Wszyscy ciągną wózek w jedną stronę
Jeszcze rok temu klub z Warszawy walczył o utrzymanie, przechodząc największe turbulencje w XXI wieku także od strony organizacyjnej. Dziś znów jest w ścisłej ligowej czołówce, ze świeżo zdobytym Fortuna Pucharem Polski i wielkimi planami na przyszłość. A jak patrzy na Legię sam jej właściciel?
Dariusz Mioduski, właściciel klubu z Łazienkowskiej i prezes zarządu, wycofał się z życia medialnego blisko półtora roku temu. Dziś, kiedy Legia jest w zupełnie innym miejscu, zdecydował się porozmawiać z tygodnikiem „Piłka Nożna”.
***
Zacznijmy od wywalczonego 2 maja Pucharu Polski. To symbol odradzającej się Legii?
Odrodzenie to zbyt duże słowo, choć można na to spojrzeć w ten sposób w kontekście tego, co działo się w zeszłym sezonie – mówi Mioduski. – Dla mnie to przede wszystkim zamknięcie ważnego etapu przebudowy organizacyjno-sportowej. Kryzys, który dotknął nas kilkanaście miesięcy temu, pchnął mnie do fundamentalnych zmian. Wcześniej trudno było to zrobić. Zdobycie Pucharu Polski jest zwieńczeniem pierwszego etapu tych zmian. Żeby było jasne, nie triumfujemy w żaden sposób, ale cieszymy się, że jak na warunki klubu piłkarskiego dość szybko doprowadziliśmy do momentu zwrotnego. Ale przed nami jeszcze dużo pracy.
Był pan rozczarowany otoczką wokół finałowego meczu z Rakowem? Począwszy od słów trenera Marka Papszuna narzucającego presję na arbitra Piotra Lasyka, a kończąc na skandalicznym zachowaniu Filipa Mladenovicia, który uderzył trzech rywali.
Są dwie rzeczy. Pierwsza to prowokacyjne zachowanie ludzi związanych z Rakowem przed meczem i w jego trakcie. Takie święto futbolu na Stadionie Narodowym nie zasługuje na taką otoczkę. Nie ma sensu podgrzewać atmosfery w taki sposób. Z drugiej strony na pewno nie było właściwe to, co stało się ze strony naszego zawodnika. Szkoda też, że ta czerwona kartka na początku meczu wypaczyła widowisko. Gdyby nie wykluczenie Yuri Ribeiro, mecz wyglądałby zupełnie inaczej, nie bylibyśmy zmuszeni do permanentnej obrony. Ale dostrzegam w tym i pewne plusy, choćby wspomnianego Mladenovicia, który dotąd nie grał tak dobrze w obronie jak podczas finału. Zamiast mówić o tym, wszyscy mówią o bijatyce. Wiem, że nasz zawodnik był prowokowany, i to mocno, ale nie ma na to żadnych wymówek. To, co pokazaliśmy na boisku, to charakter Legii. To, co pokazał Mladenović, to nie jest charakter Legii.
Przejdźmy do spraw fundamentalnych, jak zwykł pan nazywać ostatni czas w Legii. Gdzie pan był przez blisko półtora roku, odkąd w ogóle przestał się pan udzielać medialnie?
Byłem na swoim miejscu, ale podjąłem decyzję, by w codziennej operacyjnej pracy oprzeć się na ludziach pracujących w klubie, którzy muszą sami wziąć odpowiedzialność za to, co robią. Nie mogą być jedynie cichymi doradcami, nadszedł czas, by wyszli na front i działali nie tylko wewnątrz, ale także na zewnątrz. Zresztą zawsze tak postrzegałem swoją rolę – właścicielską, a nie operacyjną. Tak to wygląda w większości dużych klubów.
Rozumiem, że do takich refleksji i zmian zmusił pana poprzedni sezon…
…który zaczął się dobrze, a zakończył źle. Takie miałem refleksje już od długiego czasu, ale poprzedni sezon był momentem przewartościowania i kluczowych decyzji, że jeśli teraz nie wykorzystam kryzysu, by wprowadzić zmiany, które zawsze chciałem, to będzie tylko trudniej. Ciężko jest robić takie roszady, kiedy idzie dobrze. Kiedy wygrywasz mistrzostwo, awansujesz do europejskich pucharów i w samym klubie, i na zewnątrz wszyscy uważają, że jest dobrze. Przez ostatnie lata za bardzo skupialiśmy się na łataniu dziur. W końcu jednak łódź zaczęła przeciekać na tyle mocno, że skończyło się największym kryzysem sportowym od lat.
