Przejdź do treści
Wisła musi wylądować z telemarkiem

Polska Ekstraklasa

Wisła musi wylądować z telemarkiem

O piątej nad ranem melduje się w biurze, mimo że położył się spać o pierwszej w nocy. W sali, w której się spotykamy, stoi replika Szturmowca, żołnierza Imperium z „Gwiezdnych wojen”, oraz statek z tej serii złożony z 7500 części klocków lego: – Dostałem go na 30 urodziny od przyjaciela, ale sam nie składałem, „wynająłem” kogoś bardziej cierpliwego. Optymalizacja czasu – mówi. Jarosław Królewski, postać, jakiej w polskiej piłce jeszcze nie było i prawdopodobnie wkrótce znów nie będzie. Człowiek zaangażowany w pomoc Wiśle Kraków – udzielił klubowi pożyczki, a obecnie szuka dla Białej Gwiazdy inwestora.
Foto: Grzegorz Łyko/400mm.pl

ROZMAWIALI PRZEMYSŁAW PAWLAK, KONRAD WITKOWSKI

Jaką dokładnie rolę odgrywa pan w Wiśle?

Działamy w kwartecie decyzyjnym. Składają się na niego prezes klubu Rafał Wisłocki oraz trzy osoby, które udzieliły Wiśle pożyczki – Tomasz Jażdżyński, Kuba Błaszczykowski i ja, wspomagani przez zespół Bogusława Leśnodorskiego. Nie zawsze współpraca ma charakter formalny, niemniej komunikując się za pośrednictwem różnego rodzaju narzędzi, podejmujemy decyzje szybko – mówi Królewski (na zdjęciu). – Pojawia się problem dotyczący transferu zawodnika czy określonej sytuacji w klubie – szybka piłka na grupie na komunikatorze, opinie i rozstrzygnięcie. Trudno jednak mówić o pełnej demokracji; jeśli ktoś z nas ma bogatsze doświadczenia w danym temacie, jego głos waży więcej. Ja z powyższego kwartetu o działalności klubów piłkarskich wiem najmniej, może to i dobrze. Marsjańska perspektywa przydaje się zawsze. 

Gdy stajecie przed dylematem wypożyczenia do Wisły Sławomira Peszki, decyzja zapada online?

Tak. Przy czym ja nie kopię piłki ze Sławomirem Peszką, w dyskusji o jego zatrudnieniu głos zespołu, prezesa i sztabu jest ważniejszy niż mój. 

Towarzystwo Sportowe pozostaje właścicielem Wisły Kraków SA, ale klubem zarządza wasz kwartet – tak można przedstawić faktyczny stan?

Istnieje wiele różnych zależności. Trzeba jeszcze chwilę poczekać, żeby one się do końca wyjaśniły. Aby to wszystko wytłumaczyć, musielibyśmy zrobić bardzo długie spotkanie, zgłębić treść umów. Nie chciałbym binarnie odpowiadać, kto i w jaki sposób rządzi. Nasze ostatnie działania pokazały, kto dokonuje kluczowych wyborów. Tyle. To jest najistotniejsze. Nie czujemy wpływu innych osób.

Jakimi pieniędzmi dysponuje obecnie Wisła?

