Przejdź do treści
Wuefista? Dla mnie to komplement

Polska Ekstraklasa

Wuefista? Dla mnie to komplement

Kibice Korony Kielce liczyli, że Gino Lettieriego na stanowisku trenera zastąpi ktoś ze znanym nazwiskiem. Mówiono między innymi o Franciszku Smudzie. Zamiast byłego selekcjonera reprezentacji Polski prezes Krzysztof Zając sprowadził jednak do Kielc Mirosława Smyłę, którego osiągnięcia nikogo na kolana nie rzucały. 


Nigdy nie jest za późno na pracę w Ekstraklasie?
Zdecydowanie nie – mówi Smyła. – W pracy, jaką w tej chwili wykonuję spełniam swoje marzenia i realizuję plany sprzed lat. Moi koledzy, z którymi współpracowałem, już dawno trafili na najwyższy szczebel, choćby Michał Probierz, Marcin Brosz, Darek Fornalak. Stawiłem się więc w elicie z dużym opóźnieniem, ale robię to też po to, by pokazać młodym szkoleniowcom, takim bez pięknego piłkarskiego CV, bez znanego nazwiska, że warto się starać. Nie brakuje w tym fachu trenerów niesamowicie pracowitych, z dużą wiedzą, z sukcesami w niższych klasach, grupach młodzieżowych, ale nie ma kto im dać szansy. Ja tę szansę dostałem w Kielcach.

Propozycja z Korony była dla pana zaskoczeniem?
Nie podlega to dyskusji. Nie mogłem sobie pozwolić na pozostanie w Suwałkach i dłuższą pracę w Wigrach. Liczyłem, że zadzwoni jakiś klub mający siedzibę bliżej mojego domu, bym mógł połączyć sprawy rodzinne i zawodowe. Niestety, nic się nie pojawiło i zastanawiałem się, czy nie zauważono, że coś zdziałałem w Suwałkach. Z niższych lig zdeterminowany był prezes Ruchu Chorzów, ale nie widziałem się w roli gościa, który coś ma odbudować. Nie chciałem zawieść, chociaż cieszę się, że maczałem palce przy zatrudnieniu przez Niebieskich Łukasza Berety. Ma teraz przyjechać do mnie na staż, warto zapamiętać jego nazwisko, bo może daleko zajść. Zadzwonił do mnie Krzysztof Zając i poinformował, że jestem jednym z kandydatów do pracy w kieleckim klubie. Tydzień później spotkaliśmy się przy okazji gry kontrolnej z Rakowem. Merytoryczna, dwugodzinna rozmowa przyniosła dla mnie pozytywny efekt.

Co pan czuł, wchodząc pierwszy raz do szatni Korony?
Piłkarze pewnie zastanawiali się gdzie ich trener grał, a gdzie pracował. Ja się nigdy nie lansowałem, a na dodatek nie było mnie na portalu 90minut w statystykach. Z prostego względu, grałem jeszcze w latach 80-tych, uzbierało się około dwieście meczów na poziomie obecnej pierwszej ligi, sto klasę niżej, strzeliłem trochę goli, choć byłem lewym obrońcą. W Polonii Bytom starsi kibice mnie pamiętają. Wielkim piłkarzem nie byłem, ale miałem przyjemność poznać na boisku wspaniałych ludzi. Teraz pojawiam się czasami w reprezentacji Śląska oldbojów z Radkiem Gilewiczem, Mariuszem Śrutwą, Darkiem Gęsiorem. Wcześniej też występował w niej Jerzy Brzęczek. Nie jest tak źle ze mną, nie mam się czego wstydzić. Nie mam kompleksów związanych z pracą szkoleniową. Jako 21-letni piłkarz zacząłem przygodę z trenerką, pomagałem panu Samojednemu i z nim osiągnąłem awans do ligi makroregionalnej juniorów. Otwierałem klasy sportowe, mam 18 lat doświadczenia, choć młodsi trenerzy mówią mi, że piłka się zmieniła. Dziś niby nie wolno krzyczeć na piłkarzy, ale u mnie dyscyplina i porządek muszą być. 

