Był taki czas w historii futbolu, w którym słowo polskiego piłkarza miało wagę w Europie. Był taki czas, w którym Polak mógł recenzować Hiszpanów i wcale nie musiał z tego powodu czuć się niezręcznie. O pobycie Jana Tomaszewskiego w Herculesie Alicante, na bazie relacji w hiszpańskiej prasie, 17 listopada 1981 roku pisał na łamach „PN” Zbigniew Kumidor.
***
Nie, ten tytuł wcale nie jest pomyłką. Chociaż Jan Tomaszewski przymierza się akurat do przekazywania przedmundialowych informacji z Półwyspu Pirenejskiego, a Lech Wałęsa podróż do Hiszpanii co najwyżej dopiero planuje.
Tymczasem jednak to właśnie naszemu bramkarzowi prasa hiszpańska nadała tak znamienny przydomek. Reprodukowany tytuł pochodzi z tekstu o Tomaszewskim, zamieszczonym w jednym z październikowych numerów ukazującego się w Barcelonie sportowego magazynu „Dicen”. Kibice z Alicante mają nadzieję, że hasło „El Walesa” poderwie do walki klubowych kolegów „Tomka”, bo w poprzednim sezonie, pod patronatem niezwyciężonego zdawałoby się Herkulesa, aż czternaście razy schodzili oni z boiska pokonani, czego efektem było dalekie, aż trzynaste miejsce w hiszpańskiej ekstraklasie. Obecnie jednak, czując za sobą polskiego bramkarza kilkakrotnie dali próbkę sporych możliwości, wygrywając między innymi dwa kolejne mecze ligowe – z Espanyolem i Athletic Bilbao.
Początkowo, tuż po przyjeździe Polaka, hiszpańska prasa – nie bez powodu zresztą – podkreślała przede wszystkim warunki fizyczne pana Janka. W porównaniu ze stosunkowo niskimi Hiszpanami – 95 kg wagi i 193 cm wzrostu stawiało go rzeczywiście w roli… Herkulesa. Szybko jednak, już po kilku treningach, zrozumiano że – z racji cech charakteru i zaangażowania w sprawy klubu – odpowiedniejszym dla Tomaszewskiego będzie pseudonim „El Walesa”.
(…)
Jak na prawdziwego ambasadora przystało – cytuję za „Dicenem” – „…Tomaszewski mówi po hiszpańsku już bardzo poprawnie…”. Dziennikarze mają zatem ułatwione zadanie, a trzeba wiedzieć, że sporo już pism zamieściło z naszym internacjonałem obszerne wywiady, zawsze podkreślając jego łatwość wysławiania się po hiszpańsku, biorąc pod uwagę tak krótki pobyt w kraju.
Znając jednak wścibskość hiszpańskich żurnalistów, nie trzeba się tak szybkiej edukacji dziwić. Albowiem, chcąc nie chcąc, musi „Tomek” przechodzić ciężkie lekcje. Oto przykład jednej z nich:
Ile lat zamierza pan grać w Herculesie?
Podpisałem kontrakt na dwa lata. Zobaczymy co dalej, ale myślę, że mogę na dobrym poziomie grać jeszcze kilka dalszych lat, choć mam ich już trzydzieści trzy.
Właśnie, czy w tej sytuacji nadal jest pan skłonny grać w reprezentacji Polski?
Oczywiście, myślę, że nadal będę w niej grać, gdyż w kontrakcie istnieje klauzula, która przewiduje zwalnianie mnie na mecze w ramach mistrzostw świata bądź Europy. W każdym razie Hercules nie stawia mi w tym względzie przeszkód.
Jak ocenia pan rolę bramkarza w drużynie?
Uważam, że dobry bramkarz to 40 procent powodzenia drużyny, gdyż on właśnie jest tą ostatnią instancją na boisku.
(…)
Kto według pana jest najlepszym bramkarzem Hiszpanii?
Poznałem tu już wielu dobrych, ale bezsprzecznie najlepszym pomiędzy dwoma słupkami jest Arconada.
(…)
Z tymi i wieloma innymi pytaniami musi zmagać się nasz goalkeeper. Jego szybkie i celne riposty – zupełnie jakby był kuzynem Wałęsy – natychmiast trafiają na łamy dzienników w Barcelonie czy Madrycie. W perspektywie turnieju „Espana’82” Tomaszewski z roli agenta reklamowego polskiego futbolu wywiązuje się wyśmienicie!
Zbigniew Kumidor