Pierwszy od sześciu lat Ligowiec Roku, który nie reprezentuje barw Legii, choć stołeczny klub ma w swoim CV. W najbliższych miesiącach postara się również o to, aby do Warszawy nie pojechał inny tytuł – mistrza Polski.
Janusz Gol został najlepszym ligowcem w plebiscycie „Piłka Nożna” (foto: Forum)
Nagroda dla Ligowca Roku 2019 trafiła w odpowiednie ręce?
Zaskoczyła mnie nominacja, a co dopiero wyróżnienie – przyznaje Gol. – Takich pozytywnych niespodzianek życzę sobie jednak jak najwięcej.
Miał pan okazję gościć wcześniej na Gali tygodnika „Piłka Nożna”?
To był mój debiut. Bardzo mi się podobało: pojawiło się wiele osób ze środowiska piłkarskiego, można było porozmawiać na różne tematy, wszystko przebiegało w przyjemnej atmosferze. Świetne przeżycie. Można było też potańczyć. Lubi pan tańczyć czy raczej omija parkiet?
Generalnie za tańcem nie przepadam, ale jak trzeba, to pojawię się na parkiecie.
Miejsce na statuetkę w domu zostało już wybrane?
Wszystko działo się bardzo szybko: w nocy z soboty na niedzielę wróciliśmy z obozu w Turcji, chwila snu w Krakowie i podróż pociągiem do Warszawy. Nie miałem nawet czasu, żeby się nad tym zastanowić, ale odpowiednie miejsce na pewno się znajdzie.
W plebiscytach rzadko wyróżniani zostają defensywni pomocnicy. Występuje pan na pozycji istotnej, lecz mało eksponowanej.
Staram się wprowadzać do mojej gry efektowne elementy. Czasami zdarzy się widowiskowa akcja, chociaż trener raczej przestrzega mnie przed zbyt dużym ryzykiem. Odpowiedzialność przede wszystkim. Lubię zapędzić się do przodu, ale muszę pamiętać o swoich podstawowych obowiązkach.
Na którym miejscu w prywatnym rankingu umieściłby pan miniony rok?
Biorąc pod uwagę tylko okres gry w Ekstraklasie, rok 2019 uważam za najlepszy. Skoro zostałem doceniony przez grono fachowców i otrzymałem nagrodę dla Ligowca Roku, to mam podstawy, żeby tak myśleć.
Przez półtora roku gry w Cracovii opuścił pan tylko trzy ligowe spotkania, każde z powodu żółtych kartek. Jaki jest sekret takiej wytrzymałości w wieku 34 lat?
Przez lata grania w piłkę nauczyłem się, na co należy zwracać uwagę. Wiem, co muszę robić, aby utrzymywać dobrą formę: odpowiednia regeneracja, suplementy diety. Staram się dbać o różne detale, które wpływają na pracę mięśni. Siłownia także jest niezbędna.
Spędza pan tam najwięcej czasu z drużyny?
Aż tak to nie. Zdaję sobie sprawę, czego i w jakich ilościach potrzebuję w danym momencie. Znajomość własnego organizmu pomaga unikać kontuzji.
Pięć sezonów regularnej gry w lidze rosyjskiej okazało się w tym kontekście najcenniejszym doświadczeniem?
Zobaczyłem tam, że samo zaangażowanie podczas treningu w klubie nie wystarczy. Trzeba dawać od siebie więcej, żeby nie przegrać rywalizacji o miejsce w składzie. Gdy zaliczysz kilka słabszych występów, klub zaczyna szukać kogoś na twoją pozycję.
Pod jakim względem najbardziej rozwinął się pan w Rosji?
Dzięki sporej konkurencji zyskałem piłkarsko, jednak największy progres zaliczyłem pod względem mentalnym. W tym aspekcie urosłem. Problemy finansowe klubu, choć to doświadczenie z gatunku nieprzyjemnych, hartowały i uczyły cierpliwości. Amkar Perm był uzależniony od miasta. Kiedy lokalne władze podjęły decyzję o zaprzestaniu finansowania, klub zbankrutował. W 2018 roku ogłoszono upadłość, a sprawy sądowe dotyczące zaległych wypłat z kilku ostatnich miesięcy toczą się do dziś. Sam czekam na rozstrzygnięcie procesu. Być może uda się wywalczyć część środków, odzyskanie 40-50 procent byłoby sukcesem. Opóźnienia w wypłatach były czymś permanentnym, zazwyczaj sięgały trzech miesięcy. Zdarzyło się, że nie płacono przez pół roku – wtedy kontrakt rozwiązał Kuba Wawrzyniak. Przeczekałem to, choć zaczynało już brakować cierpliwości. Podczas mojego pobytu w Amkarze problemów z płynnością finansową nie było w zasadzie tylko przez rok: po tym, jak udało się sprzedać dwóch zawodników do Spartaka Moskwa. Pozostałe cztery lata nie były tak kolorowe. Podchodziłem jednak do sprawy spokojnie, bo mimo opóźnień, należności w końcu były regulowane. Dało się z tym żyć.
