Los sprawił, że Real i Barcelona wpadły na siebie w półfinale Copa del Rey, który jest dwumeczem. Między tymi
zaś spotkaniami odbędzie się potyczka ligowa. Po dwunastu latach znów zdarza się coś na kształt burzy klasyków
z 2011 roku. Jak wygląda panorama po pierwszym wyładowaniu? Miało ono przebieg krańcowo zaskakujący, Barca
bowiem zagrała na Santiago Bernabeu tak, jak grywały tam ostatnio Cadiz, Getafe czy Elche.
PO EL CLASICO, PRZED LOS CLASICOS
Jak narodził się Xavibus?
Jak by nie było, trzy klasyki w ciągu miesiąca z okładem to zawsze jest wydarzenie. Wtedy, w 2011, oprócz Primera Division i Copa del Rey hiszpańscy giganci rywalizowali w owym czwórmeczu także w Lidze Mistrzów, co oczywiście podnosiło prestiż zmagań.
Puchar jako alibi
Barcelona przystępowała do meczu na Santiago Bernabeu mocno osłabiona. Robert Lewandowski, Ousmane Dembele i Pedri to wszak trzej najważniejsi zawodnicy dla gry ofensywnej blaugrana. Dość powiedzieć, że w Primera Division do 23. kolejki członkowie tego tercetu strzelili 26 z 45 goli. Co do Lewego, pomundialowy kryzys jego formy jest już widoczny dla wszystkich, dla kolejnych słabych występów Polaka brakowało wytłumaczenia, „Marca” napisała nawet o „byłym artyście, zwanym kiedyś Lewandowskim”. Lewego bronił tylko Xavi, wynajdując na siłę pozytywne elementy w jego słabej grze. Może zatem lepiej dla Roberta, że chwilę popauzuje, może dzięki temu odzyska jesienną moc? Gorzej niż ostatnio bowiem już być nie mogło.
Tak czy owak wszyscy wymienieni, jeśli nie zdarzy się nic nieprzewidzianego, będą gotowi na rewanż, a zapewne także na klasyk ligowy, więc strategia na pierwszy mecz pucharowy narzucała się sama: przetrwać, minimalizując straty. – Jest jak jest – filozoficznie mówił Xavi, któty przynajmniej nie miał kłopotu z wyborem składu ani taktyki. Wobec faktu, że zostało mu w kadrze tylko dwóch napastników, nie licząc canteranos, Ferran Torres i Raphinha, był skazany na 1-4-4-2 z Gavim jako pół-pomocnikiem, pół-lewoskrzydłowym i tercetem Busquets, Kessie, De Jong w środku. Jeśli tej szóstce udałoby się coś strzelić – pięknie, ale przede wszystkim wysoki poziom miała pokazać defensywa.
Sytuacja kadrowa Realu była lepsza, do ataku wrócił Rodrygo, a dwa ogniwa wypadły tylko z linii obrony. Pech chciał, że byli to David Alaba i Ferland Mendy, a więc lewi defensorzy. Jednak Nacho, jak wiadomo od dawna, na każdej pozycji w tyłach prezentuje solidny poziom. Niemniej ten stan rzeczy zachęcał Ancelottiego do obrania ofensywnej taktyki, by spróbować przesądzić losy awansu do finału już w pierwszym meczu. Na razie bowiem Real nie musi oszczędzać sił na Ligę Mistrzów, po 5:2 na Anfield wydaje się być pewien awansu do ćwierćfinałów, zresztą rewanż dojdzie do skutku dopiero 15 marca. A kwietniowy rewanż z Barcą w CdR odbędzie się tydzień przed pierwszym ćwierćfinałem Champions, więc dobrze by było nie musieć się wówczas przemęczać i napinać.
