Uli Hesse specjalnie dla „Piłki Nożnej”
Uli Hesse, jeden z najznakomitszych niemieckich dziennikarzy i pisarzy zajmujących się tematyką piłkarską, zawitał niedawno do Warszawy w ramach promocji książki „Bayern. Globalny Superklub”.
ROZMAWIAŁ TOMASZ URBAN, KOMENTATOR ELEVEN
– Najpierw zapytam o książkę „Tor!”. Czy praca nad nią sprawiła ci przyjemność?
– Tak! To była moja pierwsza książka – mówi Uli Hesse (na zdjęciu). – Wiedziałem dokładnie, co i jak chcę napisać. Miałem wówczas do czynienia z angielskimi mediami i byłem zdumiony, jak mało wiedzą one o niemieckiej piłce. Udzielałem wówczas jakiegoś wywiadu i dziennikarz, który go przeprowadzał, nie wiedział prawie nic. W jego oczach Bayern istniał dopiero od lat 70. Zacząłem mu tłumaczyć różne rzeczy, opowiadać o pewnych zjawiskach i wtedy zapytał mnie zdumiony: „Chce mi pan powiedzieć, że zdobyliście mistrzostwo świata w 1954 nie mając w kraju zawodowej piłki?” Odpowiedziałem, że w zasadzie tak. Ówcześni piłkarze byli pół-profesjonalistami, ale w porównaniu do Anglików, byli całkowitymi amatorami. Uznałem więc, że warto taką książkę napisać.
– Książkę o Bayernie napisałeś po angielsku, ale tę o Borussii Dortmund (Alles BVB! – przyp. red.) po niemiecku. Dlaczego tak się stało?
– Książka o Bayernie i „Tor!” były po prostu pisane z myślą o zagranicznych odbiorcach. Skierowane były do ludzi, którzy interesują się niemieckim futbolem, mają na jego temat jakąś wiedzę, ale nie jest ona poparta tłem historycznym. A tak w ogóle – czytałeś tę książkę o Borussii?
– Jeszcze nie, ale jest już zamówiona. Czekam na przesyłkę.
– To szczególna pozycja. Wyjątkowa. Kiedyś w magazynie „Sterna” była taka rubryka zatytułowana „wiedza niepotrzebna”. To były informacje, które właściwie nie były ważne, a mimo to były ciekawe, jeśli ktoś mocno interesował się danym tematem. I książka o Borussii taka właśnie jest. Jest dla ludzi, którzy przeczytali już wszystkie inne książki o BVB. Jej nie dałoby się opublikować za granicą, jest zbyt szczegółowa.
– A masz już plany na kolejną książkę?
– Czasami w takich sytuacjach czuję się jak aktor, który skończył pracę nad jednym filmem i pracuje już nad kolejnym, podczas gdy ten pierwszy wchodzi właśnie do kin i musisz o nim opowiadać, ale robisz już coś innego. I ja jestem właśnie w podobnej sytuacji, bo polskie wydawnictwo kupiło już kolejną książkę. Ona też jest o Borussii Dortmund. I jest już gotowa.
– No to czekam na nią niecierpliwie. Ale teraz pogadajmy o Bundeslidze. Dużo się ostatnio rozmawia o jej kształcie. Stefan Effenberg zaproponował podział na dwie grupy, padają pomysły, by wprowadzić play-offy. Czyżby to był przejaw bezradności wobec Bayernu? Bo przecież Niemcy są wyjątkowo konserwatywni, jeśli chodzi o futbol. Takie pomysły, jak ten Effenberga to coś zupełnie niezwykłego…
– To prawda. Ale nie jest to sytuacja bezprecedensowa. Podobna miała miejsce w latach 80. Wtedy też pojawiały się różne koncepcje. Bayern wówczas także dominował, choć nie tak bardzo, jak dziś. Ale nie o niego chodziło. Ludzie obawiali się, że piłka nożna straci swoją pozycję społeczną, że liczba widzów na trybunach znacząco spadnie. To były czasy chuliganów, chodzenie na stadion wiązało się z ryzykiem. Piłka nożna traciła na popularności i różne pomysły wychodziły na światło dzienne. Postanowiono na przykład okroić Bundesligę z 18 drużyn do 16. Miało to wejść w życie w połowie lat 90. Uważano, że nie ma wystarczającej liczby kibiców na stadionach, by w lidze grało 18 zespołów. Chciano uatrakcyjnić rozgrywki. Natomiast dzisiaj powód tych pomysłów jest inny. Po pierwsze, to co powiedziałeś – dominacja jednego klubu, a po drugie – istnieje obawa, że Bundesliga przestanie być konkurencyjna dla innych lig w Europie i że ludzie przestaną się nią interesować. Bundesliga przypomina dzisiaj trochę ligę szkocką.