O pożyczce w wysokości 4 milionów złotych dużo się mówiło. De facto jednak środków finansowych udało się pozyskać więcej. Będę zaokrąglał, ale wygląda to mniej więcej tak: kolejne 4 miliony w zależności od popytu planujemy zdobyć dzięki emisji crowdfundingowej. Od początku mojego zaangażowania w Wisłę mieliśmy taki plan, choć część rynku sądziła, że podnosimy kapitał spółki o kilka procent po to, żeby zrobić miejsce dla inwestora. Emisja jest kwestią dni, na pewno nie długich tygodni. Zarząd klubu akurat w tej kwestii z różnych względów administracyjnych i formalnych nie może się wypowiedzieć, natomiast start akcji planujemy niebawem. Idąc dalej, mniej więcej 3 miliony złotych pozyskaliśmy z transferów zawodników, do tego około 600 tysięcy złotych przyniosły zbiórki, które organizowaliśmy i zainicjowaliśmy wspólnie z kibicami. Za chwilę dojdą jeszcze pieniądze z karnetów, można zakładać, że na poziomie około miliona złotych. W sumie blisko 13 milionów. Czyli pieniędzy w klubie jest więcej, co pozwala nam na większy spokój podczas działania. Jeszcze kilkanaście dni temu rozmowy z potencjalnymi inwestorami, gdy Wisła nie miała licencji i wisiało nad nią widmo odejścia piłkarzy, były dużo trudniejsze, niż są obecnie. Klimat wokół klubu również się ocieplił. Dziś z inwestorami możemy dyskutować na zupełnie innym poziomie. 


Pożyczka pomostowa była tu kluczowa. 

Mieliśmy bardzo mało czasu. Musieliśmy zabezpieczyć zawodników, żeby z Wisły po prostu nie uciekli, do czego mieli moralne i formalne prawo. Pieniądze były potrzebne tu i teraz. Ale przy tym chciałem wymyślić coś sensownego. Pożyczka była jedyną drogą do niepopełnienia błędu. Pojawiły się co prawda oferty od inwestorów, tyle że żadnego z nich nie znałem i nie akceptowałem z punktu widzenia historii, która wydarzyła się w grudniu. Pożyczką kupiliśmy czas. Bez niej nie doszlibyśmy do momentu, w którym dziś jesteśmy. Moglibyśmy w ogóle nie rozmawiać o wypożyczeniu Sławka Peszki i o tym, że jego kontrakt finansowany jest przez krakowskiego biznesmena.

Pozostałe umowy nowych zawodników również są opłacane przez ludzi spoza klubu?

Mamy w tym względzie Matrix – zaawansowaną formę współpracy. Nie chcę wchodzić w detale, żeby czegoś lub kogoś nie pominąć, bo sytuacja jest dynamiczna. Natomiast jesteśmy dobrze przygotowani strategicznie do takich decyzji: za co, gdzie, komu. Nie przekroczymy budżetu. A są też inne pomysły związane z finansowaniem kontraktów zawodników. Na koniec dnia najważniejsze jest, żeby piłkarze mieli poczucie, iż są podstawą wszystkich rzeczy, które w klubie budujemy. Chodzi o wypłacanie im pensji, pokazanie, że są największym aktywem Wisły. To się udaje spełniać. 

Czyli nie jest tak, że piłkarze zostali spłaceni, bez zgody klubu odejść nie mogą, a zadłużenie za chwilę zacznie ponownie narastać?

Nic z tych rzeczy. Nie po to zaangażowałem się w spłatę zawodników, żeby od nowa klub względem nich się zadłużał. Nad tym w Wiśle pracujemy. 

W jakim stopniu 4-milionowa pożyczka pozwoliła na spłatę zadłużenia wobec piłkarzy?

W bardzo dużym, zostało już niewiele do uregulowania. W sprawie tych należności porozumieliśmy się z piłkarzami na określonych, komercyjnych warunkach. 

Klub odzyskał licencję na grę w Ekstraklasie, udało się spłacić większość zaległości wobec zawodników. Jak definiuje pan obecne zagrożenia dla Wisły?

