Przejdź do treści
Wciąż bardziej obca

Polska Ekstraklasa

Wciąż bardziej obca

W piątek 3 lipca na kibiców Korony, już zamroczonych słabymi wynikami drużyny, spadły dwa nokautujące ciosy. Pierwszy podbródkowy wyszedł z Łodzi, gdzie zwycięstwo Wisły Kraków przypieczętowało degradację kielczan. Drugi wprost między oczy wyprowadził Krzysztof Zając.

Prezes Korony Kielce ma o czym myśleć… 

Przed kamerami Canal+ prezes zadeklarował: – Oczywiście, że zostaję w klubie. Dlaczego mam nie zostać? Nikt z zewnątrz nie będzie mi mówił co mam robić. 

Tymczasem to jego kibice najbardziej mają dość. Dawali temu wyraz na trybunach podczas meczu z Arką. Zresztą nie po raz pierwszy. Dla nich jest uosobieniem klęski. Jego dymisję odebraliby jako małe zadośćuczynienie za wyrządzoną krzywdę. 

Włoski rekordzista

Zasiadł w fotelu z nominacji rodziny Hunsdorferów, większościowego akcjonariusza i przez cały czas bardzo tajemniczego właściciela. Był kwiecień 2017 roku. Nie obiecywał złotych gór, prosił o cierpliwość i apelował: – Dajcie mi trzy lata, po tym okresie możecie mnie rozliczać. Właśnie minęły trzy lata. Sytuacja sportowa jaka jest każdy widzi, finansowa ponoć również znacznie gorsza od zastanej. 

Zatrudnił Gino Lettieriego. A Włoch, jak to Włoch, chociaż zniemczony, zauroczył nas wszystkich. Piłkarzom ciemno robiło się przed oczami ze zmęczenia po jego treningach, ale dzięki temu mogli później rozjaśnić Ekstraklasę i pokazać się w niej w nieoglądanych wcześniej barwach (jak koszule i sweterki trenera). To było świeże, tryskające zdrowiem i energią. Wyraziste. W innym świetle obejrzeliśmy paru piłkarzy z Bartoszem Rymaniakiem na czele. Ci całkiem nowi, jak: Zlatan Alomerović, Adnan Kovacević czy Goran Cvijanović dodali kolorytu. Korona z każdym grała jak równy z równym, nie wycofywała przed teoretycznie silniejszym rywalem, tylko robiła swoje i punktowała. Nawet trochę się jej żałowało wtedy, kiedy gubiła punkty, bo działo się to bardziej w wyniku własnej niefrasobliwości i nieskuteczności niż zasług przeciwnika. W październiku i listopadzie 2017 roku przemalowała ligę na żółto i czerwono. Osiągnęła wtedy mistrzostwo. Na szaro zrobiła Lechię, której pięć straconych goli na własnym stadionie nie mieściło się w głowie, a po meczu mogła dziękować za tylko pięć. W grudniu czar prysł. Na czyściutkim praniu zrobionym przez nowego trenera i prezesa pojawiły się plamy i już nie zniknęły. 

Włoch pod względem stażu pracy pobił klubowy rekord. Wytrwał 817 dni i 81 meczów, na drugie miejsce zepchnął Leszka Ojrzyńskiego i na trzecie Ryszarda Wieczorka. Nikt nie mógł się z nim równać także pod innym względem: ściągnął 41 zawodników, odprawił 49. 90 zawodników w ciągu 26 miesięcy. Ten rachunek był tym trudniejszy do zaakceptowania, że zdecydowaną większość stanowili anonimowi najemnicy z zagranicy. Na Polaków i – co najbardziej bolało miejscowych – na wychowanków z tytułem mistrza Polski juniorów z 2019 roku był zamknięty jak przedwojenna konserwa. 

Dostał za dużo władzy i na za dużo sobie pozwalał – słychać było po jego dymisji w sierpniu ubiegłego roku. Chętnie to na niego zrzucono by winę za późniejsze całe zło. Ale przecież to prezes obdarował go aż takim zaufaniem i też brał czynny udział w zamontowaniu w klubowej szatni drzwi obrotowych, które bez przerwy się kręciły. 

Bez charakteru

Ekstraklasowy debiutant Mirosław Smyła, nie wyrównał dysproporcji panujących w drużynie i nie wyprowadził jej w bezpieczne rejony tabeli. Sytuacja robiła się coraz bardziej dramatyczna. A nie należy zapominać, że zwłaszcza w tym sezonie miało przecież być tak dobrze. Przed startem rozgrywek Lettieri zapewniał, że dostał wyselekcjonowanych piłkarzy odpowiednio wcześnie, przepracował z nimi okres przygotowawczy i to pięknie zaowocuje. Prezes też nie zaprzeczał eksperckim opiniom, że to będzie pierwszy od dawna sezon, w którym Korony wprost nie wypada wymieniać w gronie kandydatów do spadku. A jednak nie wyszło. – Tej drużynie zabrakło silnych charakterów – ocenia Zbigniew Małkowski, były bramkarz jeszcze charakternej Korony. – Po drugie jakość poszczególnych piłkarzy nie przekładała się na jakość całej drużyny. Jeśli w pojedynkę wyglądali całkiem obiecująco, to jako grupa wypadali blado. 

W marcu jak ostatniej deski ratunki chwycono się Macieja Bartoszka – tego samego, którego kompetencje podważył prezes Zając i wylał z roboty trzy lata wcześniej. Za zweryfikowanie opinii na temat tego szkoleniowca nawet najbardziej krytycznie nastawieni kibice z pewnością postawiliby mu plusik. Przynajmniej jeden. 

Czwarty trener w sezonie – pod drodze był jeszcze króciutko etatowy strażak Sławomir Grzesik – nie dokonał niemożliwego. Chce jednak zostać w klubie, negocjuje warunki nowego kontraktu. Przedstawił skrajnie odmienną wizję od tej realizowanej z rozmachem przez Lettieriego. Szlaban w dół dla pociągów jadących z nieznanym żywym towarem z zagranicy, szlaban w górę dla wychowanków i perspektywicznych piłkarzy z regionu. 

Bartoszkowi można ufać, natomiast trudniej uwierzyć w deklaracje o trwaniu przy klubie na dobre i złe rodziny właścicieli. Jeśli pojawi się oferta, która pozwoli odzyskać Hunsdorferom zainwestowane pieniądze, to pewnie zmyją się bez słowa. Inna sprawa, że najwięksi lokalni biznesmeni jak Krzysztof Klicki i Michał Sołowow nie są zainteresowani kupnem, pomniejsi w sojuszu z miastem najpierw muszą zmierzyć siły na zamiary. 

– Jestem pesymistą – mówi Małkowski o perspektywach dla Korony na przyszły sezon. – Obawiam się, żeby ten klub nie spadł jeszcze niżej. Gdyby wsłuchać się w głos kibiców, to warunkiem lepszej przyszłości musiałaby być dymisja Zająca. A ten jej składać nie zamierza. – To kupy się nie trzyma – takie zdanie również padło z ust prezesa w rozmowie z Canal+ i właściwie pasuje do wszystkiego.

Tomasz LIPIŃSKI

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024