Fernando Santos pracuje z reprezentacją Polski niespełna pół roku, a już zdążył zapisać się w historii naszego futbolu jako ten trener, który przegrał z Mołdawią. Kwalifikacje do finałów mistrzostw Europy w Niemczech jednak nie zostały jeszcze przegrane przez biało-czerwonych i to akurat jest okoliczność łagodząca dla selekcjonera i zawodników. Z tym że marginesu na kolejny błąd de facto nie ma.
Po porażce w Kiszyniowie Portugalczyk i jego ludzie na chwilę pojawili się w Polsce, by niedługo później odlecieć na urlopy. Okoliczności tego wywiadu są więc o tyle niecodzienne, że odbył się drogą mailową. Nie jest jednak tak, że Santos nic nie mówi, bo nawet jeśli kilka nadesłanych odpowiedzi ma charakter czysto dyplomatyczny lub zdawkowy, to fakt, że selekcjoner akurat decyduje się na taki zabieg ma też swoją wymowę. A przynajmniej furtka do takiej interpretacji pozostaje otwarta.
Czego pan nie spodziewał się, podejmując pracę z reprezentacją Polski?
Że po trzech meczach będziemy mieć tylko trzy punkty – mówi Santos. – Choć miałem świadomość, że gdy rozpoczynasz pracę w nowym miejscu, zawsze musisz liczyć się z pewnym okresem adaptacji, który nigdy nie jest łatwy.
Nie zaskoczyła pana skala i trudność wyzwania?
Trafiłem tu z federacji kraju niewielkiego w porównaniu do Polski, który jednak w kwestiach organizacyjnych dorównuje najlepszym na świecie. Mam nadzieję, że będę miał swój wkład w to, abyśmy razem z PZPN mogli się rozwinąć i sprawić, by drużyna trafiła w miejsce, którego oczekujemy.
Jak pan scharakteryzuje polskiego piłkarza po kilku miesiącach pracy w naszym kraju?
Każdy zawodnik jest inny, ale teraz, gdy znam ich nieco lepiej, mogę powiedzieć, że potwierdziły się moje pierwsze odczucia – polscy piłkarze są zazwyczaj zaawansowani technicznie, bardzo profesjonalni i pracowici.
Po spotkaniu z Mołdawią przeszła panu przez głowę myśl: w co ja się wpakowałem?
Nie. Przeszła mi przez głowę inna myśl: co tu się wydarzyło? Nadal trudno jest przetrawić to, że mecz układający się po naszej myśli nagle w wyniku przypadkowych bramek i naszych błędów kończy się w ten sposób.
Powiedział pan, że nie wie, co stało się w drugiej połowie. Już pan wie?
Oczywiście, że teraz, już na chłodno, potrafimy dostrzec pewne rzeczy, widzimy je z większego dystansu. Zdajemy sobie sprawę z tego, że musimy poprawić kilka kwestii, żeby taka sytuacja więcej się nie powtórzyła. Już je zidentyfikowaliśmy. Podejdziemy więc do kolejnych spotkań w taki sposób, w jaki powinniśmy podejść do kluczowych meczów, w których potrzebujemy ponownie uzyskiwać dobre wyniki. Proszę mi jednak wybaczyć, że nie chcę mówić o szczegółach na łamach prasy, gdyż w pierwszej kolejności o naszych przemyśleniach i wnioskach muszą dowiedzieć się zawodnicy.
Czego przede wszystkim brakuje reprezentacji Polski? Liderów?
Brakuje nam przede wszystkim wyników. Jesteśmy warci więcej niż tylko trzy punkty zdobyte w trzech meczach eliminacji Euro 2024, jesteśmy warci więcej niż nasza obecna pozycja. Udowodnimy to. Nie mam wątpliwości, że będziemy w stanie wyjść z tego trudnego momentu.
Może drużyna potrzebuje takich piłkarzy jak Kamil Glik czy Kamil Grosicki, bo to są zawodnicy, którzy mogą nadać drużynie charakter?
Zmiana pokoleniowa nigdy nie jest procesem całkowicie łagodnym i spokojnym. Z drugiej strony – drzwi do reprezentacji Polski nigdy nie są dla nikogo zamknięte. Każde kolejne powołania są nową szansą dla wszystkich pozostających do dyspozycji piłkarzy.
Dla takich graczy jak Glik, Grosicki czy Grzegorz Krychowiak również?
W moich drużynach nie ma czegoś takiego, jak piłkarze bez szans na grę. Tak samo nie ma zawodników, którzy mają zarezerwowane miejsce w kadrze na stałe.
Zmiana pokoleniowa w reprezentacji Polski nie postępuje zbyt szybko?
To jest pewien proces. Musi odbywać się stopniowo, nie ma idealnej prędkości. Najważniejsze jest to, żebyśmy przeszli przez tę zmianę z dobrymi wynikami i właśnie o tym teraz mówimy. To musi ulec zmianie.