Największy problem to fakt, że ani ja, ani Boguś Leśnodorski ani Tomek Jażdzyński nie jesteśmy w stanie zaangażować się w klub w pełnym wymiarze czasowym. I nie chodzi tu o wykorzystanie naszego potencjału intelektualnego czy networkingowego, ale o zwykłe sprawy organizacyjne. Klub musi zatrudniać odpowiednich ludzi, kadrę zarządzającą wspierającą prezesa. Muszą to być ludzie o czystych intencjach, mający kręgosłup aksjologiczny. Pracujemy nad budową tych struktur. Ludzie, którzy Wisłą zajmą się na co dzień, są podstawą. Sprzedaż biletów, karnetów, księgowość, marketing, obsługa dnia meczowego – wszystko musimy zbudować od nowa. To orka, której nie widać, a zajmuje dużo czasu. Mamy jednak dużą pomoc z zewnątrz, Wisła stanie na nogi! Choć nie ukrywam, że ważny jest temat inwestora. Nie może to być jednak inwestor na chwilę, nie zależy nam na kimś, kto wrzuci pieniądze do Wisły, żeby ją za moment pogrążyć. To może zrobić właściwie każdy. Chcemy współpracować z kimś, kto będzie miał wizję przynajmniej na najbliższe półtora roku. 

Na jakim etapie są poszukiwania?

Niedawno wróciłem ze Światowego Forum Ekonomicznego w Davos. Za moment będę miał okazję reprezentować Europę i Polskę na Światowym Forum Rządów w Dubaju. W Davos spędziłem tydzień, każdego dnia rozmawiałem przynajmniej z dwoma inwestorami, choć nie każdy z nich był zainteresowany Wisłą. Short listę mam już w głowie. Mówię o poważnych graczach, bo takich jak ci, co poprzednio próbowali przejąć klub, miałbym pewnie z czterystu… Poważnych jest więc kilku, z Polski i zagranicy. Spotykam się z inwestorami, którzy mają już historię w piłce. Nawet tej największej. Jeśli weźmiecie sobie panowie listę dziesięciu największych klubów piłkarskich na świecie, sprawdzicie, kto w nie inwestuje, to w kilku przypadkach ja też z tymi podmiotami rozmawiam. A przy okazji zdobywam wiedzę na temat inwestowania w piłkę, bo inaczej wygląda to w mojej branży, inaczej w futbolu. Fajnie dowiedzieć się od nich, w jaki sposób finansowali kluby, zawodników, jak budują akademię czy dzielą akcjonariat. Nie wchodząc głęboko w te tematy, na przykład w Hiszpanii obecność inwestora można rozegrać rolą partnera tytularnego czy koszulkowego… 


Ile czasu może zająć przygotowanie wejścia inwestora do Wisły, bo o ile ten sezon jest zabezpieczony, o tyle kolejny wydaje się stać pod znakiem zapytania?

W tej kwestii optymizm jest relatywny. Patrząc na to, gdzie klub był kilkanaście dni temu i jak sytuacja wygląda obecnie – powinniśmy chodzić z uśmiechami na ustach. Ale gdy ktoś nie wie o tym, co się wtedy działo, jaki postęp zrobiliśmy, i dziś wszedł do klubu, dla niego/niej jego kondycja jest wciąż ciężka. Wisła dopiero wstaje z kolan. Na każdym etapie pojawiają się problemy. Klub wciąż kroczy doliną śmierci. Skoro jednak udało się zrobić naprawdę dużo w tak krótkim czasie, istnieje realna szansa, że ją opuści. I nawet gdyby trzeba było sytuację ratować kolejnymi pożyczkami pomostowymi, niekoniecznie ode mnie, Wisła sobie poradzi. 

Istnieje zagrożenie, że jeśli inwestor się nie pojawi, klub nie przystąpi do kolejnego sezonu w Ekstraklasie?