Wytypował pan liderów w dwóch obszarach – sportowym Jacka Zielińskiego, organizacyjnym Marcina Herrę.
Chciałem oddać oba te obszary w ręce ludzi, którzy wiedzą, co chcę osiągnąć z klubem, ale są lepsi ode mnie pod względem operacyjnym, mają dużą wiedzę i doświadczenie w swoich obszarach i będą to robić na co dzień. Ja siłą rzeczy zajmuję się wieloma rzeczami związanymi z biznesem, działalnością społeczną w kraju i poza Polską, oczywiście też z futbolem. To nie tylko Legia, ale i struktury europejskie. Teraz ludzie, na których postawiłem, są wykwalifikowani i mają odpowiednią wiedzę, doświadczenie oraz predyspozycje do tych funkcji i uzupełniają się dobrze charakterologicznie.
Jacek był w klubie od dawna na różnych stanowiskach. Przejmując całość udziałów Legii poprosiłem go, by wszedł w strukturę pionu sportowego i zajął się akademią, ale już wcześniej był dla mnie ważny, wiedziałem co sobą reprezentuje, jaką ma wiedzę, itd. Dlaczego dopiero teraz odpowiada za całą stronę sportową? Myślę, że Jacek sam musiał dojrzeć do decyzji, żeby podjąć się tej roli. Wcześniej nie czułem z jego strony gotowości pójścia tak szeroko. Wreszcie kiedy nadszedł kryzys, zapytałem wprost: czy ty naprawdę tego chcesz? Po raz pierwszy odpowiedział „tak”. Drugą kluczową osobą jest Marcin, z którym znamy się od lat, który też był trochę na zewnątrz, pomagał mi w wielu sprawach i wspólnie doszliśmy do wniosku, że jest gotowy na większe zaangażowanie, by zarządzać organizacją operacyjnie.
W tej sytuacji mogłem z komfortem powiedzieć: OK, robię krok w górę, na właściwą dla siebie pozycję. Chcę być mocno zaangażowany, ale na poziomie strategicznym, dawać wsparcie, a nie wchodzić w szczegóły codziennego zarządzania. Pozwoliłem działać innym, a żeby to miało sens, musiałem wycofać się także z mediów, bo Jacek z Marcinem powinni budować własną pozycję, a inni powinni uwierzyć, że obaj realnie mają szeroką decyzyjność.
Podczas niedawnego nieformalnego spotkania z dziennikarzami Zieliński powiedział, że po raz pierwszy odkąd jest w klubie w rozmaitych rolach, a stawia cezurę na 2017 rok, wszyscy ludzie decyzyjni ciągną ten wózek w tę samą stronę.
Najważniejszą przyczyną, która sprawiła, że znów jesteśmy w czołówce, mamy Puchar Polski, będziemy grać w kwalifikacjach europejskich pucharów, było właśnie spójne działanie we wszystkich obszarach. Podpisuję się pod słowami Jacka, to dla mnie powód do olbrzymiej satysfakcji, również czuję, że od dziewięciu lat, czyli od momentu mojego wejścia do klubu, wreszcie wszyscy ciągną wózek w jedną stronę. Nie jest tak, że we wszystkim się zgadzamy, mamy między sobą burzliwe dyskusje. Zresztą to mówi wiele o moim sposobie zarządzania, bo nie chcę, by było to wojsko i wydawane rozkazy. Życzę sobie, by ludzie działający dla klubu mieli ze względu na swoje rozmaite doświadczenia różnorodne perspektywy. Warto podkreślić, że tak w pionie sportowym, jak i organizacyjnym, skompletowaliśmy fajną grupę ludzi z olbrzymimi kompetencjami. To nie tylko trener Kosta Runjaic i jego współpracownicy, ale szeroki sztab, akademia i komercyjna część naszej organizacji. Wiemy, w którą stronę należy pójść. To jedyny kierunek dla Legii, zaprzeczenie wielkich ego i przeciągania liny na własną stronę.
Jeśli przemawia przez pana żal, że wcześniej tak nie było, do kogo ma pan największe pretensje?
