W tym konflikcie zwycięzców nie będzie. FC Barcelona i Leo Messi weszli na wojenną ścieżkę, z której zejście nie jest już obecnie możliwe. Cokolwiek się bowiem nie wydarzy jeszcze w tej sprawie podczas najbliższych dni i tygodni, to obie strony wrócą do normalności mocno pokiereszowane.
Leo Messi czuje się wolnym zawodnikiem, ale… (fot. Reuters)
Kiedy tuż po klęsce Blaugrany w ćwierćfinałowym meczu Ligi Mistrzów z Bayernem Monachium gruchnęła wiadomość o tym, że dla Messiego to już może być za dużo, chyba niewielu przypuszczało, że całość przybierze taki obrót. 33-latek to przecież żywa legenda katalońskiego klubu, a jego gra w koszulce Barcelony to tak oczywista sprawa jak coroczne kompromitacje polskich drużyn w rundach eliminacyjnych do prawdziwych zmagań w europejskich pucharach. Jak się jednak okazało, nawet tak trwałe więzi mogą ulec przerwaniu.
Messi doszedł do wniosku, że jego czas w klubie, którym zawiaduje Josep Maria Bartomeu dobiegł już do końca i ostatnie lata kariery warto będzie spędzić tam, gdzie miałby do czynienia z ludźmi, do których po prostu miałby zaufanie.
Skoro więc miarka się przebrała, piłkarz po konsultacjach ze swoimi prawnikami wysłał do klubu fax, w którym poinformował o chęci skorzystania z klauzuli jednostronnego rozwiązania umowy. Messi miał taką możliwość i postanowił ją aktywować, a zdania nie zmienił nawet po tym jak klub uznał, że owszem – taka opcja była – ale trzeba było z niej skorzystać do czerwca. Teraz jest już po wszystkim i jeśli Argentyńczyk chciałby odejść, to wyłącznie po tym jak zostanie uruchomiona inna klauzula – jego odejścia za 700 milionów euro.
Co ważne, klub w tym sporze wsparła La Liga i po prawdzie trudno się jej dziwić jako organizacji, która z roku na roku traci kolejne klejnoty koronne. Po hiszpańskich boiskach nie biegają już dziś Neymar czy Cristiano Ronaldo, a ewentualne odejście Messiego byłoby ciosem, po którym lizanie ran mogłoby trwać latami. Można więc w ciemno zakładać, że szefowie La Ligi będą stać murem za Barceloną. To pewne, tak samo jak to, że spór może znaleźć swój finał na sali sądowej.
Kapitan Dumy Katalonii nie chce bowiem ustąpić ani na krok i – nie ma się co oszukiwać – już nie może tego zrobić. Pionki na szachownicy zostały rozstawione, a gra się zaczęła. Messi nie tylko poinformował klub o tym, że chce odejść. On już czuje się wolnym zawodnikiem i dlatego nie chce i nie będzie uczestniczył w zajęciach klubu podczas sezonu przygotowawczego. Gdyby teraz ustąpił, przegrałby wszystko, pozwalając triumfować Bartomeu.
Jeśli zaś chodzi o prezydenta Barcelony, ten także zalicytował wysoko i musi grać dalej, nawet jeżeli wie, że po sprawdzeniu kart zostałby z parą dziewiątek w ręku. Klub cały czas liczy na rozwiązanie problemu na drodze rozmów, ale pytanie, czy te nie powinny się odbyć już dawno temu? A może – tak jak donoszą hiszpańskie media – obaj zainteresowani panowie faktycznie nie raz i nie dwa zasiadali do stołu, ale Messi za każdym razem był oszukiwany i wystawiany do wiatru?
Telenowela trwa, a kibice zasiadają do niej każdego dnia. Jedni uważają, że Leo Messi powinien odejść z klubu w spokoju. Nie mają do niego żalu, ponieważ zrobił dla Barcelony tak wiele, że rozliczanie go tylko na podstawie trwającej wojny nie byłoby fair. Inni są zdania, że 33-latek żadnej łaski nie robi, bo na Camp Nou uchylano mu nieba, oferując bajońskie zarobki i wpływ na losy klubu, którego nie miał żaden inny zawodnik na świecie. Kto ma rację? Co w sprawie Messiego i Barcelony okaże się prawdą, a co medialną bajką? Tego dowiemy się zapewne już niedługo, a choć trudno dziś ze stuprocentową pewności wykluczyć jakiś scenariusz, to jedno jest pewne – tego dołu nie da się już zasypać.
Kiedy fani wyobrażali sobie dzień pożegnania ze swoim idolem i jego ostatni mecz, najpewniej jawił się on jako historyczna data. Moment pełen wzruszeń, łez i wspominek. Łamiącego się głosu samego zainteresowanego w trakcie ostatniego przemówienia, patosu w relacjach dziennikarzy z całego świata i wieszczenia końca piłkarskiej epoki. Tego wszystkiego zabraknie, o tym – przynajmniej dopóki na Camp Nou rządzi Bartomeu i jego ludzie – możemy zapomnieć. Zbyt dużo się wydarzyło i za mało jest chęci po obu stronach, by ustąpić.