Do Polski wrócił piętnaście miesięcy temu po dwuipółrocznym pobycie w Rosji i podpisał kontrakt z Jagiellonią. Do tej pory nie udzielał się medialnie. W końcu zrobił wyjątek, a do opowiedzenia miał sporo.
Piętnaście miesięcy temu podpisałeś kontrakt z Jagiellonią, ale w tym czasie w zasadzie nie udzielałeś się medialnie. Dlaczego?
Przez ostatnie dwa i pół roku przeżywałem naprawdę bardzo trudny czas – odpowiada Cernych. – Miałem siedem kontuzji, to mnie dobijało. Kiedy wydawało się, że jestem już blisko powrotu do formy, łapałem kolejny uraz. Cztery razy miałem złamane kości w śródstopiu, później złapałem koronawirusa i trudno było mi do siebie dojść. Kiedy podpisywałem kontrakt z Jagiellonią, wielu kibiców myślało, że wejdę z marszu do pierwszego składu i będę strzelał gole jak na zawołanie. Tak naprawdę byłem wtedy w fatalnej formie. Czułem się źle, przeżywałem to. Wiem, że pisano o mnie krytycznie, te głosy do mnie docierały. Sam tego nie czytałem, nie chciałem się dobijać.
Cztery razy złamałeś kość w stopie w tym samym miejscu?
Nie, dwa razy złamałem czwartą kość śródstopia, raz piątą i raz jakąś kość pod piętą. Trzykrotnie do urazu doszło na zgrupowaniu reprezentacji, raz już w Polsce na treningu.
Nie byłeś sfrustrowany? We wcześniejszych latach regularnie zaliczałeś powyżej 30 występów w każdym sezonie.
W lidze polskiej zawsze byłem w czołówce piłkarzy z największą liczbą minut. Nie mogłem mieć do siebie pretensji, ponieważ każde złamanie było po kontakcie z rywalem.
Jak przeszedłeś koronawirusa?
Zaraziłem się jeszcze w Rosji, w zasadzie przed samym powrotem do Polski. Przez pierwsze dni miałem gorączkę, wszystko mnie bolało. Przyjechał do mnie lekarz. Dostałem kilka leków, chyba z siedem albo osiem. Doktor polecił mi, abym na koniec dnia wypił sobie sto gramów czystej wódki albo whisky. Chorowaliśmy wspólnie z żoną i pamiętam, że po sugestiach lekarza, wypiłem przed snem trochę whisky. Odcięło mnie, nic nie pamiętam. Żona powiedziała, że przechyliłem kieliszek i padłem. Na drugi dzień było to samo. Trzeciego dnia odpuściłem, bo zrozumiałem, że mieszanie alkoholu z lekami nie jest dobrym pomysłem, a lekarz kazał mi to stosować przez cały okres izolacji, czyli prawie trzy tygodnie! Nie wytrzymałbym.
Podczas pobytu w Rosji zaobserwowałeś, że ludzie w tym kraju piją zdecydowanie więcej alkoholu niż w innych państwach?
Nie, to są stereotypy. Może gdzieś na wsiach piją więcej, ale w Moskwie czy Orenburgu kompletnie tego nie dostrzegłem.
Jak wspominasz Moskwę? Dla ciebie to był w zasadzie powrót do domu, bo mimo że grasz w reprezentacji Litwy, to urodziłeś się właśnie w stolicy Rosji.
Kiedy wyjeżdżałem z Moskwy miałem pięć lat. Później byłem kilka razy, ale tylko na chwilę, u rodziny. Trochę kojarzyłem miasto z lat dziecięcych, ale wszystko jakby przez mgłę. Moskwa jest dla mnie za duża. Czasami przejazd piętnastu kilometrów zajmował pół godziny, a z powrotem schodziło się pięć razy dłużej. Kiedy planowałem załatwić jakąś sprawę w centrum, musiałem poświęcić na to cały dzień.
A klub?
Baza treningowa jest świetna. Stadion otworzyli kilka tygodni przed moim odejściem do Orenburga. Wszystko w klubie było doskonale ułożone, każdy wiedział co ma robić, a piłkarze mogli skupić się tylko na pracy.
Premie meczowe były wydawane w reklamówkach?
Jeszcze pewnie z 10-15 lat temu tak było. W Dynamie wszystko jednak wpływało na konto. Kiedy przyszedłem do klubu, właścicielami byli jacyś generałowie czy ważni oficerowie – krótko mówiąc klub był w rękach policji. Rok po podpisaniu kontraktu przeze mnie, właścicielem został jeden z największych banków w Rosji – VTB Bank. To, co nowy właściciel robi dla tego klubu, naprawdę jest czymś wielkim.
Żałujesz transferu do Rosji?
Kiedy byłem dzieckiem, koledzy marzyli o występach w Realu Madryt czy Barcelonie. Ja byłem realistą i chciałem kiedyś przejść do ligi rosyjskiej, najlepiej do Lokomotiwu Moskwa. Oglądałem sporo meczów Premier Ligi od najmłodszych lat i marzyłem, aby w niej zagrać. Marzenie udało się spełnić. Co prawda nie w Lokomotiwie, ale w Dynamie, jednak mimo to i tak jestem szczęśliwy.
