Rok 2017 był znakomity dla niemieckiej piłki. Zwycięstwo pierwszej drużyny w Pucharze Konfederacji i kwalifikacja z kompletem punktów do mundialu, mistrzostwo Europy drużyny U-21 podczas imprezy rozgrywanej na polskich boiskach czy nawet półfinał mistrzostw Europy w wykonaniu reprezentacji U-17, przegrany po rzutach karnych z Hiszpanią… Potęgi niemieckiej piłki końca nie widać. Niemcy, jak mało kto, potrafią wyprodukować piłkarza i szybko wprowadzić go w tryby zawodowego futbolu. I choć fatalne występy bundesligowiczów w europejskich pucharach wywołują czasem nad Renem dyskusję na temat wadliwego systemu szkolenia, daj nam Panie Boże taki system. Niechby był nawet tak samo „wadliwy”.
TOMASZ URBAN
Utarło się przekonanie, że Niemcy są dla nas niedoścignionym wzorem w stawianiu na młodych piłkarzy. Często powtarza się prześmiewczo, że u nas nawet 23-letni piłkarz uznawany jest jeszcze za młodego, podczas gdy w Niemczech do gry wchodzą już nastolatki. Tacy piłkarze jak Yann Aurel Bisseck, Fiete Arp, Jadon Sancho, Nikolas Nartey, Alexander Isak rzeczywiście zaliczyli w tym sezonie pierwsze występy w Bundeslidze, dokonując tego jeszcze przed osiągnięciem pełnoletności. Pierwszy z nich nie miał nawet ukończonych 17 lat, a Arp to już nawet podstawowy gracz HSV. Ale okazuje się, że pod tym względem wcale od Niemców nie odstajemy, bo w naszej lidze takiego samego zaszczytu dostąpiło aż czterech piłkarzy, a jeden z nich (Mateusz Żukowski z Lechii Gdańsk) – podobnie jak Bisseck – też nie skończył jeszcze nawet 17 lat. Co więcej, najlepsi młodzieżowcy w naszej lidze odgrywają podobne role w klubach co ich odpowiednicy w niemieckich. Jeśli za kryterium bycia zawodnikiem pierwszego składu obierzemy sobie limit 2/3 minut spędzonych na boisku ze wszystkich możliwych do rozegrania, to w obu ligach znajdziemy po pięciu piłkarzy, którzy go wypełnią. U nas są to Mateusz Wieteska, Maciej Ambrosiewicz i Szymon Żurkowski (wszyscy Górnik), Patryk Dziczek (Piast) oraz Robert Gumny (Lech), a w Niemczech – Christian Pulisić (Borussia D.), Amine Harit (Schalke), Santiago Ascacibar (Stuttgart), Felix Uduokhai (Wolfsburg) i Dayot Upamecano (Lipsk).
NIE TAK ŹLE Z NAMI
Jedna statystyka przemawia nawet zdecydowanie na naszą korzyść. O ile spośród 39 młodzieżowców, jacy zagrali jesienią na naszych boiskach, aż 37 to zawodnicy z polskim obywatelstwem (94,87%), o tyle z 64 młodych piłkarzy, którzy pokazali się w tej rundzie w Niemczech, tylko 25 to Niemcy (39,06%). Przyczyn takiego stanu rzeczy jest jednak wiele – począwszy od specyfiki wielonarodowościowego społeczeństwa niemieckiego, a skończywszy na nieporównywalnie większych możliwościach ekonomicznych klubów z Bundesligi, które mogą sobie pozwolić na wyszukiwanie uzdolnionych piłkarzy na całym świecie i ściągnąć ich do klubu nawet za parę milionów euro. Tym też należy uzasadnić większą liczbę młodzieżowców biegających po niemieckich boiskach. Mają one po prostu szerszy dostęp do piłkarzy o określonym potencjale i określonej klasie. Choć nie zawsze trafiają. Mówił o tym niedawno w wywiadzie dla t-online Klaus Augenthaler, który stwierdził, że w jego opinii niemieckie kluby zbyt często zatrudniają przeciętnych obcokrajowców (w tym także młodzieżowców), zamiast postawić na zawodników własnego chowu i korzystać z dobrodziejstw systemu szkolenia. Nas z kolei nie stać na kupno młodych gwiazdek, musimy więc je sobie sami wychować. I trend się zgadza, bo aż 51% młodych piłkarzy, którzy pojawili się jesienią na boiskach polskiej Ekstraklasy, to w rozumieniu wytycznych UEFA wychowankowie tych klubów (co najmniej trzyletni okres pobytu w danym klubie między 15 a 21 rokiem życia). W Bundeslidze takich wychowanków zagrało jesienią zaledwie 37%.