Nie chcę wracać do dalekiej przeszłości, zbyt wiele na ten temat już powiedziano. Żałuję, że pewne rzeczy nie zaczęły dobrze funkcjonować wcześniej w pionie sportowym. Od samego początku odczuwałem pewną presję, a dotyczyła ona wcześniejszych sukcesów Legii. Nasza działalność w tym obszarze nie była oparta o fundament, o którym mówiłem na początku rozmowy. Zbyt dużą rolę przy niektórych naszych sukcesach odgrywała nie tylko ciężka praca, ale i sprzyjające okoliczności, także szczęście.
Wielu wątpiło w to, czy rzeczywiście jest pan w stanie oddać lejce w czyjeś ręce. Nie ukrywam, że były zakłady, kiedy Dariusz Mioduski znów zacznie wszystkim sterować ręcznie.
Mogli wątpić tylko ci, którzy mnie nie znają, bo nigdy nie zarządzam na poziomie drobiazgów. Mam dziś komfort, że wizja Legii, w którą wierzę jest wreszcie realizowana i to przez odpowiednich ludzi. Jesteśmy w kontakcie cały czas, ale i Jacek i Marcin mają totalną wolność w działaniu w zgodzie ze swoją wiedzą i doświadczeniem. Ogólną wizję, parametry, w których się poruszamy, uzgadniamy razem, choćby podczas cotygodniowych spotkań, więc nie jest też tak, że nie mam na to wpływu. Zaznaczę, że struktura zarządzająca to nie tylko Jacek i Marcin, ale także Jarek Jurczak, wiceprezes dbający o stronę finansową i formalną całego przedsięwzięcia, który jest moim najbliższym współpracownikiem od wielu lat. Tomek Zahorski jest wciąż bardzo ważną osobą świetnie zarządzającą naszym Legia Training Center. Jest także kilkanaście innych osób działających na szczeblu niżej, ale posiadających olbrzymią wiedzę i doświadczenie w swoich obszarach. Przy okazji dodam, że tak samo szeroką autonomię jako dyrektor sportowy miał przez lata Radosław Kucharski. Jacek ma jednak dużo bogatsze doświadczenie wyniesione z szatni klubowej czy reprezentacyjnej w roli piłkarza i trenera, co buduje jego autorytet w szatni. Czuje się też dużo lepiej w mediach i jest sprawniejszy od strony analityki futbolu.
Jaki jest sportowy pomysł Zielińskiego na Legię?
Pomysł na pierwszą drużynę? Budowanie drużyny krok po kroku – w oparciu o rozwój zawodników, którzy już są, dobór lepszych niż mamy na pozycjach wymagających wzmocnienia, tam gdzie to możliwe z preferencją dla polskich piłkarzy, i wprowadzenie co roku wyróżniających się chłopaków z naszej coraz lepiej funkcjonującej akademii. Oczywiście, to nie jest tylko budowa pierwszej drużyny, ale też odpowiednio dobrany sztab z osobami potrafiącymi rozwijać piłkarzy w każdym aspekcie, niezależnie od ich wieku. W pełni się w tej kwestii zgadzamy i bardzo się cieszę, że w końcu ten pomysł jest konsekwentnie realizowany na każdym polu.
Kto wybierał Kostę Runjaica na trenera?
Obejmując stanowisko Jacek wiedział, że jestem w rozmowach z innym trenerem, czyli Markiem Papszunem. Trenera Papszuna rekomendował poprzedni dyrektor sportowy. Radek Kucharski zapewniał mnie, że będzie dobrze współpracował z tym szkoleniowcem, patrzą na futbol w podobny sposób, itd. Było to dla mnie niezwykle ważne, biorąc pod uwagę poprzednie doświadczenia. Trener i dyrektor muszą mieć spójną wizję, cel, muszą ze sobą rozmawiać. Kiedy jednak dyrektorem został Jacek, nie chciałem mu narzucić trenera, którego on by nie chciał. Tak się złożyło, że patrzył na Papszuna w podobny sposób, ale miał też innego kandydata, jakim był Runjaic. Ten szkoleniowiec był na dwuosobowej liście trenerów, których chciałbym zobaczyć w Legii od początku tego sezonu. Decyzję Jacka przyjąłem z radością, tym bardziej że po wspólnych rozmowach przekonałem się, że ze względu na swoje cechy osobowościowe trener Runjaic będzie jednak lepszym wyborem na czasy po tak trudnym i burzliwym sezonie.