Określenie wuefista jest obraźliwe dla trenera?
Żeby zostać wuefistą, trzeba być wykształconym. Jak ktoś mnie tak nazywa, uważam to za komplement, bo to świadczy, że poradziłem sobie ze studiami, obroniłem magistra, jestem po AWF, bardzo trudnej uczelni. Dziwi mnie, że ktoś próbuje podważać AWF. Gdy studiowałem, ze 120 studentów naukę w terminie skończyło pięciu. Niech sobie piszą ludzie co chcą, na to nie mam wpływu.

Czego się pan nauczył podczas jeszcze krótkiego pobytu w Koronie?
Zdobyłem niesamowite doświadczenie w zakresie obszaru, którego nie ma na niższych poziomach. To zestaw dodatkowych obowiązków sprawiających, że pierwszy trener funkcjonuje bardziej jako menedżer. Trzeba ogarniać choćby kwestie mediów, ale z tym nie mam problemu. W Ekstraklasie jest więcej kibiców, jest większe zainteresowanie. Trzeba obcować z większą liczbą pracowników klubu i każdy jest ważny. W przeciągu jednego tygodnia byliśmy na spotkaniu z kibicami, w szkole, przedszkolu, Klub Biznesu, zagrałem też w turnieju trójek piłkarskich. Nie można marudzić, a z kwestii czysto szkoleniowych uważam, że niezwykle istotną kwestią jest współpraca z tymi zawodnikami, z których się korzysta w mniejszym w danym okresie stopniu, a mają markę i uznane nazwiska. Czytałem wywiad z trenerem Śląska, powiedział, że więcej czasu poświęca na rozmowy właśnie z tymi co nie grają. Tak trzeba, odpowiedzialność jest wielka, bo to są profesjonaliści, mają kontrakty i warto mieć z nimi jak najlepszy kontakt.

Chciałby pan na dłużej zakotwiczyć w kieleckim klubie?
Potraktuję to pytanie jak retoryczne. Oczywiście, że tak, bo to miejsce, w którym człowiek się dobrze czuje. Nawet w najcięższym okresie te 8 do 12 godzin dziennie w klubie jakoś szybko mijało. Wiem, że to co robimy ma sens.

Jakie pan sobie postawił cele w Koronie?
Naturalną koleją rzeczy jest to, by na mecze przychodziło dużo więcej kibiców. To musimy sprawić dobrą grą. Nie będę tu mówił, że interesuje mnie takie, czy inne miejsce, choć można strzelać liczbami. Po spotkaniu z Rakowem wszedłem do szatni i widziałem na twarzach piłkarzy wypisane: Co on teraz nam powie? Takie coś trzeba wykorzystać dla dobra drużyny, fajne fajne momenty krótko trwają, bo wracamy do codziennej pracy i do kolejnego wyzwania. Zawodnik może się cieszyć dłużej, trenerzy mają swoje obowiązki. Miło jest na pewno spotkać uśmiechniętych ludzi, sympatyków Korony, dla nich człowiek się stara, dla nich jest ten klub. Ja o tym pamiętam zawsze.

Widzi pan w swoim teamie piłkarzy, którzy mogą zajść znacznie wyżej niż Ekstraklasa?
Wyżej to jest reprezentacja. Oglądałem mecz Bośnia i Hercegowina – Włochy dumny, że bierze w nim udział mój podopieczny. Byłem zadowolony, choć też zmartwiony, bo wiem, że możemy stracić Adnana Kovacevicia. On sam przyznał, że zamierza opuścić Koronę, ale dopóki jest naszym zawodnikiem, będzie zasuwał na pełnych obrotach. Kova to przykład dla innych piłkarzy, pokazuje jak się można piąć. A jeśli chodzi o innych piłkarzy, poczekajmy do zimowego okresu przygotowawczego. Jeszcze nie wszystkie karty zostały odkryte.

JAROMIR KRUK

WYWIAD UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (nr 51/2019)

TYGODNIK „PIŁKA NOŻNA” DOSTĘPNY TAKŻE W FORMIE E-WYDAŃ. POBIERZ TUTAJ (link działa tylko na smartfonach i tabletach)

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024