Ośmiu. Jak pokazują pożal się Boże wyniki, bynajmniej nie wspaniałych. Tylu trenerów aktualnie pracujących w Ekstraklasie doświadczyło europejskich pucharów z polskimi klubami. Tylko jeden zdziałał coś szczególnego, ale od tego wydarzenia minęło dziewięć długich lat. Później i ten rodzynek zdążył się potłuc.
Tym, który wdrapał się na wciąż niedostępny innym poziom, był Jacek Zieliński z Lechem Poznań w sezonie 2010-11. Jednak awans do fazy grupowej Ligi Europy po dwumeczu z Dnipro Dniepropietrowsk stanowił wykonanie zaledwie planu minimum. Maksa z wpisaną grubą czcionką Ligą Mistrzów przekreśliła i kazała wyrzucić do kosza Sparta Praga. Jeszcze ówczesny szkoleniowiec mistrza Polski zdążył zremisować z Juventusem w Turynie, pokonać Salzburg i przegrać z Manchesterem City nim ustąpił pola Jose Mari Bakero, który dopilnował awansu do fazy pucharowej.
To było trzecie z ogólnej liczby czterech pucharowe podejście Zielińskiego. Zadebiutował w Groclinie Grodzisk Wielkopolski od wyeliminowania MKT Araz Imisli. Już dwanaście lat temu (a nawet wcześniej) musieliśmy się uczyć egzotycznych nazw i wysyłać naszych ligowców do Azerbejdżanu i innego Kazachstanu, skąd pochodził Toboł Kustanaj – drugi zespół wyeliminowany przez Zielińskiego. Na Crveną Zvezdę Belgrad już jego Groclin był za krótki.
Minęły dwa sezony i z Grodziska Wielkopolskiego przeprowadził się do Poznania, a ściślej rzecz ujmując do Wronek, bo tam Lech przyjmował gości. Zagraniczni przyjechali dwaj: norweski Fredrikstad i belgijski Club Brugge. Pierwszy wygrał, ale przegrał, drugi przegrał, ale wygrał. Co oczywiście należy rozumieć tak, że Norwegom wyjazdowe zwycięstwo nieco osłodziło odpadnięcie z rozgrywek, z kolei Belgowie odrobili jednobramkową stratę z Polski i w rzutach karnych wyeliminowali Kolejorza. Z czasem Zieliński mógł opowiadać, że jako pierwszy w Polsce poznał się na talencie Vadisa Odjidji-Ofoe, który wtedy biegał w pomocy Brugii.
Choć trener musiał czuć pewien niedosyt, to jednak ogólny bilans 20 pucharowych meczów z klubami z Wielkopolski wychodził na plus. Wielki minus dopisał sobie w Cracovii. Czar jego pięknie malowanych i z każdej strony chwalonych Pasów prysł w Macedonii. Skendija Tetowo przejechała się po nich w tę i z powrotem, zarówno na własnym stadionie jak i w Krakowie.
Michał Probierz i Waldemar Fornalik w tym sezonie starali się podgonić Zielińskiego, lecz nie zajechali zbyt daleko i ciągle tracą do niego więcej niż połowę dystansu. Obaj zatrzymali się na 10 meczach i na ten dorobek złożyła się praca w dwóch klubach. Probierzowi w debiucie z Jagiellonią, z którą wcześniej zdobył Puchar Polski, naprawdę niewiele zabrakło do wyeliminowania Arisu Saloniki. Później było tylko gorzej, bo trudno wywabić rozgromieniem 8:0 litewskiego Kruoje plamy z Cypryjczykami i Kazachami. Zwłaszcza porażka w dwumeczu (u siebie 1:0, na wyjeździe 0:2) z Irtyszem Pawłodar w lipcu 2011 roku na tyle mocno zabolała trenera, że kilka dni później podał się do dymisji.
Królowanie Fornalika w Ruchu miało ograniczony zasięg. Wprawdzie udało mu się rozszerzyć panowanie na Szachtar Karaganda i Valetta FC, ale dalszą drogę skutecznie zagrodziła Austria Wiedeń. Natomiast za tęgie baty, które spuściła Niebieskim Viktoria Pilzno (0:7 w dwumeczu) już nie odpowiadał Waldek King, ponieważ dopiero co przejął reprezentację Polski. Poszło na konto brata Tomasza.
Kiedy Ruch systematycznie zwalniał, to przyspieszyły dwa inne zespoły z Górnego Śląska: Piast i Górnik Zabrze, za sterami których siedział Marcin Brosz. Jednych i drugich w pierwszym sezonie po awansie do Ekstraklasy przygotował na europejski sprawdzian. Piast był o centymetry od przeskoczenia poprzeczki zawieszonej przez azerski Karabach Agdam i ostatecznie odpadł po dogrywce. Z Górnikiem po małych turbulencjach przefrunął nad mołdawską Zarią Balti, mocy zabrakło na słowacki Trenczyn.
Piotr Stokowiec dwa razy wyrżnął o duńskie progi. Od Zagłębia Lubin, które wcześniej poradziło sobie ze Sławiją Sofia i Partizanem Belgrad, za silne okazało się SonderjyskE – teoretycznie najsłabsze z tego zestawu. Natomiast Broendby, co mamy na świeżo w pamięci, w rewanżu pokazało miejsce w szeregu Lechii. Z pojedynczych sukcesów polskich drużyn być może cenniejsze od wyeliminowania Partizana było pokonanie Rio Ave przez Jagiellonię. W końcu to przedstawiciel ligi portugalskiej. Po szczęśliwej wygranej w Białymstoku drużyna Ireneusza Mamrota poszła na ostrą wymianę ognia, co przyniosło remis 4:4. Gentowi już nie podskoczyła, ale i tak odpadnięcie z takim rywalem wyglądało zupełnie inaczej niż rok wcześniej z azerską Qabalą. Mimo wielu zawirowań i smutnego końca, z pewnością chętnie wraca wspomnieniami do sezonu 2011-12 Kazimierz Moskal. W listopadzie przejął Wisłę z rąk Roberta Maaskanta, kiedy do rozegrania zostały dwa mecze w fazie grupowej Ligi Europy. Za pokonanie Odense i Twente czekała nagroda w postaci rywalizacji w fazie pucharowej ze Standardem Liege. Przy dwóch remisach bramka zdobyta na wyjeździe zdecydowała o awansie Belgów.
Teraz na placu boju ostał się Aleksandar Vuković z Legią.
TOMASZ LIPIŃSKI
TEKST UKAZAŁ SIĘ W NAJNOWSZYM WYDANIU TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”