Tak jak każdy człowiek choruje, tak samo każda instytucja przechodzi od czasu do czasu kryzys. I tak jak z pojedynczej przypadłości na ogół udaje się nam wyleczyć, tak i zapaść dotykająca jednego pola działalności przedsiębiorstwa można stosunkowo łatwo zażegnać. Gorzej, gdy w firmie wali się wszystko, co można porównać do śmiertelnie groźnej dla człowieka niewydolności wielu organów.
Czy Lionel Messi pomoże Barcelonie w zażegnaniu kryzysu? (fot. Reuters)
LESZEK ORŁOWSKI
Niestety, tak właśnie wyglądają dziś sprawy w Barcelonie. Na pytanie: co słychać?, żaden z jej szefów ani kibiców nie może odpowiedzieć: zależy gdzie ucho przyłożyć, bo wszędzie jest równie źle. Barcelonę dopadły trzy kryzysy na raz: instytucjonalny, finansowy i sportowy. Wyprowadzenie klubu na prostą będzie zadaniem bardzo skomplikowanym.
Kryzys instytucjonalny
Były prezydent Josep Bartomeu grał na to, że władze Katalonii (Generalitet) ze względu na pandemię nie pozwolą na przeprowadzenie głosowania nad wotum nieufności dla niego zaplanowanego na 1-2 listopada. Przeliczył się, zezwolenie zostało wydane. Ponieważ rezultat był z góry jasny, 27 października podał się do dymisji mówiąc, że w odróżnieniu od władz prowincji jest człowiekiem odpowiedzialnym, a zdrowie socios (prawie połowa osób uprawnionych do głosowania to osoby w wieku 60+) jest dla niego ważniejsze niż posada. Z pewnością zostanie jeszcze pociągnięty do odpowiedzialności prawnej za niektóre decyzje podjęte w roli prezydenta Barcelony, ale na razie jej tymczasowy szef ma pilniejsze sprawy na głowie: zanim rozliczy się mordercę, trzeba posprzątać pozostawione przez niego w szafach trupy.
Na czele „tymczasowego gabinetu” stanął 69-letni Carles Tusquets. To doktor ekonomii, biznesmen i bankowiec, współorganizator igrzysk w Barcelonie w 1992 roku, od dawna związany z Barcą. Po raz pierwszy wszedł do jej zarządu w 1978 roku, kiedy został skarbnikiem u Josepa Nuneza. Potem jeszcze kilka razy zasiadał w gremium, jeśli kandydat, którego poparł, wygrał wybory. Od 2015 roku stał na czele Komisji Ekonomicznej klubu i stąd jego obecna nominacja. Jedną z jego pierwszych decyzji po przejęciu władzy, jasno pokazujących, że z czasami Bartomeu nie chce mieć nic wspólnego, było zwolnienie z pracy w klubie Jaume Masferrera, doradcy byłego prezydenta, człowieka odpowiedzialnego za Barcagate (opłacanie zewnętrznych firm szkalujących w internecie zawodników drużyny). W skład kierowanej przez niego junty nie wszedł nikt z zaufanych byłego szefa.
Władza Tusquetsa może potrwać co najwyżej trzy miesiące, nie ma on prawa podejmować żadnych strategicznych decyzji, a jedynie nadzorować bieżące funkcjonowanie klubu. Wybory, według obecnych planów, odbędą się pod koniec stycznia, a zostaną zwołane w okolicach świąt Bożego Narodzenia, gdyż według statutu winna je poprzedzić czterdziestodniowa kampania. Tenże status nie dopuszcza głosowania drogą elektroniczną, zatem już w zeszłym tygodniu Tusquets wyznaczył ludzi, którzy rozmawiają z Generaliratem o możliwości przeprowadzenia elekcji. Jeśli nie zostanie wydana na nią zgoda, klub znajdzie się w kłopotach o tyle poważnych, że nie przewidzianych przez twórców statutu. I nikt nie będzie wtedy wiedział, co zrobić, gdyż zabraknie podstawy prawnej.
