Wielkie kontrowersje w Gdyni. Ruch Chorzów spada z ekstraklasy!
Podziałem punktów zakończył się mecz w Gdyni, który miał odcisnąć spore piętno na kształcie ligowej tabeli. Miejscowa Arka zremisowała z Ruchem Chorzów (1:1), co oznacza, że gospodarze wciąż liczą się w walce o utrzymanie, natomiast goście żegnają się z Lotto Ekstraklasą.
Rafał Siemaszko strzelił gola Ruchowi… ręką
Starcie w Gdyni urastało do rangi jednego z najważniejszych w całym sezonie dla obu zainteresowanych zespołów. Arka mimo zdobycia Pucharu Polski cały czas musi walczyć o utrzymanie w elicie, jednak jej ostatnia gra mogła przyprawić kibiców o ból głowy. Jeszcze gorzej prezentowała się sytuacja Ruchu, który nie dość, że ma ogromne problemy finansowe, które mogą się zakończyć brakiem otrzymania licencji na kolejną kampanię, to jeszcze ostatnio przegrywał mecz za meczem. Postawa graczy Krzysztofa Warzychy pozostawiała sporo do życzenia i nic dziwnego, że przed sobotnim spotkaniem to nie w nich upatrywano kandydatów do zdobycia trzech punktów.
Z wagi meczu doskonale zdawał sobie sprawę Leszek Ojrzyński, trener Arki, który wiedział, że ewentualna porażka może już definitywnie przekreślić szanse jego drużyny na pozostanie w ekstraklasie. – To spotkanie może skończyć pewne marzenia, a moim jest utrzymanie Ekstraklasy w Gdyni. Być albo nie być – w takiej kategorii trzeba to rozpatrywać – powiedział przed meczem.
Ponad 10 tysięcy kibiców zgromadzonych na stadionie Arki musiało jednak bardzo szybko przełknąć gorzką pigułkę. Niektórzy nie zdołali się jeszcze dobrze rozsiąść na swoich krzesełkach, a już goście zdobyli pierwszego gola. Gospodarze stracili piłkę na swojej połowie i pozwolili „Niebieskim” wyjść z szybkim kontratakiem. Jarosław Niezgoda wpadł w pole karne, wystawił futbolówkę do Łukasza Monety, a ten pewnym uderzeniem pokonał Pavelsa Steinborsa.
Arka po stracie gola nie potrzebował zbyt wiele czasu na pozbierania się i w kolejnych minutach oglądaliśmy wyłącznie ataki podopiecznych Ojrzyńskiego. Najbliżej doprowadzenia do remisu był w 13. minucie Siemaszko, jednak piłka po jego uderzeniu odbiła się od słupka.
Gdynianie naciskali i w końcu dopięli swego. W 21. minucie do siatki trafił Rafał Siemaszko, jednak jego gol nie powinien w żadnym przypadku zostać uznany. Powód? Napastnik Arki skierował piłkę do bramki… ręką. Ogromny błąd sędziego Tomasza Musiała i nieładne zachowanie zawodnika gospodarzy. Swoją drogą, nie dostrzec takiego zagrania? Jak można było uznać tą bramkę, szczególnie po konsultacji arbitra głównego z liniowym? Niewiarygodne.
W drugiej połowie poziom emocji nieco zmalał, co mogło się wydawać dziwne, ponieważ obu drużynom powinno zależeć na wygranej. Dobrych okazji bramkowych było jak na lekarstwo i momentami można było odnieść wrażenie, to starcie dwóch pewnych utrzymanie drużyn, a nie bój zespołów, które są o krok degradacji.
Kolejnych goli w Gdyni już ostatecznie nie zobaczyliśmy, a to oznacza, że Arka wciąż liczy się w wyścigu o utrzymanie (dzięki porażce Górnika Łęczna – red.), a Ruch Chorzów żegna się z ekstraklasą.
gar, PiłkaNożna.pl