Według mojej oceny takiego zagrożenia nie ma. Wokół Wisły jest zbyt wielu ciepło myślących o niej ludzi, wśród nich biznesmenów. Oni na to nie pozwolą. Wszystko, co najgorsze, jest już za nami. Bo gorzej już być nie mogło. Czas przystawiał nam nóż do gardeł. Nie mieliśmy komfortu działania. Sprawę spłaty Martina Kostala załatwiałem w hotelu o drugiej nad ranem. Zapadła decyzja, że trzeba przesłać pieniądze, ale nie wiadomo było gdzie, bo wtedy niejasne było, do kogo klub należy i co się dalej z tą kasą stanie. Podjęliśmy romantyczną decyzję o wysłaniu tej kwoty. Żonę, która w dużej mierze zarządza wydatkami domowymi, musiałem zapytać, czy na chwilę „kupimy”, spłacimy dług wobec piłkarza… Na szczęście działam w branży, która czuwa nad tym, by świat był uporządkowany, więc z punktu widzenia finansowego nie radziłbym bawić się w próbę oszukania mnie. Dziś bardzo prosto można oszukiwać, ale równie szybko ową kradzież można namierzyć. Informatyka jest w obecnych czasach potężna… Zaryzykowałem, kilkanaście dni później klub na sprzedaży Kostala do Jagiellonii zarobił kilkaset tysięcy euro. Opłaciło się. 

Swoją drogą zaskoczyło pana, ile zarabiają piłkarze w Ekstraklasie?

Nie. Stawiają na szalę całe swoje życie, żeby grać w piłkę. Ja jestem za tym, żeby równać do góry, licząc jednocześnie na to, że zawodnicy zaczną pomnażać pieniądze. Nie w rozumieniu sensownych, strategicznych inwestycji biznesowych, chodzi o zarażanie młodych ludzi, promowanie ligi, zachęcanie do wstąpienia do akademii, krótko mówiąc – inspirowanie. Na każdy temat można spojrzeć z dwóch stron. Załóżmy, że Krzysztof Piątek rok temu w polskiej lidze zarabiał kilkadziesiąt tysięcy złotych miesięcznie. Dziś jest w Milanie, z szansą na zostanie tam jednym z najważniejszych zawodników. Czyli to oznacza, że słabsi od Piątka zawodnicy rok temu w Mediolanie zarabiali kilkanaście razy więcej niż on w Cracovii – idąc tym tokiem myślenia, Milan przepłaca. Rację ma Boguś Leśnodorski, mówiąc, że Wisła w warunkach Ekstraklasy nie ma dramatycznych kosztów utrzymania. W teorii klub powinien dawać sobie radę bez żadnego problemu, powinien zarabiać. 

Ma pan już plan, jak Wisła może wyglądać po wejściu inwestora?

Naturalnie. Ułożyłem go w głowie mniej więcej dzień po decyzji o zaangażowaniu się w pomoc Wiśle. Klubem powinien kierować zarząd, wspomagany przez radę nadzorczą, z przedstawicielami posiadającymi akcje, finansowo związanymi z klubem. Tak to często wygląda za granicą. Do tego widziałbym w Wiśle jednego-dwóch większych inwestorów – do tego podmiotu czy podmiotów należałby większościowy pakiet akcji. Czyli najprawdopodobniej sytuacja będzie wyglądała tak, że klub trafi w ręce inwestora strategicznego, a na co dzień zarządzać będą nim mniejszościowi akcjonariusze. Przy czym nie chciałbym, żeby udziały w Wiśle były za bardzo poszatkowane. Nie jestem zwolennikiem posiadania, dajmy na to, 30 mniejszych akcjonariuszy w klubie w całości kapitału. 

Kiedy realnie może wyjaśnić się kwestia inwestora dla Wisły?

Jest spora szansa, że w lutym, marcu coś się wydarzy. Albo będziemy mogli przedstawić konkrety, albo przyznamy, że ich nie mamy. Prowadzimy rozmowy: jedne są bardziej zaawansowane, inne mniej. Nie lubię mówić o takich rzeczach z wyprzedzeniem, natomiast faktem jest, że negocjacje trwają. Nie mogę wykluczyć, że na przykład za tydzień nie ogłosimy, iż mamy inwestora. Świat bywa romantyczny – ktoś może do mnie jutro zadzwonić i powiedzieć, że się zdecydował na wejście w Wisłę. Z punktu widzenia zachodnich inwestorów długi klubu sięgające dziesięciu milionów euro nie są przerażające, choć w Polsce postrzega się je jako dramat. Podobnie jest w branży technologicznej: za granicą na rozwój wydaje się miliardy, u nas miliony. Ciągle nie potrafimy pogodzić się z tym, że aby stworzyć coś o wysokiej jakości, trzeba być odważnym, inwestować.