– No to w tym kontekście – jak oceniasz regułę 50+1? Powinna zostać zniesiona czy utrzymana?
– Jest jeden powód, dla którego jestem za jej utrzymaniem. To właśnie ta identyfikacja kibica z klubem. W Niemczech jest zupełnie inaczej niż w Anglii. Ludzie nie uznają się za kibiców danego klubu, a za jego część. Tak samo istotną, co piłkarze czy zarząd. W Anglii kluby właściwie od zawsze były przedsiębiorstwami biznesowymi. Do tego dochodzi jeszcze ta typowa dla niemieckich klubów struktura organizacyjna.
– Nie sądzisz, że ta reguła sprawia, że liga jest coraz słabsza i nudniejsza, więc że w zasadzie jeszcze bardziej umacnia silną pozycję Bayernu?
– Mówi się w Niemczech, że Bawarczycy faktycznie są jej największymi fanami. Zresztą Bayern jest w bardzo specyficznej sytuacji, bo z jednej strony, nie ma na krajowym podwórku żadnego trwałego konkurenta i od lat robi wiele, by takiego nie mieć, z drugiej zaś strony jest świadomy, że takiego konkurenta bardzo potrzebuje. Thomas Mueller powiedział mi kiedyś, że dwa mistrzostwa Borussii Dortmund w 2011 i 2012 to było najlepsze, co mogło się przytrafić Bayernowi, bo sprawiło, że wrócił do rywalizacji ze zdwojoną mocą.
– No właśnie, to chyba najważniejsza cecha Bayernu, który po porażkach zawsze wraca mocniejszy. Gdyby zatem miał silniejszych konkurentów w lidze, sam byłby mocniejszy. Dlatego pytam, czy nie byłoby w interesie całego niemieckiego futbolu, by tę regułę odrzucić. No bo jak inaczej pozostałe kluby mają zredukować dystans dzielący ich od Bayernu jeśli nie dzięki pieniądzom z zewnątrz?
– Są dwie odpowiedzi na to pytanie. Jednym z argumentów powtarzanych przez zwolenników odrzucenia tej reguły jest zwiększenie rywalizacji w lidze. Ale nie wiemy, czy na pewno tak by się stało, bo przecież Bayern też mógłby wówczas stać się jeszcze silniejszy i mógłby jeszcze więcej zarobić. Christian Seifert z DFL mówi na przykład, że warto się nad tą regułą zastanowić, bo on chciałby mieć w lidze więcej klubów, mających obroty powyżej 500 milionów euro rocznie, aby zmniejszyć różnice dzielące Bundesligę od innych europejskich lig. Ale ja nie jestem przekonany, że Bundesliga będzie sobie mogła kiedykolwiek pozwolić na regularne transfery rzędu 20, 30 czy 40 milionów euro. Sumy płacone dziś za piłkarzy są utopijne. Trzeba się oczywiście zastanowić co zrobić, by skrócić dystans do ligi angielskiej czy hiszpańskiej. Ale siła angielskiej piłki nie wynika z tego, że nagle ktoś tam się zjawił w klubie i wpompował w niego duże pieniądze. OK, Roman Abramowicz tak zrobił w Chelsea. Ale te pieniądze nie wystarczą. Klub musi poszukać jeszcze innych źródeł finansowania z zewnątrz. W Anglii są to pieniądze pochodzące od telewizji…
– No właśnie. Huddersfield z tytułu praw telewizyjnych dostaje tyle samo pieniędzy, co Bayern. To wręcz nieprawdopodobne…
– … otóż to. Myślę, że nie zasypiemy już tej przepaści. Dlatego nie wierzę, by odrzucenie 50+1 sprawiło, by kluby z Bundesligi stały się bardziej konkurencyjne dla tych z innych lig.
– No to co ma zrobić niemiecki futbol, by odrobić te straty?