Kryzys finansowy
Ostatniego dnia października RAC1, najpopularniejsza stacja radiowa w Katalonii, podała informację, że jeśli Barcelona w listopadzie nie zdoła zaoszczędzić 190 milionów euro, zostanie postawiona w stan upadłości. To prawdziwie apokaliptyczny scenariusz, ale niewykluczony. Barca przeinwestowała w ostatnich latach, w bardzo niefortunnym momencie zaciągając wysokie kredyty na inwestycje w Espai Barca, czyli klubowe obiekty: Camp Nou, Palau Blaugrana, Estadi Johan Cruyff. Choć pieniądze pożyczone od Goldman Sachs nie zostały jeszcze wydane, trzeba je zwrócić tak czy owak z procentem, a wynosi on, bagatela, 90 milionów euro. Na domiar złego, mimo wstrzymania inwestycji kasa nie leży bezpiecznie na koncie: to z tego kredytu Barcelona obecnie wypłaca pensje. Łącznego długu klubu nie da się dziś dokładnie wyliczyć ze względu na rozmaitość i różnorodność zobowiązań, ale na pewno znacznie przekracza on 500 milionów euro.
Początek listopada stał oczywiście pod znakiem rozmów Tusquetsa i jego ludzi zarówno z piłkarzami jak i z pracownikami klubu, dotyczącymi redukcji wynagrodzeń, czy raczej ich rozłożenia na raty. – Nie chcemy nikomu zabierać pieniędzy. Mamy jedynie zamiar przekonać naszych pracowników, by poczekali na część pensji do czasu, kiedy będzie je można wypłacić bez szkody dla klubu – stwierdził szef. Chodzi o obniżki wypłat o 30 procent średnio. – Nasza sytuacja finansowa jest bardzo skomplikowana. Musimy pilnie zredukować koszty i powiększyć dochody – niestety, nie wiadomo jak – kontynuował.
Według jego oświadczenia dziura budżetowa sięga nawet 300 milionów euro. Wcale go to nie dziwi: same wpływy z eksploatacji Camp Nou wraz z klubowym muzeum sięgały rocznie 220 milionów. Istotnie, to w dużej mierze tłumaczy problem. Barca została mocniej niż inne kluby dotknięta pandemią, gdyż w największym stopniu w całej La Liga żyje z turystyki i turystów.
Tusquets zapewnia, że nie dojdzie do najgorszego, czyli ogłoszenia upadłości, której konsekwencją musiałoby zostać przekształcenie klubu, po oddłużeniu, w spółkę akcyjną. Mówi, iż da sobie radę. Co ciekawe, języczkiem u wagi może być decyzja Messiego. Jeśliby zdecydował się odejść po zakończeniu tego sezonu, w budżecie trzeba by było zapisać kwotę na zagwarantowany mu przez kontrakt bonus pożegnalny. A to ponoć bardzo duża kwota, której Argentyńczyk z pewnością się nie zrzeknie.
Kryzys sportowy
Początek kadencji Ronalda Koemana był niezwykle obiecujący. Postawił na Ansou Fatiego, a ten odwdzięczał mu się golami. Ustawił Philippe Coutinho na pozycji mediapunta i Brazylijczyk w końcu zagrał tak, jak tego odeń oczekiwano w momencie transferu w styczniu 2018 roku. Wynalazł Pedriego, który z dnia na dzień stał się wiodącą postacią ekipy. Odkurzył, także z powodzeniem, Ousmane Dembele, dał szansę Trincao. Nowy system 1-4-2-3-1 działał bardzo sprawnie. Po dwóch efektownych zwycięstwach na początku sezonu: 4:0 z Villarreal i 3:0 z Celtą, któż mógł przypuścić, że w następnych czterech spotkaniach Barca wywalczy zaledwie dwa punkty i strzeli tylko trzy gole? W efekcie w sześciu meczach zdobyła zaledwie 8 oczek, co jest najgorszym wynikiem od sezonu 2002-03, w którym Louis van Gaal nie dotrwał do mety rozgrywek, a ponadto od wprowadzenia trzech punktów za zwycięstwo żadna drużyna, która zanotowała taki start, nie została mistrzem. Co się stało, u diabła? – pytają się cules na całym świecie.