Powszechne jest przekonanie, że przyjście nowego inwestora oznacza, że klub nagle stanie się królem życia. Z graczami jakiego kalibru rozmawiacie? 

Z dwoma typami inwestorów. Pierwszy – chciałby generycznie rozwijać Wisłę, dokładnie poukładać wszystkie sprawy, przygotować plan na dłuższy okres, działać bezpiecznie. Drugi – wyznający zasadę: jak się bawić, to na całego. Niezajmujący się przeciętnością. W tym konkretnym przypadku spłacenie długu i dołożenie do tego na przykład 1/3 kwoty zadłużenia, wbrew pozorom, zrobi z Wisły potęgę na miarę Ekstraklasy. Mając na przykład dodatkowe 15 milionów złotych na transfery, może się okazać, że sytuacja klubu na polskim rynku zrobi się odwrotna. Gdy ktoś decyduje się na zainwestowanie powiedzmy 10 milionów euro, dołożenie do tego 2-3 milionów nie robi mu wielkiej różnicy. W mniejszej skali to jak z kupowaniem smartfona: planujemy przeznaczyć na niego 1000 złotych, ale pogodzimy się z zapłaceniem 1300 złotych, jeśli dostaniemy bardziej zaawansowany model.

Jaka rola przypadnie Kubie Błaszczykowskiemu?

Niewielu poznałem ludzi z tak fajnym podejściem do mediów, postrzeganiem własnej osoby i osadzaniem siebie konsekwentnie daleko od archetypu celebryty. Precyzując – jest bardzo pozytywnie uparty w unikaniu mediów i zdjęć na ściankach. Bardzo to szanuję. A robi przy tym wiele rzeczy, o których w ogóle głośno nie mówi. W Wiśle skupia się na tym, na czym mu najbardziej zależy, czyli na poziomie sportowym. Kuba chce sprawić, że z nim w roli lidera zespół będzie dobrze grał w piłkę.

Klub znajduje się na etapie wyprzedaży w rozumieniu, że jeśli ktoś zgłosi się po piłkarza, ale nie przedstawi wyjątkowo korzystnej oferty, i tak zmuszeni będziecie go oddać?

Nie jest tak, że musimy akceptować każdą propozycję za jakąkolwiek sumę. Na tę chwilę kadra jest już w miarę stabilna. Mamy to dobrze przemyślane. Nie zamierzamy sprzedawać wszystkich piłkarzy. Wszystko dokładnie sprawdzamy: kontekst ewentualnego transferu, długość kontraktu, jak może wyglądać sytuacja konkretnego piłkarza za pół roku. Podchodzimy do tematu racjonalnie. Nie ma wielkiej wyprzedaży Wisły, wręcz przeciwnie: zrobiliśmy kilka transferów do klubu. Musi istnieć odpowiedni balans pomiędzy drużyną, wzmocnieniami oraz tym, czego później oczekujemy od inwestora. 

A Rafał Wisłocki jest prezesem na czas kryzysu czy na dłuższą metę?