– Nic nie może zrobić. Oczywiście, można powiedzieć, że odrzucenie 50+1 byłoby korzystne dla rywalizacji wewnątrz Bundesligi, bo gdyby pojawili się inwestorzy, mogliby wpompować w kluby środki, które pomogłyby im w nawiązaniu walki z Bayernem. Są dwie drogi. Albo pogodzimy się z tym, że ani pod względem finansowym, ani sportowym nie będziemy w stanie nawiązać walki z europejskimi potentatami i skoncentrujemy się na innych kwestiach, albo podejmiemy jednak próbę zasypania tej przepaści. To jednak mogłoby się udać tylko dzięki pieniądzom płynącym z telewizji. Problem jednak w tym, że stacje tv w Niemczech nie są gotowe na takie inwestycje. Przecież nawet dziś możesz obejrzeć skróty wszystkich meczów w telewizji publicznej. W tym sezonie wprowadziliśmy mecze poniedziałkowe i widzisz, co się dzieje, jak ogromne są protesty z tego powodu.
– Nie uważasz, że reakcja kibiców jest przesadzona? To przecież tylko 5 meczów w sezonie i dotyczą one głównie zespołów grających w Lidze Europejskiej.
– Mnie te protesty również wydają się nieco przesadzone. W końcu wszystkie kluby przed sezonem podpisały się pod umową telewizyjną. Poniedziałkowe mecze nie są jednak powodami samymi w sobie. To nie o nie chodzi tak naprawdę. Są one tylko kolejnym znakiem postępującej komercji w piłce. W 2005 roku odwiedził mnie kolega ze Szwecji. Zjechał całe Niemcy i napisał artykuł zatytułowany „Ostatnia bitwa”. W jego mniemaniu, Niemcy jako jedyni w Europie bronili się jeszcze przed komercją w futbolu. Reszta po prostu ją przyjmowała i akceptowała w przekonaniu, że tak trzeba, jeśli chce się rywalizować na europejskiej scenie.
– Watzke powiedział niedawno, że jeśli Bundesliga zrezygnuje z tych poniedziałkowych meczów, to prawdopodobnie kluby zarobią 1 czy 2 miliony euro rocznie mniej, ale dla nich ważniejsze powinno być poczucie jedności i wspólnoty z fanami.
– Nie ma jednej, uniwersalnej drogi. Niektórzy boją się, że stracą widzów, jeśli nie będą mieli dobrych wyników, a inni boją się, że stracą widzów, jeśli nie będą budować z kibicami należytych relacji. Nie wierzę, że znajdziemy takie rozwiązanie, że zachowamy tożsamość tego starego, tradycyjnego niemieckiego klubu, a jednocześnie będziemy pozyskiwać dodatkowe pieniądze na jego funkcjonowanie. Nie da się tego pogodzić. Zresztą, to zawsze był problem niemieckiej piłki. Kibice spoza Niemiec nie są świadomi tego, że historia naszego futbolu jest bardzo skomplikowana. Już sam fakt, że musiało upłynąć aż 60 lat, by zdecydowano się u nas na wprowadzenie futbolu zawodowego pokazuje, że zawsze mieliśmy opory względem komercjalizacji tej dyscypliny. Futbol w Niemczech to coś więcej niż tylko sport czy biznes. Piszę o tym często w książkach dla obcokrajowców, że w Niemczech futbol to zjawisko społeczne. Świetnym przykładem jest tutaj Bayern, który z jednej strony próbuje być klubem międzynarodowym, ale z drugiej dba też o tradycję i pielęgnuje przywiązanie do regionu. Bo Bayern to w pierwszej kolejności klub bawarski, a nie niemiecki. Przypominam sobie moją wizytę na Oktoberfeście, kiedy zobaczyłem Pepa Guardiolę w tych skórzanych spodniach… Znałem to z wcześniejszych lat, przecież Bayern miał wielu zagranicznych trenerów. Ale zobaczyć Pepa, który zawsze jest perfekcyjnie ubrany i który uchodzi za światowego człowieka, w tym ubraniu i z kuflem piwa w ręku, to było coś wyjątkowego.
– Mam wrażenie, że niemiecki futbol w gruncie rzeczy nastawiony jest na „być”, podczas gdy międzynarodowy na „mieć”. Dla Niemców identyfikacja z klubem jest ważniejsza niż sukcesy. Zgadzasz się z taką tezą?