Różnice stają się wyraźniejsze na korzyść Niemców, jeśli zsumujemy liczbę młodzieżowców, którzy wystąpili jesienią choćby przez minutę na boisku, a także minuty, jakie im dano na wykazanie się. W naszej lidze – według statystyk Ekstra Stats – wystąpiło ich jesienią 39, w Bundeslidze natomiast aż 64, a należy jeszcze pamiętać o tym, że w Niemczech rozegrano dopiero 17 kolejek, zaś u nas już 21. Biorąc pod uwagę liczbę klubów w obu ligach, wychodzi, że każdy niemiecki klub desygnował jesienią do gry średnio 3,55 młodzieżowców w meczu, zaś w naszych drużynach było ich średnio 2,42. Jeśli zaś chodzi o minuty, nasze nadzieje dostały ich jesienią 16 116, zaś młodzi piłkarze w Bundeslidze aż 25 244. Znacząca różnica, ale z drugiej strony – wszystko jest kwestią metodologii obliczeń. Bo jeśli podzielimy te minuty przez liczbę graczy, wychodzi, że młodzieżowiec w Ekstraklasie spędził jesienią na boisku średnio 413 minut, a w Bundeslidze 394 minuty. Trochę to jednak zakłamuje rzeczywisty obraz, co doskonale widać na przykładzie przeliczonej dla Bundesligi klasyfikacji Pro Junior System.
PJS PO NIEMIECKU
Pro Junior System to program wprowadzony do polskiej piłki ligowej przed dwoma laty przez PZPN. W dużym skrócie – kluby stawiają na młodych piłkarzy, a w zamian za to otrzymują od związku gratyfikacje finansowe. O ile w I i II lidze są kluby, które ze stawiania na młodych zawodników uczyniły niemalże swoją filozofię, a środki pozyskiwane tą drogą stanowią znaczącą część klubowych budżetów, o tyle kluby w Ekstraklasie zdają się nie zwracać uwagi na tę klasyfikację. Dla nich środki, którą mogą tą drogą pozyskać, nie są na tyle znaczące, by układać zespół pod PJS. Opieranie drużyny na młodych piłkarzach zawsze niesie ze sobą spore ryzyko. Może się uda, ale niekoniecznie musi. I pewnie dlatego, po całej rundzie jesiennej tylko 13 młodzieżowców w Ekstraklasie punktuje dla klubów, czyli spełnia kryteria programu – ma na koncie 270 rozegranych minut w minimum pięciu meczach. To tylko 33,3% ogółu. Niewielu. W Niemczech natomiast kryteria programu wypełniłoby aż 30 piłkarzy, czyli 46,9% wszystkich młodzieżowców, którzy zagrali jesienią. Wniosek z tego płynie taki, że o ile w niemieckich klubach stawia się na młodych piłkarzy z pełną świadomością i daje się im dużo szans na wykazanie się, o tyle u nas występy wielu młodych piłkarzy mają częstokroć charakter incydentalny. Potwierdzają to kolejne wyliczenia – 21 piłkarzy z tych 39 (aż 53,8%) nie zagrało w całym sezonie w sumie choćby 90 minut. W Bundeslidze takich zawodników było co prawda 22, ale z 64 (34,3%).
