, w swobodnych rozmowach pomiędzy sztabem mówiliśmy, że fantastycznie byłoby tu kiedyś popracować – opowiada Piotr Tworek już w roli trenera Śląska.
KONRAD WITKOWSKI
Zielony to pański ulubiony kolor?
Można tak powiedzieć. Wartę darzę sympatią i sentymentem. Praca w Śląsku była moim marzeniem, bardzo chciałem tutaj trafić. Ziściło się.
Wcześniej miał pan jakiekolwiek związki z Wrocławiem?
Ta część kraju nie jest mi obca. Miałem okazję poznać Dolny Śląsk, pracując w Miedzi Legnica. Często odwiedzałem Wrocław, w wolnych chwilach bywałem na meczach.
Jak spędził pan ostatnie cztery miesiące?
Pierwsze tygodnie poświęciłem całkowicie na odpoczynek, kompletnie się wyłączyłem. W listopadzie i grudniu nie oglądałem piłki, nie interesowało mnie nic poza byciem w domu z najbliższymi. Natomiast na początku roku organizm już zaczął domagać się adrenaliny. Bacznie obserwowałem zimowe przygotowania, śledziłem sparingi, nagrania z treningów, składy, transfery. Nie tylko drużyn z Ekstraklasy. Starałem się być na bieżąco, żyłem tym od stycznia.
Spodziewał się pan tak szybkiego powrotu do pracy w Ekstraklasie?
Nawet się nad tym nie zastanawiałem. Nie miałem na to żadnego wpływu, mogłem jedynie czekać. Wróciłem dość szybko i jest to w moim przypadku jakaś prawidłowość: moja przerwa w pracy nigdy nie była dłuższa niż cztery, pięć miesięcy.
Po drodze odbierał pan telefony z propozycjami?
Jeszcze w tamtym roku miałem sygnały z pierwszej ligi. Może łączono mnie z kilkoma klubami z Ekstraklasy, ale nie było żadnych konkretnych tematów.
Czego nauczyło pana zwolnienie z Warty?
Odejścia z klubów są częścią tego zawodu. Każdy trener ma bardzo dobre momenty, po których następują trudniejsze chwile. To jest powtarzalne. Nie można podchodzić do sprawy zbyt emocjonalnie. Spędziłem w Warcie dwa i pół roku, był to bardzo intensywny okres. W pierwszym sezonie walczyliśmy o Ekstraklasę, w drugim o utrzymanie w niej, co zrobiliśmy w rewelacyjny sposób. Kolejny sezon przyniósł niepowodzenia, więc moja misja w wielkopolskim klubie dobiegła końca. Z każdego etapu pracy staram się wyciągać pozytywy, natomiast to, co nie funkcjonowało, na chłodno analizuję, żeby w przyszłości nie powielać błędów. Doświadczenie z Poznania będzie procentować.
Jakie cechy tamtego zespołu zamierza pan przenieść na wrocławski grunt?
Mark Tamas, doświadczony obrońca, reprezentant Węgier, w rozmowie ze mną powiedział tak: trenerze, pod względem jakości piłkarskiej wszystko jest OK, ale żeby osiągnąć maksa, musimy zostawiać na boisku jeszcze serce. Właśnie to będę chciał zaszczepić drużynie. Życzyłbym sobie, aby greenkeeperzy na naszym stadionie mieli po meczach dużo roboty.
Zgadza się pan, że podstawową różnicą między Śląskiem a Wartą jest skala oczekiwań?
To nie ulega wątpliwości. Śląsk cieszy się renomą, jest wymieniany w gronie największych klubów w Polsce i z tego względu oczekiwania wobec drużyny są bardzo duże. Sytuacja, w której znalazł się zespół, jest pewnym szokiem dla wszystkich związanych ze Śląskiem.
Podpisanie umowy we Wrocławiu traktuje pan jako zawodowy awans?
Zdecydowanie. Nie tylko dla mnie, ale dla każdego trenera, który był w tym klubie, praca w Śląsku to nobilitacja. Czuję się zaszczycony i wyróżniony, że zarząd powierzył mi tę funkcję. To nakłada na moje barki dużą odpowiedzialność, jestem gotowy się z nią zmierzyć.
(…)
CAŁY WYWIAD ZNAJDUJE SIĘ W NAJNOWSZYM WYDANIU TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA” (11/2022)