– Masz dużo racji. Większość niemieckich kibiców ma świadomość, że klub należy do nich. Może nie w warstwie materialnej, ale przede wszystkim emocjonalnej. Wspominałeś wcześniej o Watzkem – on kiedyś powiedział też, że najgorsze, co mogłoby się przytrafić niemieckiemu futbolowi, to poczucie kibica, że jest już tylko klientem. Anglikom to zupełnie nie przeszkadza, ale Niemcy mieliby z taką świadomością ogromny problem. Jest to oczywiście związane z tym, że kluby nie mają właścicieli, a taka sytuacja nastałaby z chwilą zniesienia zasady 50+1.
– Rozumiem, choć nie do końca się zgadzam z takim nastawieniem niemieckich kibiców, bo w piłce chodzi w końcu o zwycięstwa i trofea. Przychodzi czas, kiedy ma się już serdecznie dość porażek. Załóżmy, że Bayern odpada w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Nie wyobrażam sobie, by powiedzieli sobie wtedy – no cóż, zdarzyło się. Spróbujemy za rok. Musieliby wtedy podjąć odważniejsze kroki prowadzące ku komercjalizacji.
– Tak, choć Bayern byłby chyba ostatnim klubem w Niemczech, który zostałby sprzedany. Zresztą, przecież już 33 procent akcji klubu należy do potężnych koncernów. Skąd brać jeszcze większe środki? Jest to problem i zawsze będzie. Trudno znaleźć rozwiązanie. W Anglii jest inaczej. Kibice są przyzwyczajeni do tego, że kluby zmieniają właścicieli. Poza tym kluby angielskie mają ogromną bazę fanów poza granicami kraju. Pracowałem kiedyś dla firmy, która zarządzała wizerunkami piłkarzy w internecie. Mieliśmy u siebie na przykład Mesuta Oezila, który grał wówczas dla Werderu. Byliśmy zadowoleni z liczby osób, która codziennie odwiedzała jego stronę. Potem poszedł do Realu Madryt, liczba odsłon oczywiście bardzo znacząco wzrosła. Następnie przeniósł się do Arsenalu i nasze serwery padły, bo Arsenal dla wielu ludzi w Azji jest o wiele większym klubem niż Real! Arsenal ma wręcz niewiarygodną bazę fanów w tamtym rejonie świata. Bundesliga tego nie ma. Ona jest mocno ukierunkowana na niemieckich kibiców.
– Wspomniałeś na początku rozmowy, że za piłkarzy płaci się dzisiaj nieprzyzwoite pieniądze. Gdzie jest granica? Można jakoś powstrzymać to szaleństwo? Bo to chyba jedyna szansa dla niemieckiej piłki na przyszłość. Może trzeba bardziej restrykcyjnie podejść do Financial Fair Play?
– Zgadza się, ale to leży nie tylko w interesie niemieckiej piłki, lecz również w interesie UEFA. Bo tu nie chodzi tylko o to, że pogłębia się różnica między „normalnymi” klubami, a tymi największymi. Nawet wewnątrz tej elitarnej grupki największych klubów różnice stają się coraz większe. Ostatnio w podcaście dla „11 Freunde” rozmawialiśmy o bieżących wydarzeniach w LM i w pewnym momencie doszliśmy do wniosku, że Liga Mistrzów tak naprawdę zaczyna się dopiero od ćwierćfinału. Dawniej mówiło się o fazie grupowej, że jest nudna. Teraz nawet mecze 1/8 finału takie są. Jaki był wynik w spotkaniu Barcelony z Celtikiem Glasgow? 7:0? No nie może tak być, by w najważniejszym pucharze, w meczu dwóch wielkich drużyn, padał taki wynik.
– Co poradziłbyś Bayernowi w kwestii Robbena i Ribery’ego? Przedłużyłbyś im umowy o kolejny rok czy postąpiłbyś zgodnie z radą Reinera Calmunda – nakleiłbyś im znaczki na tyłki i wysłał pocztą w świat?
– U progu sezonu byłem w zasadzie pewien, że to Borussia Dortmund sięgnie w tym sezonie po tytuł. Nie miałem przekonania do Carlo Ancelottiego. Zakładałem, że to będzie sezon, w którym Bayern będzie wreszcie grał po ludzku, czyli że okaże też czasem jakąś słabość. Jednak ogromną siła Bayernu jest to, że zawsze i we właściwym momencie wyciąga prawidłowe wnioski. W odpowiedniej chwili powiedzieli sobie – OK, lubimy Ancelottiego, ale czas na zmiany. Wydawało mi się też, że przegapili odpowiedni moment, by przebudować zespół. To było też widać przy okazji ostatniego meczu z Besiktasem. Kiedy tylko pojawił się skład Bayernu, to zaczęła się wielka dyskusja, czemu Robben i Ribery nie grają od początku. A to przecież powinno być oczywiste w ich wieku.