Co do Papszuna, żałuje pan ówczesnej komunikacji, kiedy otwartym tekstem poinformowaliście, że jest kandydatem, podczas gdy wiązała go umowa z Rakowem Częstochowa?
Tak, patrząc z perspektywy. Było wówczas wiele spekulacji, ktoś wpadł na pomysł, byśmy otwarcie powiedzieli, czego chcemy, tym bardziej że było blisko tego. Nim to powiedziałem, konsultowałem sprawę wewnętrznie, uznaliśmy, że warto być transparentnym. To nie było potrzebne.
Rekrutacja dyrektora akademii, którym został Marek Śledź, przebiegała w podobny sposób, co trenera?
Bardzo podobnie. Były dwa pomysły na szefa, drugim był Jacek Magiera, z różnych względów obie mi się podobały. Śledź, bo miał wiele lat doświadczeń w prowadzeniu topowych akademii, Magiera – bo wywodzi się z Legii, rozumie klub i lubi pracę z młodzieżą. Moja późniejsza rozmowa z nowym dyrektorem akademii przekonała mnie, że to człowiek absolutnie pasujący do Legii, i do zadania, które stoi przed nami.
Tak z ręką na sercu, zdecydował się pan na te kroki ze względu na niechęć kibiców, która przy fatalnych wynikach była skierowana w pańską stronę, czy rzeczywiście dojrzał pan do takiej zmiany?
Niechęć kibiców nie była głównym powodem, dla którego to zrobiłem. Przez lata zdążyłem się przyzwyczaić, że w słabszych momentach skupia się to na mnie. Akceptuję to jako konsekwencję miejsca, w którym się znalazłem. Oczywiście nie było to przyjemne, także dla mojej rodziny, ale nigdy nie miałem momentu, kiedy chciałem odpuścić.
Ile własnych pieniędzy włożył pan w Legię?
Nie chcę wchodzić w jakieś wielkie szczegóły.
Wyręczę pana – czy to ponad 100 mln zł?
Tak. Pewnie jestem w niewielkiej grupie ludzi, którzy w polską piłkę zainwestowali takie pieniądze.
W którym momencie pojawił się żal pana i pańskich najbliższych, że mimo olbrzymich inwestycji jest pan wrogiem kibiców z Łazienkowskiej?
Nigdy nie czułem żadnego żalu, nie czuję, że jestem wrogiem dla kibiców. Oczywiście w trudnych momentach wyrażają na trybunach swoją niechęć w zdecydowany sposób, ale na co dzień otrzymuję tyle wsparcia oraz życzliwości i docenienia tego co robię od tak wielu osób, że mam dystans w trudniejszych chwilach. Oczywiście moja rodzina miała trudne momenty wiedząc, ile kosztuje mnie to nie tylko finansowo, ale i emocjonalnie czy czasowo. Moje życie zmieniło się zupełnie od momentu, kiedy zaangażowałem się w klub, szczególnie w sześciu ostatnich latach. Przy czym moja żona jest tak samo zaangażowana. Wysiłek, jaki wkłada w klub, głównie poprzez fundację, jest olbrzymi. Podobnie jak jej emocjonalne podejście do Legii. Legia na pewno zdominowała życie moje i mojej rodziny.
Nigdy nie mieliście momentu zwątpienia, by to wszystko zostawić. Wkłada pan 100 mln złotych, a i tak każą panu wynosić się z Legii, operuję tutaj eufemizmem.
Kłamałbym, gdybym powiedział, że nie miało to na mnie żadnego wpływu. Jestem osobą publiczną i doświadczanie tego publicznie nie jest niczym przyjemnym. Mam to szczęście, że jestem dość silnie ukształtowany, moje życie od czasów emigracji do USA zawsze było pełne momentów prób, walki, przezwyciężania. Dodatkowo mam głębokie przekonanie, że to, co robię dla Legii, jest dla niej dobre. Także co dla piłki robię w ogóle – w Polsce, Europie. W tym sezonie miałem ogromną satysfakcję, że Lech tak dobrze radził sobie w Lidze Konferencji, nie tylko dlatego, że to polska drużyna, ale że miałem spory wkład w stworzeniu tych rozgrywek. Jak powstały wiele było głosów podważających ich rangę i cieszę się, że to nastawienie się teraz zmieniło, bo te rozgrywki to wielka szansa dla polskich klubów. W piłce wiele zmian kibic docenia dopiero po czasie. To dotyczy także nas. Dziś Legia jest zupełnie innym klubem niż była kilka lat temu…
Tylko że kibic przychodzi i mówi: pokaż gablotę z trofeami.
