Bundesliga ma nowy FC Hollywood. Taką tezę postawił na łamach „Bilda” Walter Straaten, szef redakcji sportowej gazety. Dotychczas określenie to przypisywano Bayernowi Monachium, bo to właśnie monachijczycy przez lata dostarczali kibicom najwięcej rozrywki, zarówno na boisku, jak i poza nim. To tam miały miejsce wszelkiego typu afery i aferki, skandale i skandaliki. Ale nastały nowe czasy.
Monachium to dziś oaza spokoju i ostoja profesjonalizmu. Zdarza się czasem, że prasa weźmie na warsztat Arturo Vidala i opisze jego życiowe perypetie, odgrzeje starego kotleta i przypomni domniemany konflikt Roberta Lewandowskiego z Arjenem Robbenem lub zajmie się Franckiem Riberym, który nie potrafi utrzymać emocji i języka na wodzy, nawet kiedy rozmawia z takim stoikiem jak Carlo Ancelotti. Ale przy wyczynach Lothara Matthausa, Steffana Effenberga czy Olivera Kahna są to wręcz dziecięce igraszki. Wielkie kino przeniosło się do Dortmundu.
Dortmundzka fabryka snów pracuje pełną parą. Są sitcomy z superbohaterem Aubameyangiem w roli głównej, są filmy sensacyjne, takie jak ten ostatni z Raphaelem Guerreiro, w którym główny bohater powoduje wypadek i ucieka w siną dal (nad fabułą warto jeszcze trochę popracować, bo ta jest już trochę oklepana) a nawet paradokumenty medyczne, opisujące trudne przypadki trzech miejscowych pacjentów – Mario Goetzego, Andre Schuerrle i Svena Bendera. Ale prawdziwym hitem może się okazać ostatnia produkcja. To ambitne kino moralnego niepokoju w iście gwiazdorskiej obsadzie, z Thomasem Tuchelem i Hansem-Joachimem Watzke w rolach głównych i Michaelem Zorkiem w roli drugoplanowej. Bohaterowie, mimo iż spotykają się niemal codziennie i spędzają ze sobą kupę czasu, porozumiewają się w zasadzie jedynie przy pomocy mediów. Ciekawy eksperyment społeczny, który raczej nie skończy się tradycyjnym, amerykańskim happy-endem.
Żarty na bok. Borussia Dortmund, tak dzielnie radząca sobie z restrukturyzacją kadry, w której wielu fachowców w Niemczech widzi w najbliższej perspektywie godnego rywala dla Bayernu, sama sobie podstawia nogę. Jeszcze w zeszłym tygodniu można było się zastanawiać, czy bossowie Borussii będą skłonni przedłużyć umowę z Tuchelem, dziś należy sobie zadać pytanie, czy Tuchel w ogóle dotrwa na stanowisku do końca sezonu, mimo iż przecież Borussia jest bardzo bliska osiągnięcia wszystkich sportowych celów, jakie nakreślono przed nią u progu sezonu.