– No właśnie, dlatego o to pytam, także w kontekście zachowania Robbena po meczu, które w mojej opinii było absolutnie nie do zaakceptowania. Według mnie, Bayern powinien przedłużyć umowę ewentualnie tylko z jednym z nich, ale pod warunkiem, że zaakceptuje on dla siebie rolę dżokera.
– No to w takim razie powinni przedłużyć umowę z Riberym.
– Dlaczego?
– Nie wszyscy wiedzą, jak wielką gwiazdą jest Ribery w Monachium. Po Muellerze chyba największą. Kibice Bayernu go kochają i w pełni się z nim identyfikują. Dlatego byłoby dobrze, gdyby został. A paru takich piłkarzy w ostatnim czasie odeszło z klubu, jak choćby Schweinsteiger czy Lahm. Z drugiej jednak strony – ciężko byłoby przedłużyć umowę z Riberym i posadzić go potem na ławce w sytuacji, kiedy trenerem Bayernu nie będzie już Jupp Heynckes.
– No właśnie. Wyobrażam sobie Bayern na przykład z Tuchelem u sterów. On, Rummenigge, Hoeness, Ribery i Robben. Bomba z odpalonym lontem…
– To prawda. Ale taka eksplozja byłaby wskazana. Bo w ostatnim czasie panuje w nim za duża harmonia (śmiech).
– No to kogo widzisz jako idealnego następcę Heynckesa w Bayernie? Bo ja zakładam, ze Hoenessowi nie uda się go przekonać do przedłużenia umowy.
– Klopp! – wtrąca się nagle przysłuchująca się całej rozmowie żona Ulego.
– Sądzi pani, że opuści Liverpool?
– Nie no, nie sądzę…
– Ja też nie – kontynuuje Uli Hesse. – Problem jest taki, że Heynckes nie chce zostać na kolejny sezon, a Hoeness bezwzględnie tego chce. Bayern wychodzi po prostu z założenia, że za rok będzie łatwiej o trenera.
– Joachim Loew?
– Nie sądzę. Wydaje mi się, że w Bayernie uważają, że dla Nagelsmanna też jest jeszcze za wcześnie. Poza tym Hoffenheim nie chce go puścić, a on sam ma w tym sezonie trochę problemów sportowych. Już nie jest tym rycerzem w lśniącej zbroi. W piłce jest tak, że wiele rzeczy dzieje się przypadkiem. Przecież dwa najbardziej znaczące transfery trenerów w ostatnich latach – czyli przejście Kloppa do BVB i Guardioli do Bayernu – to był efekt zbiegów okoliczności. Przytrafił się po prostu odpowiedni moment. Klopp zostałby w Mainz, gdyby wtedy awansowali. Watzke mówi dzisiaj coś innego, ale kto wie, co by było, gdyby Thomas Doll zdobył wówczas w 2008 roku Puchar Niemiec. Być może zatrzymaliby go na dłużej? Bayernowi pod wodzą Heynckesa wszystko układało się wręcz modelowo, ale stanowisko władz Bayernu było takie, że oto być może stoją w obliczu jedynej szansy, by ściągnąć do klubu takiego trenera jak Pep. Guardiola był dostępny na rynku, a Heynckesowi kończyła się umowa. Wszystko zgrało się idealnie w czasie. Kto by w ogóle mógł przypuszczać, że Tuchel po dwóch latach świetnej pracy w Dortmundzie będzie latem dostępny na rynku.
– Właśnie, czy w Dortmundzie żałują rozstania z Tuchelem? Wiem oczywiście o pozasportowych powodach, które tak na dobrą sprawę nigdy nie ujrzały światła dziennego. Ale jeśli się popatrzy na wyniki…
– Wiesz co, to jest tak, że im dalej kibic Borussii mieszka od Dortmundu, tym bardziej tęskni za Tuchelem. To raczej kibice spoza Dortmundu mówią, że to była zła decyzja. Ja też dokładnie nie wiem, o co tam poszło. Ale fakt jest taki, że kibice będący bardzo blisko klubu, w pełni popierają decyzję kierownictwa.