Przed podpisaniem kontraktu z Cracovią miał pan propozycje z innych polskich klubów?
Odezwała się Wisła Kraków, pojawiły się pytania także z kilku innych klubów. Początkowo czekałem na oferty z Rosji, w grę wchodziły dwie opcje. Trochę się to przeciągało, a nie zamierzałem dłużej czekać, bo byłem bez klubu już ponad dwa miesiące. W końcu zadzwonił prezes Janusz Filipiak, szybko doszliśmy do porozumienia. Następnego dnia poinformowałem Cracovię o swojej decyzji.
Drużyna ma częsty kontakt z profesorem Filipiakiem?
Prezes stara się być jak najczęściej na meczach. Po spotkaniu przychodzi do szatni i gratuluje albo… nie. Na szczęście w tym sezonie zdecydowanie częściej słyszymy gratulacje.
Porażka w dwumeczu z DAC Dunajska Streda sprawiła, że w tym sezonie będziecie lepiej przygotowani do eliminacji europejskich pucharów?
W pierwszej kolejności nauczyliśmy się, że w pucharach nie ma miejsca na niewykorzystane sytuacje. To one, zwłaszcza w rewanżu na swoim stadionie, sprawiły, że zostaliśmy wyeliminowani. Szkoda, bo w kolejnej rundzie trafilibyśmy na grecki Atromitos, w rywalizacji z którym nie bylibyśmy bez szans. Jesteśmy bogatsi o doświadczenie i jeżeli w tym sezonie zajmiemy miejsce gwarantujące grę w europejskich pucharach, powinno być nam łatwiej.
Jak funkcjonuje w znacznym stopniu międzynarodowa szatnia Cracovii?
Pomaga fakt, że trafiają do nas pozytywni ludzie. Obcokrajowców w drużynie rzeczywiście mamy sporo, lecz są komunikatywni, chcą rozumieć jak najwięcej. W szatni słychać wiele języków, ale mimo tego dogadujemy się bez większych problemów. Dzięki temu zespół funkcjonuje jak należy.
Trener Probierz prowadzi odprawy w kilku wersjach językowych?
W dwóch: po polsku i angielsku. To korzystne nie tylko dla zawodników, ale również dla trenera, który cały czas się rozwija.
Jako jeden z najstarszych w drużynie opiekuje się pan młodzieżą Pasów?
Mam na nich oko. Kiedy można pochwalić, to chwalę, a gdy za bardzo się rozluźnią, stawiam do pionu. Dla młodych zawodników najważniejsze w tej chwili jest skupienie wyłącznie na piłce i my, jako starszyzna, staramy się im w tym pomóc.
Zdarza się panu myśleć o tym, co będzie po zakończeniu kariery?
Mam jeszcze trochę czasu: kilka miesięcy temu przedłużyłem umowę do 2022 roku. Klub mi zaufał, a ja postaram się za to odwdzięczyć, dając Cracovii w najbliższym czasie jakość i spokój na mojej pozycji. Co później? Myślę o pójściu w kierunku pracy szkoleniowej. Na razie jednak nie zamierzam brać się za kursy trenerskie. Koncentruję się na grze w piłkę, a takie dodatkowe obowiązki mogłyby rozpraszać. Chcę jak najlepiej wypełnić kontrakt.
Osiem spotkań w reprezentacji Polski, ale tylko jedno w pełnym wymiarze, to zadowalający wynik?
Pod względem minutowym – bardzo słaby. Gdy wyjeżdżałem, sądziłem, że z Rosji będzie mi bliżej do kadry. Tyle że przez cały ten okres nie miałem kontaktu ze sztabem reprezentacji. To było frustrujące. Można powiedzieć, że mijam się z drużyną narodową: gdy występowałem za granicą, powołania otrzymywało wielu zawodników z Ekstraklasy, a kiedy wróciłem do kraju, w kadrze grają niemal wyłącznie piłkarze z zagranicznych klubów.
KONRAD WITKOWSKI
WYWIAD UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (nr 6/2020)