Z punktu widzenia 107-letniej historii Legii nigdy nie było okresu, kiedy przez dziewięć lat klub zgarnąłby sześć mistrzostw, cztery Puchary Polski, zagrałby w Lidze Mistrzów i kilka razy w Lidze Europy.
Pan liczy dziewięć lat od przejęcia Legii z rąk ITI. A kibice dzielą ten czas na erę przed i z Dariuszem Mioduskim jako wyłącznym właścicielem.
Percepcja części kibiców może taka jest, ale Legia Mioduskiego zaczęła się w sezonie 2013-14, kiedy przejąłem klub, doprosiłem do tego projektu mniejszościowych partnerów. Dzisiaj mogę trochę żartobliwie powiedzieć, że dopiero po paru latach zrozumiałem jak ważna jest w percepcji kibiców funkcja prezesa w klubie piłkarskim i dlaczego mojemu poprzednikowi tak bardzo na tym zależało. W piłce, inaczej niż w normalnym biznesie, jest to kojarzone z funkcją właścicielską. W 2014 roku wchodziłem do świata piłki. Moje prawie już 60-letnie życie nauczyło mnie dużej pokory i nie boję się powiedzieć, że czegoś nie wiem, czy na czymś się nie znam. Mam w zwyczaju, że w różnych projektach, w których biorę udział, nie muszę udowadniać, że jestem najważniejszy, nawet wtedy gdy formalnie tak może być. Lubię być otoczony ludźmi mądrzejszymi ode mnie, z większą wiedzą i kompetencjami i nie boję się oddać im władzy i odpowiedzialności. Oczywiście, kiedy trafię źle, bo ktoś dobrze udaje albo ma niefajny charakter, to skutek jest słaby i kończy się źle, również finansowo.
Tak jak wspomniałem wcześniej, Legia dzisiaj jest zupełnie innym klubem niż kilka lat temu. Z najlepszym ośrodkiem treningowym w tej części Europy, z rozwiniętą akademią, która zaczyna regularnie wypuszczać wychowanków grających nie tylko w Legii, ale w innych klubach na najwyższym szczeblu rozgrywkowym, z coraz lepiej funkcjonującymi sekcjami w wielu dziedzinach sportu. Z 140 ośrodkami Legia Soccer Schools, Legia Basket i innymi sportami w całej Polsce. Z wieloma projektami wokół Legii dotykającymi szeroko pojętej rozrywki i sportu, także poza futbolem. Z super kadrą, nowoczesnymi systemami zarządzania i rozwiązaniami technologicznymi. W zeszłym tygodniu gościliśmy przedstawicieli blisko 50 akademii i klubów zrzeszonych w ECA (Europejskie Stowarzyszenie Klubów – przyp. red.) na warsztatach roboczych. Po tym jak pokazaliśmy kilka prezentacji dotyczących różnych aspektów funkcjonowania klubu, większość była kompletnie zaskoczona, że klub w centralnej Europie myśli i funkcjonuje w taki sposób. Oczywiście z punktu widzenia kibica najważniejszy jest wynik pierwszej drużyny tu i teraz. Ale dla mnie jako właściciela i prezesa klubu patrzącego strategicznie do przodu, najważniejsze jest stworzenie warunków i środowiska, żeby klub mógł się rozwijać. Wyniki przyjdą z tą pracą.
Legia jest pod tym względem na właściwych torach?
Wierzę, że tak. Nie osiągnęliśmy jeszcze celu, miejsca, w którym widzę nasz klub. Podejście do rozwoju klubu jest jednak właściwe – zdobywanie trofeów i gra w europejskich pucharach, ale jednocześnie coraz lepiej przygotowany system szkolenia, infrastruktury i rozwój komercyjny klubu, co pozwoli oprzeć się na drugiej nodze, jeśli idzie o stabilność funkcjonowania od strony sportowej i biznesowej.