Jak wyglądałoby zestawienie PJS dla Bundesligi za minioną jesień? Punkty zdobyłoby 13 klubów z 18 w lidze, czyli 72,2% ogółu. Dla porównania, w naszej lidze punktowało 10 zespołów, czyli 62,5%. Różnica zatem niewielka. O ile u nas niekwestionowanym liderem jest Górnik Zabrze, o tyle w Bundeslidze konkurencję demoluje Bayer Leverkusen. Nic jednak dziwnego, skoro Benjamin Henrichs, Kai Havertz, Panagiotis Retsos i Leon Bailey z reguły mają pewne miejsce w składzie, dokładają sporo minut za mecze swoich reprezentacji, a dwóch pierwszych to na dodatek wychowankowie. Czterech graczy punktowało też dla słynącego z pracy z młodzieżą VfB Stuttgart, a furorę robi zwłaszcza Santiago Ascacibar, którego zaczyna się już nawet porównywać do Arturo Vidala, choć wydaje się, że młody Argentyńczyk nie ma takiego naturalnego ciągu na bramkę jak gracz Bayernu. Trzecie w klasyfikacji 1. FC Koeln, borykające się niemal przez całą rundę z niewyobrażalną falą kontuzji, pokazało światu jesienią największą liczbę młodzieżowców, bo aż dziewięciu, ale punkty zebrało tylko trzech. Ani jednak Jannes Horn, ani Salih Oezcan, ani Jorge Mere nie mogą być jednak zadowoleni ze swej gry. Drgnęło coś wreszcie w Hamburgu. W ostatnich latach nad Łabą chętniej stawiano na zgrane nazwiska niż na młodzież. Tatsuya Ito, Rick van Drongelen, w dalszej kolejności Vasilije Janjicic, a nade wszystko Arp pozwalają wierzyć, że HSV wreszcie powstanie z kolan dzięki nowej, niezmanierowanej generacji.
Wysoko i zgodnie z oczekiwaniami plasowałby się też RB Lipsk, który do klasyfikacji wprowadziłby czterech, w miarę regularnie grywających zawodników. Szczególnie Dayot Upamecano ma niekwestionowaną pozycję na środku defensywy, a jego rozwój sprawił, że Marvin Compper, podstawowy w minionym sezonie defensor zespołu prowadzonego przez Ralfa Hasenhuettla, musiał uciekać do Celticu w poszukiwaniu minut. Trzech młodzieżowców punktowało u Domenico Tedesco w Schalke, a minuty zbierał też czwarty – Fabian Reese. Breel Embolo w końcówce rundy grywał coraz więcej i powoli wracał do formy, jaką prezentował przed kontuzją, za to Amine Harit i największa chyba niespodzianka jesieni, czyli Weston McKennie, byli niekwestionowanymi graczami pierwszego składu. Po dwóch młodzieżowców grywało stosunkowo regularnie w Borussii Dortmund (Christian Pulisić i Dan-Axel Zagadou) i w Hoffenheim (Stefan Posch i Dennis Geiger), ale są widoki, że na wiosnę będzie ich więcej, bo Borussia zaprezentowała jesienią aż sześciu młodych piłkarzy, a Hoffenheim – pięciu.
Świetny deal przed sezonem zrobił VfL Wolfsburg, ściągając za grosze i tak na wszelki wypadek Feliksa Uduokhaia z TSV 1860, który grał niemal wszystko, i to na bardzo przyzwoitym poziomie. Rozczarował natomiast Landry Dimata, nie wniósł w zasadzie niczego konstruktywnego do gry ofensywnej. Z kolei po jednym młodym piłkarzu regularnie ogrywały FC Augsburg, Hertha, Mainz i Gladbach, przy czym we wszystkich tych klubach – może poza Mainz – jest jeszcze spore zaplecze, które także dostaje minuty.
Bez punktów pozostałoby pięć klubów, przy czym dwa z nich w ogóle nie korzystały jesienią z żadnych młodzieżowców. To Hannover 96 i – co zadziwiające – SC Freiburg. Najmłodszy piłkarz w kadrze ekipy Christiana Streicha to Bartosz Kapustka, który jednak nie jest już młodzieżowcem, a nawet gdyby był, to i tak nie wypełniłby kryteriów PJS związanych z liczbą rozegranych minut. Dziwna to sytuacja, bo Freiburg słynie z umiejętnego wprowadzania młodych piłkarzy do Bundesligi. No ale w tym sezonie priorytety są zupełnie inne. Zarówno Hannover, jak i Freiburg chcą za wszelką cenę utrzymać się w lidze. A granie z nożem na gardle nie sprzyja wprowadzaniu do gry nastolatków.
ARTYKUŁ UKAZAŁ SIĘ TAKŻE W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (NR 1/2018)