Odpowiedź nasuwa się sama: zaciął się Leo Messi. Niby dobrze tka grę przed polem karnym, niby znakomicie wypuszcza w bój młodszych kolegów, ale nie strzela i nie asystuje! W owych sześciu starciach zanotował jednego gola, zresztą z rzutu karnego i żadnego otwierającego podania! Rodzi się pytanie, czy nie lepiej było jednak w starym reżimie taktycznym, gdzie wszyscy pracowali na Messiego, który robił co chciał, grał egoistycznie, z nikim się nie licząc? Może to był jednak lepszy patent niż uczynienie z gwiazdora ważnego, ale jednak tylko kółka w maszynie? W dodatku nadal nie przebudził się (gol z Alaves to typowa jedna jaskółka) Antoine Griezmann.
Koeman, jeszcze przed weekendowym meczem z Betisem pytany o przyczyny obecnego stanu rzeczy nie powiedział ani słowa o Messim czy Griezmannie, za to dużo prawił o braku skuteczności. Tabelka pokazująca strzeleckie dokonania graczy Barcy w czterech nieudanych meczach ligowych rzeczywiście może skłonić do opinii, że wszystko z grą jest OK, a zawodzi tylko celownik. 41,03 procent uderzeń celnych to najgorszy wynik od sezonu 2008-09. Jednak na pytanie, czemu jest źle, odpowiedź jest tylko jedna: bo owych strzałów nie wykonuje obecnie Luis Suarez tylko zawodnicy robiący to gorzej od niego.
Problemem jest zresztą nie tylko atak sam w sobie, ale także wciąż zdarzające się drużynie chwile dekoncentracji i liczne, niepotrzebne straty piłki. Mimo tego gra defensywna zespołu, choć daleka od ideału (kuriozalny błąd Neto przy golu dla Alaves), nie odbiega od standardów z poprzednich sezonów. Sześć goli straconych w sześciu meczach (z czego trzy w El Clasico, co się może zdarzyć), to o jeden mniej niż w pierwszym sezonie Guardioli, a o jeden więcej niż za Tito Vilanovy i Gerardo Martino.
Warto nadmienić, że nie wszystkich hiszpańskich ekspertów przekonują liczby. „Jaki kryzys? Dawno nie miałem tak dobrych odczuć patrząc na grę Barcy. Nie pamiętam, by za kadencji Valverde czy tym bardziej Setiena zespół grał z taką szybkością jak obecnie. Barca jest świetnie przygotowana, Koeman ma plan, a oceniając stan rzeczy trzeba kierować się kapitalnym meczem w Turynie” – napisał w „Marce” Jaime Rincon. Można się z nim zgodzić na tyle, by stwierdzić, że o obecnej Barcelonie nie ma jednej prawdy, lecz co najmniej dwie. A która zwycięży – pokaże czas.
Jeszcze jedno: tym razem trudno liczyć na to, że ewentualne złe wyniki w kolejnych tygodniach spowodują kilka dużych transferów zimą. Nie ma na to żadnych szans, Tusquets zapowiedział, że nowy zawodnik może przyjść tylko jeśli ktoś z obecnej kadry zostanie sprzedany, a i to z takim zastrzeżeniem, że nowy prezydent może każdy zakup anulować. Trudno sobie wyobrazić, by jakikolwiek poważny piłkarz zgodził się na taki warunek. Pozostaje więc zatrudnienie graczy wolnych.
***
Niestety, z trzech kryzysów Barcelony tylko ten ostatni, sportowy, jest wątpliwy, to znaczy być może go nie ma. Pozostałe dwa z całą pewnością dotykają klub z Camp Nou. Instytucjonalny może zostać rozwiązany, jeśli socios wybiorą na prezydenta właściwego kandydata. Właściwego, czyli takiego, który będzie potrafił sobie poradzić z finansami. Do wyborów zaś Barca przybiera postać przetrwalnika.
TEKST UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (NR 45/2020)