Jest pan za zapisem PZPN o młodzieżowcu?
Tak.
Ale inni w większości chcą wymazania tego przepisu z regulaminu.
Bo niestety w Polsce często mamy doraźne myślenie. Dziś mamy problem, zmieńmy przepis. Jestem za młodzieżowcem, bo jest korzystny długoterminowo dla polskiej piłki. Jak i korzystny jest dla niej tzw. model szkoleniowy. Większość klubów Ekstraklasy, I ligi, a nawet II ligi powinna szkolić zawodników i na tej bazie budować swoją stabilność. Jest to możliwe, jestem dużym optymistą. To, co zrobił Lech Poznań w tym roku w europejskich pucharach, nie jest przypadkiem, a konsekwencją działania. Mamy, jako Polska zasoby talentów i dobrą mentalność do futbolu, ciężko pracujemy i jesteśmy walczakami z charakterem. Trzeba się tylko zastanowić co zrobić, by kluby zechciały w powodzenie takiej filozofii uwierzyć, i to nie tylko Ekstraklasa, ale też kluby I i II ligi. O tym jest dla mnie przepis o młodzieżowcu. Może za pięć lat, może za siedem, będzie już nieaktualny, bo większość klubów sama zrozumie, że to ich droga i model biznesowy. Obecnie większość myśli, jak się utrzymać, albo jak nie zapłacić kary odchodząc od tego przepisu. To jest złe, musimy to zmieniać.
Wiele wskazuje na to, że przepis zostanie wycofany. A wtedy przyjdzie do pana trener Runjaic i powie: szefie, jeśli mamy zdobywać trofea, to idziemy drogą Rakowa, gramy potencjalnie najlepszymi, najlepiej nie Polakami.
Nie będzie tak, na pewno nie u nas. Myślenie w Legii od zarządu przez Jacka Zielińskiego do Marka Śledzia jest takie, że wychowankowie mają być istotną częścią sukcesu sportowego pierwszej drużyny i całego klubu. Uważamy, że nie musi się to odbywać kosztem sukcesów. Oczywiście nie stanie się z dnia na dzień i nie będzie nagle sytuacji, w której pierwsza drużyna będzie składać się w połowie z 18-latków, bo wtedy trudno o sukcesy na nasze ambicje. Ale już nie ma powodu, by co roku nie wchodziło do pierwszej drużyny dwóch-trzech naszych wychowanków. Cała zabawa będzie polegać na tym, żeby najbardziej utalentowanych chłopaków zatrzymać w klubie i przekonać do zawierzenia nam w ich ścieżce rozwoju. Mamy ten sam cel i interes. A jeśli nie mają szansy na grę w danym momencie, wypożyczyć do innego zespołu, bo to jest najlepszy sposób na ich rozwój, a nie wyjazd za granicę gdzie zwykle przepadają. Stąd pomysł, by nasze rezerwy grały nie tylko w II lidze, ale może nawet i na zapleczu Ekstraklasy, bo wtedy będziemy mieć kompletny system szkolenia. Trener Runjaic to rozumie…
…no właśnie ma opinię szkoleniowca, który niechętnie sięga po tak ryzykowne strategie.
On jak każdy trener chce korzystać z piłkarzy, którzy zwiększają prawdopodobieństwo sukcesu pierwszej drużyny. Ale nie ma problemu, by w rozsądny sposób stawiać na młodych, czego dowodem jest Igor Strzałek. Sprawdził się na obozie, zadebiutował w Ekstraklasie, będzie dostawał coraz więcej szans. Wszyscy myślą, że mamy mocno seniorski zespół, a w kadrze jest przecież wielu młodzieżowców, wystarczy wymienić Maika Nawrockiego, Macieja Rosołka, Kacpra Tobiasza, Cezarego Misztę, Jakuba Jędrasika, Filipa Rejczyka, wspomnianego Strzałka, itd., nie wspominając o Erneście Mucim i Jurgenie Celhace, którzy też są młodymi zawodnikami, tylko spoza Polski.
Postrzega pan akademię jako miejsce, do którego chce przyjść każdy chłopak z Polski?