Dlaczego Dynamo wypożyczyło cię do Orenburga?
Nowi właściciele zainwestowali olbrzymie pieniądze w transfery. Dostałem informację, że będę mniej grał i jak chcę mogę iść na wypożyczenie. Jedyne, czego żałuję, to fakt, iż dowiedziałem się o tym na kilka dni przed zamknięciem okna. Wcześniej trenowałem, grałem w sparingach i myślałem, że będę dostawał szanse. Tak jednak nie było. Przez pierwszych sześć kolejek nie zagrałem nawet minuty. Szkoda, że władze klubu nie powiedziały mi o tym wcześniej, bo miałem oferty z lepszych zespołów niż Orenburg, który zajął na koniec sezonu ostatnie miejsce w lidze. Mogłem trafić do innej ligi, były konkrety, ale w końcówce okna, jedyną poważną propozycją była ta z Orenburga…
Byłeś zły?
Trafiłem do najsłabszej drużyny w lidze, graliśmy na sztucznej murawie, latem było 40 stopni na plusie, zimą 40 na minusie. Wiedziałem, że mogę grać w lepszym zespole niż Orenburg. Były oferty z Turcji i Rosji. Trener jednak wtedy mówił, żeby spokojnie do tego podchodzić. Chwalił mnie w trakcie treningów, byłem w dobrej formie, ale kiedy liga wystartowała, nie dostawałem minut.
Tydzień przed końcem okna to trener ci przekazał informację, że nie będziesz grał?
Ja się go zapytałem, kiedy przyjechałem na obóz do Austrii, co mam robić? Widziałem, że nowi właściciele inwestują sporo kasy w transfery i rywalizacja będzie większa. Trener mnie uspokajał. Mówił, że widział listę transferową i mnie na niej nie było. Po obozie powiedział mi to samo, ale życie później to inaczej zweryfikowało. W końcu przyszedł do mnie przed jednym treningiem i przekazał, że jeśli chcę więcej grać to muszę się spotkać z dyrektorem sportowym i poszukać innej drużyny.
Jak wyglądało wejście do Orenburga?
W pierwszym meczu przeciwko Arsenałowi Tuła zagrałem bardzo dobrze. Wszystko mi wychodziło. Chyba nie będzie nadużyciem nawet stwierdzenie, że to był mój najlepszy występ w lidze rosyjskiej. Po tym spotkaniu zadzwonił do mnie trener Dynama i żartował, że gdyby wiedział, że jestem w takiej formie, to nie puściłby mnie na żadne wypożyczenie.
Przecież cię widział w treningu.
Sam widzisz. We wrześniu wyjechałem na zgrupowanie reprezentacji Litwy, graliśmy z Ukrainą i złamałem kość w śródstopiu. Wróciłem pod koniec rundy jesiennej. Klub zmienił w przerwie trenera. W trakcie okresu przygotowawczego chwalił mnie i nagle na pierwsze spotkanie w lidze w lutym wymienił połowę podstawowej jedenastki w porównaniu z ostatnim sparingiem. Zdążyliśmy rozegrać cztery spotkania i zaczęła się pandemia. Wróciliśmy do gry w czerwcu. Pierwszy mecz zagraliśmy z Lokomotiwem, w którym doznałem takiej kontuzji, o jakiej na pewno nie słyszałeś.
Jakiej?
Miałem problem z jądrem. Wyskoczyłem do piłki zza pleców obrońcy, który mnie nie widział i z pełnym impetem trafił mnie w krocze łokciem. Musiałem poddać się zabiegowi, ale na szczęście nic mi się nie stało. Wszystko dobrze się skończyło.
Rosyjscy trenerzy słyną z twardej ręki i morderczych treningów. Trafiłeś na takiego?
Tak, w Orenburgu. Wcześniej, w Dynamie, trener Dmitrij Chochłow pracował na europejskich standardach, ponieważ grał przez wiele lat w Holandii i Hiszpanii, więc znał metody z tych krajów. W Orenburgu były ciężkie treningi, ale ja mam taką genetykę, że nie mam problemu z wysokimi obciążeniami i dobrze je znosiłem.
Jak wyglądały zimowe przygotowania w Orenburgu?
Zimą nie było szans trenować na klubowych obiektach, ponieważ na dworze było 40 stopni poniżej zera. Wyjeżdżaliśmy na półtora miesiąca do Turcji – dwa tygodnie treningów, trzy-cztery dni wolnego i tak trzy razy w trakcie okresu przygotowawczego. Kiedy wracaliśmy do Orenburga, było już „tylko” minus 20 i normalnie trenowaliśmy.
Normalnie?
Tak, ciepło się ubieraliśmy, wystawały nam tylko oczy i normalnie pracowaliśmy. Było bardzo zimno, czułem jak mi rzęsy czy brwi zamarzają, ale daliśmy radę.