On sam musi odpowiedzieć sobie na to pytanie, podjąć decyzję, jak długo chce być prezesem. Rafał nie ma doświadczenia menedżerskiego, inna sprawa, że w Polsce niewiele osób je posiada w dziedzinie klubów piłkarskich, ja również nie. Robi ogromne postępy, dojrzewa do różnych spraw. Dużo się nauczył, podjął wiele odważnych, dobrych decyzji. Teraz ma spokojniejszy okres, może się zastanowić nad pewnymi kwestiami. Niewykluczone, że wsparty sztabem odpowiednich ludzi mógłby prezesem pozostać. W dużych korporacjach prezesi nie zawsze zarządzają egzekucyjnie wieloma tematami, pod warunkiem że mają wokół dobrych współpracowników. Szef klubu powinien być wspierany przez ludzi, którzy wiedzą, czym są budżety, znają się na finansach, kontrolują to, co się dzieje. 

Z szafy wypadają kolejne trupy po działaniach poprzedniego zarządu?

To jest nawet dość ciekawe. Wydawało mi się, iż w życiu widziałem już bardzo dużo, a okazuje się, że jednak nie, że jest wprost przeciwnie – wielu rzeczy nie widziałem. Cały czas zaskakują nas coraz to nowsze fajne tematy: umowy, faktury… Każda, dosłownie każda, rzecz, od finansów do administracji, której dotkniemy, ma w sobie wiele z… postmodernizmu.
 
Mats Hartling nadal straszy sądem?

Dla mnie sprawa nie istnieje. KRS przyznał nam rację, widnieją w nim nowe władze klubu, tego się trzymamy. Przyzwoitość nie pozwala mi myśleć, że mogłoby być inaczej.

Vanna Ly do dzisiaj się nie odnalazł?

Niedawno podwożono mnie samochodem w Wielkiej Brytanii. To jedyny van, z jakim miałem do czynienia w ostatnich trzech tygodniach. Tego pana nie widziałem, nie słyszałem ani, szczerze mówiąc, się nim nie zajmowałem. Kompletnie nie rozumiem tej całej sytuacji. Typowa amatorszczyzna. 

Poprzedni zarząd dopuścił do tego kuriozum.

W pewnym momencie do klubu wkradł się bardzo duży chaos. Zarząd w pośpiechu ewakuował się, przez co doszło do absurdalnej historii. Do dzisiaj w Wiśle pewne kwestie pozostają niewyjaśnione. Na dobrą sprawę nie mam pojęcia, co ci panowie wtedy kupowali. Musieli tego nie wiedzieć, nie chcieli wiedzieć albo po prostu od początku nie traktowali klubu poważnie. Rozmawiając z potencjalnymi inwestorami, uprzedzamy ich o tym. Zachowujemy bezpieczny dystans do sytuacji. 

Miał pan jakikolwiek kontakt z Marzeną Sarapatą?

Żadnego. Nawet gdybym chciał skontaktować się z byłą prezes klubu, żeby na przykład zapytać, jak się czuje, nie mam takiej możliwości.

Udało wam się zażegnać problem Sharksów? To grupa ludzi, która chuligańskimi akcjami może zniweczyć cały wasz wysiłek.

To nie jest problem wyłącznie Wisły Kraków. To współdzielona odpowiedzialność klubu, całej społeczności kibicowskiej, rządu, PZPN. Problem jest tak mocno nagłośniony, że w pewnym sensie dotyczy wszystkich. Jeśli ogół znów przymknie oko na tę kwestię, nie będzie to wyłącznie nasza porażka. Na niektóre aspekty takiej działalności było przyzwolenie w klubie i poza nim. Myślenie, że nikt o tym nie wiedział, jest groteskowe. Wisła przeszła odwilż, wiele rzeczy zmieniło się na lepsze, ale naszym zadaniem jest doprowadzenie sprawy do końca. Istnieją różne grupy kibiców: są fani nazywani piknikowymi, są ultrasi, którzy po prostu lubią z pasją wspierać klub, wreszcie są bandyci. Dwie pierwsze grupy powinny funkcjonować. Natomiast na bandytyzm pozwalać nie możemy. Nie tylko na stadionach, bo on pojawia się w każdym aspekcie ludzkiego życia. Nie jesteśmy w stanie wszystkiego ze stadionu wyeliminować, ale jest teraz odpowiedni moment, aby na poważnie zająć się tą sprawą.