Uporządkujmy fakty. Konflikt między Tuchelem a kierownictwem klubu to nie jest świeża sprawa. Nieporozumienia narastały od ponad roku z każdym kolejnym miesiącem, a lont w bombie zajął się wraz z… bombowym zamachem na drużynę w dniu meczu z Monaco. Tuchel zarzucał szefostwu, że decyzję o konieczności rozegrania meczu z Monaco podjęto bez uwzględniania jego i piłkarzy woli, a o wszystkim powiadomiono go smsem. Takiej wersji zdarzeń stanowczo przeciwstawił się Watzke, a w sukurs przyszedł mu wieloletni prezydent klubu, a obecnie szef DFL Reinhard Rauball. Obaj utrzymują, że Watzke dał piłkarzom wolną rękę. Mogli ponoć zgłosić, że nie chcą grać w tym meczu, a gdyby zgłosili się wszyscy, Watzke nie miałby nic przeciwko walkowerowi. Nie zgłosił się nikt, co w oczach Watzkego oznaczało, że drużyna jest zwarta i gotowa. Przypomina się scena z Alternatyw 4, kiedy to Stanisław Anioł podczas zebrania mieszkańców zaproponował na przewodniczącego komitetu blokowego docenta Furmana. – Kto jest przeciw? Kto się wstrzymał? Czyli wszyscy są za…
Media niemieckie mocno chwaliły Tuchela za sposób, w jaki zareagował po zamachu, za słowa, które wypowiadał i za postawę, którą przyjął. Jeśli i na tym polu między nim a Watzkem toczyła się jakakolwiek rywalizacja, w oczach opinii publicznej trener BVB wyszedł z tego starcia jako zwycięzca. Tymczasem tuż przed arcyważnym meczem z Hoffenheim, w gazetach przynależących do Funke Medienruppe (między innym „WAZ”), ukazał się głośny wywiad z szefem BVB, w którym potwierdził on, że między nim a Tuchelem jest spory „dysonans”, a decyzja o przedłużeniu umowy z trenerem zależy nie tylko od czynników sportowych, ale także od zaufania, komunikacji i strategii. Stwierdził też, że końcowa tabela jest jak świadectwo z ocenami i o ile miejsce trzecie da się zaakceptować, o tyle czwarte będzie oznaczało, że klub nie osiągnął stawianych przed sezonem celów w postaci bezpośredniej kwalifikacji do Ligi Mistrzów. O dotarciu do finału Pucharu Niemiec i spektakularnym wyeliminowaniu Bayernu nawet się nie zająknął. Watzke musiał wiedzieć, że takie słowa mogą wywołać niepokój w zespole i wpłynąć na wynik starcia z ekipą Nagelsmanna, w którym w dużej mierze ważyły się losy tego trzeciego miejsca. A może Watzke za wszelką cenę chciał odzyskać inicjatywę i przesłonić dobrą prasę Tuchela bieżącymi problemami? Może liczył, że sprowokuje go do medialnej wymiany ciosów? Tuchel jednak zachował spokój i przezornie odmówił komentowania słów szefa, co znowuż zostało dobrze odebrane przez niemieckie media. Efekt? Dzień później dywanowy nalot na Tuchela.
Zaczęło się od bardzo mocnego tekstu w „Sueddeutsche Zeitung” Freddiego Rockenhausa, a po krótkim czasie swoje trzy grosze dorzuciły także „Ruhrnachrichten” i „Bild”. Wszystkie z bardzo podobnymi tezami, wszystkie na ten sam temat, wszystkie powołujące się na anonimowe i pokątne wypowiedzi piłkarzy, którzy mają w prywatnych rozmowach przyznawać, że nie darzą trenera przesadną sympatią. O ile z niektórymi zarzutami wobec Tuchela można się zmierzyć i przynajmniej o nich podyskutować, o tyle inne są zupełnie absurdalne. Rockenhaus przytacza – oczywiście anonimowe – słowa jednego z piłkarzy, który narzeka na przesadne żonglowanie systemami taktycznymi: „Tak wiele taktycznych zmian w trakcie meczu, nawet dwa systemy do przerwy. Nie powinno tak być!” Brzmi to dość komicznie i trudno sobie dziś wyobrazić piłkarza ze światowego topu, który miałby problemy z przystosowaniem się do taktycznych roszad w trakcie meczu. To przecież żadna ekstrawagancja. To właściwie standard. Podczas gdy fachowcy taktyczną elastyczność Borussii uznają za jedną z jej najsilniejszych cech, jeden z piłkarzy narzeka, że w trakcie 45 minut musi się przestawić z jednego ustawienia na drugie. Nie wiadomo jaki piłkarz. Anonimowy. Może taki, który nie podnosi się w ogóle z ławki, bo nie łapie założeń taktycznych? Pomijając kilka wpadek – zespół pod wodzą Tuchela wygrał jak dotąd 41 z 66 ligowych meczów, czyli 62%, co jest klubowym rekordem. Tuchel we wszystkich 104 meczach, w jakich prowadził Borussię, zanotował średnią 2,12 punktów na mecz – najwyższą ze wszystkich dotychczasowych trenerów BVB. Po wygranej w półfinale Pucharu Niemiec z Bayernem, BVB jest na najlepszej drodze, by sięgnąć wreszcie po jakieś trofeum. A na jakikolwiek pucharek, czeka się w Dortmundzie już od pięciu lat. Jak w tej sytuacji brać na poważnie anonimowe żale o nadmiarze taktycznych eksperymentów?