A nie uważa pan, że zawodnicy, którzy zagrali w reprezentacji blisko bądź ponad 100 meczów, zasługują na wyjaśnienie w temacie braku powołań do reprezentacji?
Dopóki nie mówimy o piłkarzach definitywnie skreślonych, nie wydaje mi się, żeby istniała taka potrzeba. Powtórzę raz jeszcze – drzwi do reprezentacji nie są zamknięte dla żadnego dostępnego dla nas zawodnika.
Widzi pan piłkarzy w obecnej kadrze, oprócz Roberta Lewandowskiego i Wojciecha Szczęsnego, którzy mogą zostać liderami zespołu?
Doświadczenie zdobywa się poprzez rozgrywanie meczów, również w pewnym sensie wiarę we własne umiejętności. Charyzma i przywództwo również mogą być związane z liczbą rozegranych spotkań oraz ze sposobem, w jaki reaguje się na różne sytuacje. Mamy młody zespół, który może, a przede wszystkim powinien spisywać się znacznie lepiej.
Robert Lewandowski wywiązuje się z roli kapitana reprezentacji Polski w sposób, w jaki pan od niego tego oczekuje?
Robert dał reprezentacji bardzo dużo i nadal będzie to robić – nie tylko dlatego, że jest kapitanem, ale również dlatego, że jest piłkarzem wyjątkowym. Odegra dużą rolę w naszej odbudowie. Każdy lider ma odmienny sposób dowodzenia. Najważniejsze jest teraz to, żebyśmy wszyscy stanowili jedność, w ten sposób będziemy mogli osiągnąć nasze cele.
Rozmawiał pan z Lewandowskim na temat roli, jaką powinien spełniać dla drużyny – nie w rozumieniu strzelania goli, ale w rozumieniu wpływu na mentalność piłkarzy, budowę atmosfery w zespole?
Rozmawiałem z Robertem, mam z nim bardzo dobrą relację. Zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie począwszy od pierwszego dnia i naszej pierwszej rozmowy. Nie będę jednak ujawniać treści rozmów, jakie prowadzimy z piłkarzami – ani tych z Robertem, ani z innymi, bo wbrew temu co się mówi, jest ich wiele. Często rozmawiam z moimi piłkarzami.
Stosuje pan w relacjach z zespołem metody, które przyniosły sukces w Portugalii, mam na myśli liczbę powoływanych na zgrupowania zawodników, brak komunikacji na linii sztab – zawodnicy między zgrupowaniami. Ale czy te metody w przypadku reprezentacji Polski są właściwe?
Liczba powołanych zawodników zależy od przeciwnika, od momentu i kontekstu meczów. Nie jest stała i nigdy taka nie była, również w czasach mojej pracy w Grecji czy Portugalii. Widzieliśmy w akcji wszystkich piłkarzy, dużą grupę z nich więcej niż jeden raz. Oglądamy na wideo wszystkie mecze, w których występują. I nie jest prawdą, że nie utrzymujemy kontaktu z piłkarzami poza zgrupowaniami, bo utrzymujemy.
Zmierzam do tego, że bez wątpienia zmiana w nastawieniu polskich piłkarzy do meczów musi nastąpić, ale być może zmiana powinna również nastąpić w sposobie pracy sztabu szkoleniowego.
Nie może być wątpliwości co do jednej rzeczy – odpowiedzialność za to, co dzieje się na boisku w pierwszej kolejności należy do mnie. Mam już bardzo dużo doświadczenia, ale każdego dnia uczę się czegoś nowego. Nigdy nie odrzucam możliwości zmiany, o ile tylko ma ona sens i widzę, że istnieje pole do poprawy.
Może na mecze z Niemcami i Mołdawią powołał pan zbyt małą liczbę napastników? W Kiszyniowie przy wyniku 2:2 na boisko wszedł Karol Linetty, nie miał pan już żadnego innego napastnika na ławce rezerwowych, a przecież chcieliśmy ten mecz wygrać.
To nie tak, że im większą liczbę napastników powołasz, tym jesteś bliżej zdobycia bramki. Tak samo, jak wystawienie dużej liczby napastników w wyjściowym składzie nie przybliży cię do strzelenia gola. Proszę zwrócić uwagę, we wszystkich meczach zdobywaliśmy bramki. Nawet przy tym okropnym wyniku w Mołdawii w pierwszej połowie strzeliliśmy dwa gole, a mogliśmy jeszcze więcej. Innymi słowy, plan dotyczący zdobywania bramek zadziałał. Powoływanie większej liczby napastników nie jest gwarancją skuteczności. Nasze wybory są jednak zależne od konkretnego momentu. Kiedy więc nadejdzie czas wysyłania powołań na kolejne mecze, będziemy przyglądać się możliwym rozwiązaniom.