Wyeliminowaliście z codziennego życia klubu osoby powiązane z Sharksami, ale czy uda wam się zamknąć przed nimi bramy stadionu?

Liczę, że na pierwszym domowym meczu ze Śląskiem Wrocław stawią się ci ludzie, którzy kupili karnety, pierwsza i druga grupa, o której rozmawialiśmy. Istnieje jednak ogromne prawdopodobieństwo, że na trybunach znów pojawią się nieplanowane i nieakceptowane przez nas oznaczenia. Szansa na to, że w tak licznej grupie widzów nie znajdzie się nikt, kto wymyśli coś obraźliwego, złego czy dziwnego, jest niemalże zerowa. Nie mamy teraz ludzi ani możliwości, żeby temu zapobiec w stu procentach, choć jest to naszym obowiązkiem. 


Odczuł pan na własnej skórze zaangażowanie w sprawy Wisły?

Na Twitterze dostałem około 5000 wiadomości, nie było wśród nich ani jednej zawierającej pogróżki. Nikomu źle nie życzę, nawet tym, którzy muszą przejść wewnętrzną resocjalizację. Nie robię niczego złego tym ludziom, po prostu na tyle, ile mogę, staram się ratować klub. Chcę, żeby Wisła istniała po tym, jak prawie została zniszczona. To dla klubu pewnego rodzaju druga szansa. A przy tym nie wyobrażam sobie, aby stosowane były praktyki, które nie tylko w klubie, ale także w całym społeczeństwie są nielegalne. Trzymamy się zasad logiki: zakładanie, że każdy bandyta jest kibicem i na odwrót, jest błędem.

W jakim stopniu możecie w swoich działaniach liczyć na pomoc miasta?

Władze miasta dużo rozumieją, nie brakuje im inteligencji emocjonalnej. Gdyby miasto chciało być niekorzystnie nastawione do Wisły, na niektóre aspekty patrzyłoby inaczej. Pod wieloma względami klub jest komercyjny. Nie wszyscy w Krakowie muszą żyć sprawami Wisły, a władze biorą pod uwagę opinię ogółu mieszkańców. Trzeba do tego podchodzić z umiarem. Rozumiem też, że miasto w wielu kwestiach ma związane ręce. Obecna relacja zarządu klubu z władzami Krakowa jest poprawna. Rafał Wisłocki ma dobry kontakt z przedstawicielami miasta. Toczą się rozmowy nad rozwiązaniem tematu płatności za wynajem stadionu. 

Co dla Wisły mogą przynieść najbliższe dni?

Będzie ciekawie. Pojawią się kolejne niekonwencjonalne, kreatywne akcje. Chciałbym, żebyśmy doprowadzili do finalizacji celów, które sobie założyliśmy. Na razie realizujemy je w miarę skutecznie. Mamy w Polsce wydarzenie, które pokazuje, że nawet w dramatycznych sytuacjach warto walczyć. Dlatego zaangażowałem się w Wisłę. Młodzi ludzie widzą, że w Polsce mamy odważnych przedsiębiorców. Przed nami jeszcze lądowanie. Po dobrym skoku liczę, że z telemarkiem. 

Zakłada pan, że przestanie angażować się w Wisłę za trzy-cztery miesiące?

Moje zaangażowanie skończy się dużo wcześniej. Uczucie do klubu już dawno się narodziło, będzie trwało długo, natomiast uczucia a zaangażowanie to dwie różne sprawy. Nie wykluczam, że moja aktywność przy Wiśle wygaśnie już w lutym… Chyba że znów coś dziwnego przyjdzie mi do głowy. 

WYWIAD UKAZAŁ SIĘ RÓWNIEŻ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (NR 6/2019)

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024