Inny anonim z klubu miał stwierdzić, że po wspomnianym wywiadzie Watzkego, w klubie oczekiwano od Tuchela konkretnej reakcji. Zakładano, że potwierdzi on „dysonans” z szefem i doda, że to nic wielkiego, bo pierwszy raz klub znalazł się w tak ekstremalnej sytuacji, co w naturalny sposób może generować różnicę zdań. Brzmi niemal jak instrukcja partyjna. Tymczasem Tuchel wymigał się od komentowania słów przełożonego, co w opinii autora oznaczało, że wcale nie zależało mu na deeskalacji konfliktu. Co więcej, Tuchel miał w ten sposób zawłaszczyć sobie prawo do moralnej oceny całej sytuacji. Tak czy inaczej – znów przechytrzył bossa. Jedni powiedzą, że perfidny, inni że inteligentny. Każdy może ocenić sam.
Tuchelowi zarzuca się też przesadną krytykę zespołu po porażkach w słabym stylu w Darmstadt i we Frankfurcie, zapominając zupełnie, że trener to nie tylko nauczyciel futbolu, ale i psycholog. To on funkcjonuje w grupie, wie najlepiej, kiedy należy pogłaskać, a kiedy nadepnąć piłkarzom na odcisk, by wywołać pożądaną reakcję. Tuchel stwierdził po meczu z Liliami, że kadra którą dysponuje, nie pozwala mu na skuteczną walkę o cele, które wyznaczono przed sezonem. Można to odebrać jako przytyk w kierunku szefostwa. I pewnie też tak po części było, w końcu Tuchel kryształowy też nie jest. Ale można to też odczytać jako wezwanie do piłkarzy: „Udowodnijcie mi, że się mylę! Pokażcie, na co was tak naprawdę stać!” Być może można to było zrobić inaczej, być może Tuchel się trochę zagalopował, ale on przecież głupi nie jest. Doskonale wie, kogo ma do dyspozycji. Czy naprawdę ktoś wierzy w to, że przyczyn porażki z Darmstadt Tuchel szukałby u przełożonych? Że w tej wypowiedzi nie ma drugiego dna?
„Ludzie z Mainz ostrzegali nas, że może być trudno. Ale nie słuchaliśmy ich. Przez pół roku szło wszystko dobrze, a potem sprawdziło się to, co mówili” – twierdzi kolejny „anonimowy pracownik klubu”. No właśnie. Przecież wszyscy doskonale wiedzieli, jakim człowiekiem i trenerem jest Tuchel. Watzke z Zorkiem także. Zanim powierzyli mu w opiekę ukochane dziecko, musieli go dogłębnie prześwietlić. Zresztą, do tego nie trzeba żadnych specjalistów. Wystarczy włączyć jeden z wielu filmików krążących po internecie i nagrywanych podczas treningów FSV Mainz, aby przekonać się na własne oczy i uszy, że Tuchel jako trener to furiat i zamordysta. Wyjątkowo wredny typ. O ile w mediach sprawia wrażenie zrównoważonego, miłego, elokwentnego i stonowanego, o tyle w pracy bywa despotą i autokratą. Nikt zaskoczony być nie powinien, zwłaszcza jeśli siedzi w branży od wielu lat. Widziały gały, co brały. Tuchela nie da się zaakceptować ani w połowie, ani w trzech czwartych. Jeśli go bierzesz, to z całym majdanem. Z mnóstwem zalet, ale i z ogromem wad. Taki jego urok. Albo oddasz mu część władzy i pozwolisz współdecydować o kluczowych sprawach, albo prędzej czy później narazisz się na konflikt.