Po ostatniej kolejce ligowej szanse Realu na powrót do walki o tytuł mistrza Hiszpanii wzrosły, jednak nadal priorytetem pozostaje Liga Mistrzów. No i Copa del Rey, od zwycięstwa w którym zespół dzieliły tylko trzy mecze (teraz dwa). Imprezę tę należy traktować jako swego rodzaju polisę bezpieczeństwa. Real ma już na koncie Superpuchar Europy i klubowe mistrzostwo świata, a triumf w Lidze Mistrzów zawsze jest rzeczą wątpliwą i zależy od zbiegu wielu okoliczności. Gdyby tym razem się nie udało, a w lidze nie powiodła się pogoń za Barcą, to właśnie zwycięstwo w Pucharze Króla byłoby ciężarkiem przechylającym szalę oceny sezonu jednak na korzyść włoskiego trenera i jego zespołu.
Barcelona ma już Superpuchar Hiszpanii, wciąż bezpieczną przewagę w lidze nad Realem. Dla niej zwycięstwo w Copa del Rey byłoby zwieńczeniem pierwszego etapu rekonkwisty, polegającego na odzyskaniu dominacji nad Półwyspem Iberyjskim. Na Europę przyjdzie czas w dalszej kolejności.
W takich to okolicznościach rozpoczęło się wielkie – jak należało oczekiwać – kopanie na Santiago Bernabeu.
35,6 procenta Barcy
Mecz wyglądał tak, jak się spodziewano, tyle że wszystkie przewidywania zostały spotęgowane i to nie raz. Wyjściowy system Barcelony często przekształcał się w 1-6-3-1, ekipa Xaviego nastawiła się na głęboką obronę i rzadkie kontry. „Marca” złośliwie pisała o autobusie postawionym przed własnym polem karnym, określając zwycięstwo Barcy słowem autobusazo – a ktoś ukuł termin Xavibus, który pozwoliliśmy sobie użyć w tytule. W całym meczu goście mieli posiadanie piłki na poziomie 35,6 procent, co jest oczywiście najgorszym wynikiem odkąd w 2008 roku przybył na Camp Nou Pep Guardiola.
Ta strategia okazała się nad wyraz trafiona, jeśli oczywiście będziemy mówili tylko o wyniku. Wystarczył jednak błąd Camavingi, znakomite podanie do Francka Kessiego i padła bramka, zdobyta zresztą po interwencji Thibauta Courtoisa na spółkę przez Edera Militao i Nacho. I nie było przy tym tak, że Marc-Andre ter Stegen musiał jakoś szczególnie się zwijać – nie, on pozostawał niemal bezrobotny. Natomiast mnóstwo pracy mieli obrońcy. Wielkie, żeby nie powiedzieć – monumentalne zawody rozgrywali Jules Kounde i Ronald Araujo, znów, jak zwykle przeciwko Realowi, wystawiony na prawej obronie, by stopować Viniciusa, co udało mu się w stopniu niemal całkowitym. Natomiast Francuzowi w środku defensywy nawet zgrabnie partnerował Marcos Alonso, który zastąpił kontuzjowanego w ostatniej chwili Andreasa Christensena. To był pierwszy klasyk Marcosa Alonso, dzięki czemu wpisał się do rodzinnej historii: jego dziadek Marquinhos zaliczył 19 w barwach Realu w latach 1954-62, a niedawno zmarły ojciec, też Marcos, 12 dla Barcy między 1983 a 1987 rokiem.
Padł jeden gol, ale Barca była bardzo bliska drugiego. W drugiej połowie świetną kontrę precyzyjnym strzałem wykończył Kessie, ale gdy piłka zmierzała do bramki, napatoczył się Ansu Fati i zablokował jej lot. Koledzy padli na ziemię i chwycili się za głowy. Wprowadzenie młodego Hiszpana na boisko było najgorszą tego dnia decyzją Xaviego.
