Mimo że ostatnio regularnie strzela gole, raczej nie dogoni już Igora Angulo i nie zostanie królem ligowych snajperów. Za to może poprowadzić Cracovię do wysokiego miejsca na mecie sezonu. Airam Cabrera to kolejny hiszpański napastnik, dla którego Polska okazała się ziemią obiecaną.
Przeczytałem, że grając w Koronie Kielce często jeździł pan turystycznie do Krakowa i stał się on pańskim ulubionym miastem. Czy teraz, występując w Cracovii, kocha pan Kraków jeszcze mocniej?
Oczywiście – mówi Cabrera (na zdjęciu). – Poznałem wiele nowych miejsc, zakochałem się w tym mieście na całego.
To co pan porabia po treningach?
Spaceruję, naprawdę dużo. Uwielbiam rynek, uwielbiam też zagubić się w uliczkach starego miasta, błąkać się nimi bez celu. Robię mnóstwo zdjęć, właściwie co krok widzę coś, co koniecznie muszę utrwalić.
Są to samotne wędrówki, czy z narzeczoną, którą zabierał pan do Krakowa jeszcze mieszkając w Kielcach?
Niestety, przeważnie samotne, albo z którymś z kolegów. Flavia jest nauczycielką, cały czas pracuje, więc na razie nie wchodzi w grę jej przeprowadzka. Kiedy skończy się rok szkolny, będzie mnie częściej odwiedzała. Czasami spędzamy razem weekend. Zimą rzadziej, bo jednak pogoda nie zawsze zachęca do przylotu do Polski.
Jak wspomina pan dziś pobyt w Koronie, w sezonie 2015-16?
Znakomicie. Choć początki były trudne, pierwszy raz przecież wyjechałem poza Hiszpanię. Miałem pewne obawy, byłem może trochę nieufny. Ale wspaniali, serdeczni ludzie, których spotkałem w Kielcach szybko pozwolili mi o nich zapomnieć. Wszyscy byli pomocni i życzliwi. Poza tym z piłkarzami jest tak, że jak dobrze się im wiedzie na boisku, to wszystkie inne sprawy też odbierają pozytywnie, patrzą na świat przez różowe okulary. A gdy z kolei idzie słabo w klubie – to nic nie pomaga poprawić nastroju. Miałem udany czas w Koronie, więc to też oddziaływało na mój humor.
Jakie problemy miała Cracovia na początku sezonu, kiedy przegrywała mecz za meczem, których z kolei nie ma teraz, gdy wiedzie jej się na ogół bardzo dobrze?
Był to zespół po wielu zmianach personalnych, w zasadzie całkiem nowy. Gdy dołączyłem do ekipy w meczu siódmej kolejki z Legią, wciąż się poznawaliśmy wzajemnie. Nie wiedzieliśmy, jak ze sobą grać, kto co potrafi i jaki ma styl. Trener też jeszcze nie miał odpowiedniej wiedzy o piłkarzach, bo nabywa się ją tylko w trakcie meczów o stawkę. Poza tym wprowadzał swój styl, zmieniał nasze nawyki. Dziś my lepiej rozumiemy wymagania trenera i trafniej interpretujemy jego polecenia. Pojawia się też coś takiego jak granie na pamięć, do schematów dochodzi wykorzystywanie na boisku inteligencji.
Tylko o to chodzi? Czy może jakieś kwestie taktyczne też są dziś lepiej rozwiązywane niż wtedy, jesienią?
Wiadomo, na porażkę bądź sukces zawsze składa się wiele czynników. Trener szukał stale rozwiązań naszych problemów, zmieniał pewne elementy w naszym stylu, bo dowiadywał się w trakcie sezonu, jak reagujemy na jego pomysły. To są wszystko naczynia połączone, taktyka nie żyje swoim własnym życiem tylko z czegoś wynika i na jakieś potrzeby odpowiada.
To jaki jest dziś styl gry Cracovii?
Ujarzmić rywala. Zabrać mu piłkę blisko jego bramki, a potem jak najszybciej ją rozegrać. Opiera się na sile, zdecydowaniu, szybkości i jakości zawodników ofensywnych. Gramy poważny futbol. Jednak kluczowa jest szczelna defensywa. Od niej się wszystko zaczyna, bez niej nic się nie udaje. W trakcie tych siedmiu kolejnych wygranych meczów, jakie zaliczyliśmy od początku grudnia do końca lutego, straciliśmy łącznie tylko trzy gole. I co z tego, że w kolejnych trzech, w Płocku, z Zagłębiem Sosnowiec i derbach z Wisłą strzeliliśmy sześć, skoro straciliśmy siedem i zdobyliśmy raptem trzy punkty? Zagrać na zero z tyłu to podstawa.