– No i na koniec porozmawiajmy jeszcze o Lewandowskim. Pytanie o niego po prostu musi paść. Odejdzie latem z Bayernu czy nie?
– Hmm… Gdybym miał odpowiedzieć tylko tak lub nie, to powiedziałbym raczej, że nie, ale uważam, że szanse na transfer wcale nie są takie małe, jak się powszechnie uważa. Lewandowski jest bystry. On praktycznie nie popełnia błędów, dlatego uważam, że zmiana menadżera nie była przypadkowa. Nie zrobiłby tego, gdyby nie wiedział, że ma szansę na przenosiny do innego zespołu. Dla niego byłby to dobry moment na zmianę, za chwilę będzie miał 30 lat. Z jednej strony jest niejako młodszym graczem niż rówieśnicy, bo praktycznie nigdy nie był kontuzjowany. Z drugiej strony jednak, ponieważ nigdy nie był kontuzjowany, to rozegrał bardzo wiele meczów. Z nim jest tak, jak z używanym samochodem. Ma już pokaźny przebieg. Dlatego uważam, że za 2-3 lata będzie już dla niego za późno na przejście do innego topowego klubu – Barcelony, Realu czy Manchesteru United. Nie wykluczam, że Bayern wychodzi z podobnego założenia. Dla klubu to też może być jedna z ostatnich okazji, by zarobić na nim duże pieniądze.
– No dobrze. Ale sam powiedziałeś, że Bayern nie będzie robił wielkich transferów. Nieważne ile by na Lewandowskim zarobili, musieliby wziąć te pieniądze do ręki i wydać dajmy na to te 100 milionów euro na następcę. A rynek wcale taki bogaty nie jest. Nie ma na nim wielu piłkarzy, którzy mogliby go w pełni zastąpić. W mojej opinii Bayern nie ma żadnego interesu w tym, by osłabiać siebie i wzmacniać konkurencję.
– No tak, Sandro Wagner nie będzie zbawicielem Bayernu. To prawda, nie mają powodu, by go sprzedawać, a poza tym, mogą zakładać, że Lewandowski nie będzie się zachowywał tak jak Aubameyang czy Dembele. Udowodnił zresztą swoją klasę podczas ostatniego roku gry w Dortmundzie. Też chciał odejść, a mimo to nie obniżył lotów. Tak jak powiedziałem – gdybym miał odpowiedzieć jednym słowem, to powiedziałbym, że nie odejdzie. Wielu twierdzi, że w tym sezonie Bayern ma ostatnią realną szansę na wygranie Ligi Mistrzów. Może nie na zawsze, ale na kilka najbliższych lat. W przyszłym roku na pewno nie będzie o to łatwiej niż w obecnym. To może też być moment, w którym Lewy powie – wygrałem tu już wszystko, byłem nie raz królem strzelców… No bo nie można wykluczyć, że Bayern wygra w tym roku Ligę Mistrzów. Konkurencja jest co prawda mocna, ale na pewno nie są bez szans.
– Uważasz, że po ewentualnym triumfie w Lidze Mistrzów byłoby Bayernowi łatwiej zacząć przebudowę i szanse Lewandowskiego na odejście byłyby większe?
– To też zależy od tego, kto będzie ich trenerem w nowym sezonie. Jupp Heynckes uchodzi za trenera, który uformował tę drużynę, ale tak naprawdę zbudował ją Louis van Gaal, który wpuścił do niej Muellera i Alabę, przesunął Schweinsteigera do środka… Heynckes nie jest natomiast piłkarskim odnowicielem.
– No i znów wracamy do Tuchela, który do tej roli nadawałby się idealnie.
– Fachowości faktycznie nie można mu odmówić. Ale nie wiem, czy pod względem charakterologicznym by tam pasował. Bayern ma już doświadczenie w obcowaniu z takimi szkoleniowcami. Van Gaal pod względem fachowości był absolutnie fantastyczny, ale jego charakter… Uważał się za większego niż cały klub. Jeśli uważasz się za kogoś wyjątkowo ważnego, to w Bayernie będziesz miał jeszcze trudniej niż w BVB, bo tam takich ważnych postaci jest jeszcze więcej.
WYWIAD UKAZAŁ SIĘ W OSTATNIM (10/2018) NUMERZE TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”