Kiedy odchodziłeś z Jagiellonii, brałeś na poważnie jeszcze taki scenariusz, który zakładał powrót do Polski po kilku latach?
Nie można palić za sobą mostów. Wiedziałem, że w Białymstoku zostawiłem mnóstwo znajomych, dobrze się tu czułem. Tu jest mój dom.
To klub do ciebie zadzwonił, czy sam się zgłosiłeś?
Wydaje mi się, że rozmawiałem z Tarasem Romanczukiem przez telefon. Zapytał mnie, co będę robił, a ja mu powiedziałem, że kończę swój rozdział w Dynamie i będę czegoś szukał.
Jak to jest możliwe, że Dynamo oddało cię za darmo, skoro miałeś jeszcze pół roku ważnego kontraktu?
Rozstaliśmy się w świetnych relacjach. Klub mnie oddał za darmo i wypłacił wszystkie pieniądze do końca kontraktu. Normalnie otrzymałem wszystkie pensje, tak jakbym był w Moskwie do wygaśnięcia umowy. Wiem, że zostałem dobrze potraktowany i nie wszyscy piłkarze, którzy wtedy odchodzili z Dynama, dostali taką ofertę. Niektórzy krzyczeli w gabinecie prezesa i nic nie wywalczyli. Ja rozmawiałem spokojnie i rozstaliśmy się bez złośliwości.
Byłeś po prostu lojalny wcześniej, chociażby przy wypożyczeniu do Orenburga, i za to ci się odwdzięczyli.
Gdybym zarabiał grube miliony to może bym kalkulował i siedział na ławce te kilka miesięcy. Ja jednak mam takie podejście do życia, że piłka sprawia mi frajdę i lubię to robić. Pieniądze w moim przypadku nigdy nie były najważniejsze.
W Białymstoku kibice pewnie dobrze cię przyjęli?
Kiedy przyjechałem na finalne rozmowy z prezesem Kuleszą, grupa kibiców rozpoznała mnie i zaprosiła na piwo. Posiedziałem z nimi chwilę, piwa nie wypiłem, ale powiedziałem, że przyjechałem na negocjacje i zobaczymy, jak to wszystko się potoczy. Kluczowe rzeczy ustaliliśmy z prezesem wcześniej, na koniec zostały drobnostki. Ostatecznie po dwóch dniach podpisałem kontrakt z Jagiellonią.
Czyli wszystko odbyło się trochę bardziej profesjonalnie niż przy okazji twojego pierwszego transferu do Polski.
W 2014 roku wygasł mi kontrakt na Białorusi. To akurat też ciekawe, że wypełniłem całą pięcioletnią umowę z Dnieprem Mohylew. Po sezonie graliśmy z Litwą Puchar Bałtyku i na koniec tego zgrupowania mieliśmy sparing z Polską w Gdańsku. Przegraliśmy 1:2, a ja zaliczyłem asystę. Po tym spotkaniu otrzymałem informację, że pojawiły się trzy propozycje przyjazdu na testy. Już wtedy ponoć chciała mnie Jagiellonia, ale też GKS Bełchatów i Górnik Łęczna. W Łęcznej były takie ustalenia, że testy miały trwać najkrócej. Stwierdziłem, że w beniaminku Ekstraklasy będę miał największe szanse na grę i dlatego zdecydowałem się na taki ruch. Testy trwały trzy dni. Tak się dogadaliśmy, że ktoś miał mnie zabrać w hotelu i zawieźć na trening. Pierwszego dnia o mnie… zapomnieli. Byłem zakwaterowany razem z Bośniakiem. On się tego samego dnia spakował i wyjechał. Ja zadzwoniłem do agenta, też byłem wkurzony, ale mnie uspokoił i na drugi dzień dojechałem już na boisko treningowe. Trener Jurij Szatałow widział, że jestem wściekły i żartował z tej sytuacji. Kazał mi się uśmiechnąć i zabrać do pracy. Najpierw był normalny trening, na drugi dzień mieliśmy testy biegowe. Wytrzymałem w nich najdłużej, a że trener Szatałow cenił wybieganych piłkarzy to dostałem propozycję kontraktu.
W ostatnich tygodniach w końcu zacząłeś grać na miarę oczekiwań. Czujesz, że już będzie z górki?
Całą rundę jesienną gram na blokadzie. W trakcie letnich przygotowań naciągnąłem mięsień dwugłowy uda. Miałem odpoczynek, wiele zabiegów fizjoterapeutycznych, ale cały czas odczuwam dyskomfort, kiedy wykonuję sprinty. Przed każdym meczem muszę brać środki przeciwbólowe. Mam nadzieję, że w trakcie zimowej przerwy uporam się z tym na dobre. Jestem takim człowiekiem, który wszystko przeżywa. Kiedy na początku sezonu nie dawałem drużynie tyle, ile powinienem, byłem na siebie zły. Jestem już jednak na tyle doświadczonym zawodnikiem, że wiem, jak zażegnać takie kryzysy.
PAWEŁ GOŁASZEWSKI