Ostatnim meczem przed przerwą na reprezentacje, w trakcie której rozmawiamy, były derby Krakowa. To dla przybysza z innego kraju także mecz wyjątkowy, czy może taki, jak każdy inny?
Grałem w nich już po raz drugi, więc wiedziałem, czego się spodziewać. Muszę powiedzieć, że takiej atmosfery jak na meczach derbowych w Krakowie nie spotkałem jeszcze nigdy w karierze, to były mecze w pewnym sensie najpiękniejsze w moim życiu. W pewnym sensie, bo skoro i jesienią, i przed dwoma tygodniami przegraliśmy, nie mogę być zadowolony. Gdy wynik jest nie taki, jak być powinien, tak naprawdę nic nie cieszy, nie liczy się atmosfera.
Po porażkach z dwiema Wisłami trochę zeszło powietrze z waszych kibiców, już widzących Cracovię w pucharach…
Za szybko zaczęło się o nich mówić, teraz też nie warto. Po 23 kolejce mieliśmy już tylko trzy punkty straty do drużyny zajmującej trzecie miejsce. Po czym w trzy tygodnie urosła ona do siedmiu, choć zwycięstwo w derbach dałoby nam czwarte miejsce. Ale nie ma co oglądać się za siebie. Na pewno będziemy walczyć do ostatniej kolejki, jednak o co – to się okaże. Celem pozostaje awans do górnej ósemki tabeli. A gdy go osiągniemy, zobaczymy jaka jest sytuacja w tabeli, jakie różnice, jaki dystans. I będziemy gonić.
Czytałem wywiad, w którym rozpływał się pan nad klasą trenera Marcina Brosza, z którym pracował pan w Koronie. Mógłby go pan porównać z Michałem Probierzem?
Nie, to bez sensu, tego nie robi żaden piłkarz. Brosza rzeczywiście zawsze podziwiałem i szanowałem, Probierza podziwiam i szanuję dziś. Z trenerem Cracovii mam znakomite relacje, jest człowiekiem zarazem bardzo poważnym, jak i serdecznym. O jego klasie mógłbym mówić dużo. Przede wszystkim ma jasny pomysł na każdy mecz, zarówno dotyczący tego, jak wytrącić rywalowi jego atuty, jak i na to, jak samemu go skutecznie zaatakować. Zawsze wiemy jak i po co gramy. Umie też wydobyć z zawodników cały ich potencjał, uwolnić go.
Kibice Cracovii bardzo liczą na pana współpracę z Javim Hernandezem. Czasami wydaje się, że rozumiecie się świetnie, a czasami, że jednak wciąż między wami brak tego specyficznego, piłkarskiego porozumienia. Jak pan to widzi?
Rozumiemy się na boisku dobrze, ale istotnie, powinniśmy grać ze sobą jeszcze lepiej. Właśnie to jest rzecz, którą najbardziej chciałbym w swojej grze zmienić: lepiej współdziałać z Javim. Na razie ani ja nie mam asysty przy żadnym jego golu, ani on przy moim. To się zmieni, będzie lepiej. Dużo ze sobą rozmawiamy; mnie, jako starszemu, przypada tu ważniejsza rola do wykonania.
Angulo w Górniku, Carlitos w Legii, pan w Cracovii… To, że w polskiej Ekstraklasie królują hiszpańscy napastnicy jest przypadkiem, czy jakąś prawidłowością?
Nie rozwodziłbym się tu nad kwestią narodowości, paszportu. Po prostu wszyscy umiemy grać w piłkę, strzelać gole, przy czym każdy z nas prezentuje inny styl.
Marzy pan o tytule króla strzelców?
Raczej jest on nieosiągalny, bo Igor Angulo ma sporą przewagę. Ale proszę mi wierzyć – w ogóle o tym nie myślę. Ja chcę po prostu robić swoje – a moją pracą jest w zasadniczej części strzelanie goli – i w ten sposób pomagać drużynie. Niczego mi nie można zarzucić, jeśli chodzi o skuteczność. Proszę pamiętać, że byłem trochę kontuzjowany. Dziewięć goli w siedemnastu meczach to już jest więcej niż jeden na dwa. Bardzo chciałbym uzyskać średnią jednej bramki na półtora spotkania. Wtedy byłbym w pełni zadowolony.
Opowiadał pan już o tym, że nie mógł na obecny sezon zostać w Extremadurze, beniaminku hiszpańskiej drugiej ligi, czyli Segunda A, bo klub miał wyczerpany limit płacowy. Zastanawiam się, jak bardzo boli, że zabrakło dla pana miejsca w zespole?
Już nie boli. Na początku oczywiście tak, ale wtedy natychmiast pomyślałem, że fajnie by było wobec tego wrócić do Polski. I pojawiła się opcja wypożyczenia do Cracovii. Teraz Cracovia to mój klub, tylko ona się liczy, tu jestem ciałem, sercem i duszą.