Po takiej porażce jak ta w Kiszyniowie trudno nie szukać jej przyczyn, ale zapewne znajduje pan także pozytywy w dotychczasowej pracy z reprezentacją Polski.
Oczywiście. Nie wszystko do tej pory było złe, choć trudno jest wyrzucić z głowy porażki. Jestem zadowolony z tego, w jaki sposób piłkarze odpowiedzieli na niektóre z naszych pomysłów. Cieszy mnie również, że strzelaliśmy gole w każdym z meczów. Żeby wygrywać, potrzebne jest zdobywanie bramek, ale również nie tracenie ich. Jedno z tych założeń zostało spełnione, to dobrze. Teraz musimy skupić się na tej drugiej części, na tym, by nie tracić goli. Ta sztuka udała nam się tylko w meczach z Niemcami i Albanią.
Po spotkaniu w Kiszyniowie doszło do spotkania pana z Cezarym Kuleszą. Spotkanie zostało nagłośnione, potraktował pan przeciek do mediów, jako próbę wykreowania wrażenia, że został pan wezwany przez prezesa PZPN na dywanik?
Nie ma niczego dziwnego w tym, że prezes federacji rozmawia z selekcjonerem, zwłaszcza po negatywnych wynikach. To coś, co dzieje się często, nie ma w tym niczego niezwykłego.
Jak określiłby pan relacje między panem a prezesem Kuleszą, bo można spotkać się z informacjami, że atmosfera zgęstniała?
Nasza relacja oparta jest na wzajemnym szacunku. Nie wyobrażam sobie, że mogłoby to wyglądać inaczej.
Sekretarz generalny PZPN, Łukasz Wachowski, na łamach „PN” stwierdził, że w zaistniałej sytuacji w eliminacjach Euro 2024 niezbędna jest reakcja trenera. Jak zatem zamierza pan zareagować?
Potrzebna jest reakcja nas wszystkich. Oczywiście, trenera w pierwszej kolejności, bo to ja jestem „technicznym liderem”. Również piłkarzy, którzy bardzo chcą zagrać na Euro 2024, ale też federacji, ponieważ musimy być świadomi wymagań, jakie stawia międzynarodowy futbol.
Tymczasem udał się pan na urlop do Portugalii, kiedy należy spodziewać się pana powrotu do Polski?
Przede wszystkim podoba mi się życie w Polsce, o Polakach mogę wypowiadać się w samych superlatywach. Zostałem tu świetnie przyjęty. To jednak normalne, że na koniec sezonu udajemy się na urlop. Nie ma aktualnie zaplanowanych terminów na zgrupowania drużyn narodowych, w reprezentacjach nie mamy w tym momencie piłkarzy, z którymi moglibyśmy pracować – taka możliwość zdarzy się dopiero we wrześniu. Ja i moi asystenci wciąż jednak normalnie pracujemy, jesteśmy w stałym kontakcie, monitorując to, co dzieje się z piłkarzami, bierzemy pod uwagę zmiany klubów zawodników czy mecze sparingowe. W ten sposób już przygotowujemy się w najlepszy możliwy sposób do kolejnych spotkań. Nieustannie myślimy o tym, jak możemy poprawić wyniki. Dla mnie ten urlop jest trudniejszy, bo nienawidzę przegrywać i nie jestem do tego przyzwyczajony. Dlatego najchętniej już teraz zacząłbym pracę z piłkarzami, na bezpośredni kontakt z nimi muszę jednak poczekać do września.
Co do asystentów, widzi pan możliwość poszerzenia sztabu o polskiego trenera, czy ten temat jest definitywnie zamknięty?
Mam już jednego polskiego asystenta. To Grzegorz Mielcarski, jego pracę oceniam bardzo wysoko.
Na czym opiera pan optymizm przed wrześniowymi meczami eliminacji Euro 2024, bo zwłaszcza mecz z Albanią urasta do miana kluczowego w kontekście zachowania realnych szans na bezpośredni awans do niemieckiego turnieju?
To pytanie wskazuje na błąd, którego nie możemy popełniać. Tak jak zwycięstwo z Niemcami nie sprawiało, że mieliśmy też zagwarantowaną wygraną z Mołdawią, tak we wrześniu nie możemy myśleć tylko o Albanii, choć oczywiście to będzie bardzo ważny mecz. W pierwszej kolejności gramy jednak u siebie z Wyspami Owczymi i musimy stawić czoła temu rywalowi z takim samym duchem i motywacją, jakiej potrzebujemy w każdym innym meczu. Kiedy reprezentujemy wielki, polski naród, gramy dla naszych kibiców, dla naszych rodzin i przyjaciół, dla przodków, kultury i historii tego kraju. Nie mówię tego po to, by zwiększyć presję, która już jest duża. Mówię to, ponieważ w najbliższych meczach musimy wykazać się ogromną pasją i determinacją. I musimy odwrócić sytuację, w której się znaleźliśmy. ■
PRZEMYSŁAW PAWLAK