Trudno w Niemczech znaleźć medium, które stanęłoby w tych trudnych dniach po stronie Tuchela. Łatwo dziś w niego bić, zwłaszcza po ostatnich publikacjach. A to przecież nie jest tak, że wina leży tylko po jednej stronie. Każdy kij ma dwa końce. Tuchel nie miał wcale najłatwiejszego życia z przełożonymi. „Sueddeutsche Zeitung” przypomina konflikt ze Svenem Mislintatem. Na życzenie Tuchela, przez wiele miesięcy pracowano nad transferem Olivera Torresa z Atletico (obecnie FC Porto), za przyczyną Mislintata transfer nie doszedł jednak do skutku. To zakończyło w zasadzie relacje obu panów, Tuchel miał nawet zabronić Mislintatowi przychodzenia na treningi drużyny. Bossowie BVB jednoznacznie w tym konflikcie opowiedzieli się po stronie Mislintata, awansując go na jedno ze stanowisk dyrektorskich w klubie. To z kolei tłumaczy, dlaczego Tuchel nie ma w klubie nic do powiedzenia w sprawach skautingowych. Kiedy sprowadzono mu zimą Alexandra Isaka, stwierdził z przekąsem, że nie wie kto to, bo nie musi znać wszystkich nastoletnich piłkarzy w Europie…
Polityka transferowa pierwszego zespołu także toczyła i toczy się obok niego. Wiosną ubiegłego roku Watzke zarzekał się w mediach i w prywatnych rozmowach z Tuchelem, że nie ma możliwości, by klub w jednym okienku opuścili Mats Hummels, Ilkay Gündogan i Henrik Mchitarjan. Ostatecznie odeszła cała trójka, a Tuchel chcący w ich zastępstwie Omera Topraka, Mahmouda Dahouda i Karima Bellarabiego, dostał w prezencie, obok tabunu młodych gwiazdek – Sebastiana Rodego, Goetze i Schuerrle, na których zupełnie nie miał ochoty, choć zwłaszcza w tym ostatnim przypadku można się zastanawiać, czy aby na pewno. Transfer Schuerrlego nie pasuje bowiem do całokształtu polityki transferowej BVB i być może był jednak spełnieniem zachcianki trenera. Tak dla zamknięcia mu ust.
Znamienne dla zobrazowania klimatu panującego między Tuchelem a szefostwem były też słowa Zorca po wygranej Borussii na Allianz w półfinale Pucharu Niemiec nad Bayernem. Dyrektor sportowy BVB nie był w stanie wydusić z siebie ani pół słowa pochwały pod adresem trenera. – Mecz pokazał jedynie, jak wielki potencjał tkwi w zespole – podsumował spotkanie w Sky i dodał jeszcze, że od wyniku jednego meczu nie można uzależniać decyzji o przedłużeniu kontraktu ze szkoleniowcem. Pewnie miał rację, pytanie tylko, czy powinno się wypowiadać takie słowa chwilę po wielkiej wiktorii. Bo ogranie Bayernu w półfinale pucharu i to na jego boisku to ,bez względu na przebieg meczu, ogromny wyczyn. Trenerski także.
„Można tylko potrząsnąć głową nad treścią, a przede wszystkim nad terminem, w którym Watzke zdecydował się zabrać głos” – napisał kilka dni temu magazyn „11 Freunde”. Napisano w nim także, że Watzke strzelił sobie gola samobójczego i trudno się z tym nie zgodzić, bo klub w tej całej sytuacji poniósł dużą wizerunkową stratę. Ponadto przed Borussią trzy kluczowe mecze i wywoływanie burzy wokół klubu niczemu dobremu nie służy. Czy naprawdę nie można było poczekać z publiczną polemiką na koniec sezonu? A może – choć to karkołomne założenie – Watzkemu nie do końca zależy na tym, by Tuchel ukończył sezon w glorii zwycięzcy?
TOMASZ URBAN