Zamiast pana na środku ataku Extremadury grał jesienią niejaki Enric Gallego, o rok starszy, bez wcześniejszego doświadczenia w lidze Segunda A. Strzelił piętnaście goli, a dziś zdobywa bramki w Primera Division, dla Hueski.
Znam Enrica, świetny napastnik i fajny człowiek. Zasługiwał na szansę w Primera Division.
Nie zazdrości mu pan?
Gdy dobrym ludziom przydarzają się dobre rzeczy, nie wolno im zazdrościć, trzeba cieszyć się ich szczęściem.
Ale to przecież mogła być pana historia!
Nie wiem. Jeśli coś się w futbolu zdarza, to dlatego, że zdarzyć się musiało. Jeśli zaś coś się nie zdarzyło, widocznie dlatego, że zdarzyć się nie mogło. Nie tracę ani sekundy na zastanawianie się, co by było gdyby. Szkoda czasu, energii. Trzeba się cieszyć tym, co się ma. Enric jest szczęśliwy w Huesce, a ja jestem szczęśliwy w Cracovii i tak jest dobrze. Los tak chciał.
Los, los… 31-letni Gallego, który w wieku lat 27 podpisał pierwszy zawodowy kontrakt debiutuje w Primera Division, o rok od pana młodszy Jaime Mata, który w 2014 roku pierwszy zagrał w Segunda A, właśnie wystąpił w reprezentacji Hiszpanii… Ta Extremadura to nie była pana ostatnia szansa, żeby wsiąść do pociągu jadącego do stacji: kariera w hiszpańskiej piłce?
Wiem, że Mata zagrał z Norwegią i bardzo mi imponuje to, co ostatnio wyczynia w Getafe. Ale powiem tak: ilu jest dziś 27-30-latków grających w Hiszpanii w drugiej bądź trzeciej lidze? Pewnie z tysiąc. A ilu z nich – o ile jeszcze któryś kiedykolwiek – zagra w reprezentacji, jak Mata? Może jeden, a pewnie co najwyżej kilkunastu dostanie jeszcze szansę debiutu w Primera.
Reszta wyjedzie do Polski. Albo na Cypr, gdzie też pan zabłądził w sezonie 2016-17.
Zdecydowanie polecałbym Polskę. Tu wszystko jest o wiele lepiej zorganizowane niż na Cyprze, polska liga jest imponująca pod wieloma względami.
I da się tu chyba lepiej zarobić niż w Segunda Division B?
To zależy. Są kluby płacące na tym samym poziomie co w Ekstraklasie, na trochę wyższym oraz takie, które płacą gorzej. A na Cyprze raczej obiecują, niż płacą. Nie sądzę, by dla któregokolwiek piłkarza z hiszpańskiej Segunda B motywacja finansowa była głównym powodem wyjazdu do Polski. Raczej chodzi o inne rzeczy.
Czyli o co?
O szczęście, o spełnienie. Ja je tu znalazłem. Gram w piłkę, jestem doceniany. Należę do tych ludzi, którzy umieją się cieszyć z małych rzeczy – a to małą rzeczą przecież nie jest. Proszę tylko nie pomyśleć, że zrezygnowałem już z ambicji zawodowych, że chcę tylko odcinać kupony. Wychodzę po prostu z założenia, że nie ma co żałować tego, co się nie zdarzyło. Trzeba grać w każdym meczu najlepiej jak się potrafi i czekać, co z tego wyniknie. Przypadki Gallego i Maty pokazują, że zawsze warto marzyć.
A co może wyniknąć w pana przypadku – myślę tu o najbliższej przyszłości?
Mój kontrakt z Extremadurą obowiązuje także na sezon 2019-20. Mało więc zależy od mnie. W tej sytuacji mogę robić tylko jedno: koncentrować się na najbliższym meczu.
Komu kibicuje pan w lidze hiszpańskiej?
Moim klubem jest CD Tenerife, spędziłem tam dziewięć i pół roku. Z pozostałych, w których grałem, najcieplej wspominam Cadiz CF. Tam wszyscy byli bardzo mili, a ponadto właśnie w tym mieście poznałem Flavię.
Barcelona ma szansę wygrać Ligę Mistrzów?
Uwielbiam ją oglądać, to czysta przyjemność. Finał tej edycji odbędzie się w Madrycie, dobrze byłoby, żeby zagrała w nim drużyna z Hiszpanii. Dlatego wszyscy miłośnicy hiszpańskiego futbolu powinni kibicować Barcelonie, tylko ona została w grze.
ROZMAWIAŁ LESZEK ORŁOWSKI
WYWIAD UKAZAŁ SIĘ W NAJNOWSZYM WYDANIU TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA” (14/2019)