Real w ataku nie pokazał niczego, oddał jeden celny strzał. Wymianom piłek przed polem karnym Barcy brakowało szybkości. Vinicius nie wygrywał pojedynków; Benzema nie rozciągał chytrymi podaniami twardo stojącej obrony Barcy, gdyż planem rywala na mecz było sprawienie, by nie miał miejsca do rozegrania piłki; Valverde nie strzelał z daleka, bo nie miał jak ani kiedy. Carlo Ancelotti wolał jednak dostrzec to, jak wyglądała gra Realu niżej, jak wybrzuszały się fale zanim dotarły płaskie do brzegu. – Jeśli na Camp Nou zagramy tak, jak dzisiaj, awansujemy do finału – powiedział na konferencji prasowej. – W sumie to mecz wyglądał tak, jak chcieliśmy. Zabrakło nam tylko efektywności na ostatnich metrach. Natomiast uzyskać tak pełną kontrolę nad grą jak my dzisiaj, nie jest łatwą rzeczą. Patrzenie na Barcę grającą w ten sposób było dosyć zdumiewające. Nie sądzę, by mecz na swoim stadionie jej trener zdecydował się zaplanować identycznie – zakończył. Faktem pozostaje, że jego zespół doznał pierwszej w sezonie porażki na własnym stadionie.
Co ciekawe, Xavi bynajmniej nie wypinał piersi do orderu za opracowanie zwycięskiej taktyki, a wręcz odżegnywał się od wszelkiej odpowiedzialności za to, że spotkanie miało taki przebieg, jaki miało. – Ten mecz wcale nie wyglądał tak, jak chciałem, nie tak zamierzaliśmy grać. Naszym planem było posiadanie piłki na połowie rywala. Ale ciężko było zabrać futbolówkę Kroosowi i Modriciowi. No więc musieliśmy się cofnąć. Jestem więc bardzo zadowolony z rezultatu, ale znacznie mniej z gry. Natomiast muszę podkreślić, że bardzo dobrze broniliśmy, walczyliśmy, przesuwaliśmy się – mówił na konferencji.
Wygląda więc na to, że Real zrobił głupio, przejmując kontrolę nad meczem, zabierając piłkę Barcelonie, skazując się na atak pozycyjny przez cały mecz. Sam jest bowiem lepszy w kontrach, a i Barca ma większe kłopoty, gdy musi wracać w popłochu na własną połowę po stracie piłki gdzieś pod bramką rywala.
Zeszłotygodniowy mecz był więc klasykiem absolutnie wyjątkowym, jeśli mówimy o czasie od przejęcia Barcy przez Guardiolę w 2008 roku. Dotychczas wygrywał Real albo Barcelona, ale zawsze ta druga miała dłużej piłkę, posiadała inicjatywę, Real zaś chętniej kontrował. Pozostaje pytanie, czy zwrot, który zobaczyliśmy, był zdarzeniem wyjątkowym, przypadkowym, które się nie powtórzy, czy też czwartek 2 marca wyznaczy nowy trend w zmaganiach gigantów, niezależnie od tego czy Xavi wymyślił autobusazo, czy narodziło się ono samo pod wpływem nacisku rywali. W zaistniałej sytuacji jest bardzo ciekawe, jak Xavi i Carlo Ancelotti zaplanują najbliższy mecz ligowy. Czy trener Barcy zechce, mimo tego, co powiedział na konferencji, powtórzyć zwycięską strategię, nawet jeśli powstała ona pod wpływem okoliczności? Czy trener Realu zrobi wszystko, by mecz wyglądał inaczej, czyli odda piłkę rywalowi? A może rzeczywiście utwierdzi się w opinii zasugerowanej po meczu, że taka gra w dziewięciu przypadkach na dziesięć przyniesie zwycięstwo, a w Copa del Rey akurat zdarzył się ten dziesiąty mecz? Jedno jest pewne: przez najbliższe dwa tygodnie wszyscy w obozach Barcy i Realu oraz wśród kibiców tych klubów będą mieli o czym myśleć i konwersować.
Leszek Orłowski