W momencie, kiedy chłopcy i ich rodzice uwierzą, że droga do pierwszego zespołu wiedzie przez akademię, to podejście będzie się zmieniać. Potrzeba na to czasu. Ostatnią rzeczą, której chcę, to myślenie młodych chłopaków, że akademia Legii jest szczytem ich możliwości i już wszystko osiągnęli. Z drugiej strony muszą też uwierzyć w naszą ścieżkę rozwoju, że wypożyczenie na rok do innego klubu jest częścią tego rozwoju i daje przepustkę do gry w pierwszej drużynie.
Dlaczego w akademii jest kilku rokujących nastolatków, którzy nie chcą podpisać profesjonalnego kontraktu?
Często tak jest i to w każdej dobrej akademii w kraju. Niestety, zdarza się, że chłopcy są za bardzo zdominowani interesami swoich agentów, czasem rodziców. Jeśli chłopak z U-17 myśli w kategoriach komercyjnych o grze w piłkę, szansę na osiągnięcie sukcesu ma niewielkie. Talentów w piłce było mnóstwo, ale tych, którzy konsekwentnie idą dobrą drogą, jest niewielu. I raczej nie ci jedynie z talentem dochodzą na szczyt, a ci z charakterem, dla których piłka jest czymś więcej niż tylko sposobem na zarabianie. W naszej akademii chcemy tylko takich. Jak mawia Marek Śledź, to nie ci chłopcy są szansą dla naszej Akademii, ale nasza Akademia szansą dla nich.
Wspominał pan, że wiele czasu zajmuje panu działalność w strukturach europejskich i światowych. Daje ona coś więcej niż tylko zaspokojenie aspiracji?
Lubię tę część swojej pracy, przy okazji warto powiedzieć, że wszystko zaczęło się od sprawy naszego meczu z Celtikiem, kiedy zostaliśmy ukarani walkowerem. To jest prawdziwa geneza mojego zaangażowania, a nie spełnianie aspiracji. Mecz z Celtikiem uświadomił mi, że nic nie wiemy, nie mamy pojęcia, jak działa europejski futbol, że prosty błąd może wiele zmienić w historii klubu. Po ośmiu latach pracy dla Europejskiego Stowarzyszenia Klubów, gdzie jestem wiceprezesem, czy dla paru istotnych ciał UEFA, choćby organu zarządzającego rozgrywkami klubowymi w Europie, wiem o piłce naprawdę dużo. Mało kto o tym wie, ale jestem także w radzie nadzorczej spółki, która komercjalizuje i rozwija każdy z trzech europejskich pucharów. Byłem w wąskiej grupie tworzących Ligę Konferencji czy nowy format Ligi Mistrzów i Ligi Europy, wiele moich pomysłów zostało wcielonych w życie. Pewne rzeczy stamtąd przenoszę do polskiego futbolu. Ostatnio także zaangażowałem się w działalność FIFA i wszedłem do Rady Międzynarodowego Sądu Arbitrażowego do spraw Sportu w Zurychu. To sąd arbitrażowy rozstrzygający wszystkie sprawy w sporcie, nie tylko futbolu.
Pańska obecność w tych strukturach powoduje, że mocno zbliżył się pan do wielkich inwestorów w piłce klubowej. Niektórzy mówią o pańskiej zażyłości z Nasserem Al-Khelaifim, właścicielem PSG. Czy to aby nie forpoczta do sprzedaży Legii bogatemu inwestorowi?
Nie, nie mam takich planów, ale zrozumienie tego, co dzieje się we współczesnym futbolu jako gałęzi gospodarki, ma wymierny wpływ na przyszłość, także naszą. Potwierdzam, że z paroma ludźmi z dużych europejskich klubów, UEFA, FIFA, poznaliśmy się dość blisko. Z Nasserem jesteśmy w relacjach, które można nazwać przyjacielskimi. Traktuję to jako możliwość nauki i jeszcze głębszego zrozumienia futbolu, choć wiem, że niestety nasze przychody ograniczają się w dużej mierze do działania na lokalnym rynku, a każe nam się konkurować z tymi, którzy działają globalnie i których lokalne rynki są dużo bogatsze. Stąd to rozwarstwienie w piłce klubowej i dopóki to się nie zmieni, ale też dopóki rynek polski nie zwiększy się istotnie, to będzie zawsze trudno. Ale nic, walczymy dalej.
PRZEMYSŁAW IWAŃCZYK
Polsat Sport
WYWIAD UKAZAŁ SIĘ W POPRZEDNIM NUMERZE TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA” (19/2023)