Trzeba na wszystko ciężko zapracować
Szkolenie młodzieży to temat, który od lat elektryzuje środowisko piłkarskie i wywołuje mnóstwo emocji. Jednym z najważniejszych aspektów szkolenia jest przygotowanie motoryczne, o którym rozmawiamy z doktorem Marcinem Popieluchem – trenerem przygotowania motorycznego, członkiem sztabu szkoleniowego Reprezentacji Polski U19.
Jak wygląda poziom przygotowania motorycznego polskich dzieci?
W Polsce obszar przygotowania motorycznego z dnia na dzień staje się coraz ciekawszym tematem. Pomału przemija czas, kiedy WF w szkole służył jako czas na zjedzenie kanapki albo odrobienie zaległych lekcji. Dziś wszelakie formy ruchu proponowane dzieciom cieszą się coraz większym uznaniem i nie idą w odstawkę. Każdego dnia zwiększa się liczba małych Lewandowskich, chcących kopać futbolówkę. I to napawa optymizmem.
Niestety są też mniej optymistyczne tematy, nad którymi należy się pochylić. Ciągle jeszcze spora liczba chłopców wracając ze szkoły nie idzie grać w piłkę z kolegami, lecz zasiada przed komputerem, tabletem czy konsolą (z telefonem komórkowym w ręku). Kiedyś idąc do szkoły graliśmy w piłkę, na każdej przerwie graliśmy w piłkę, z lekcji się uciekało na….stadion. Wracało się do domu, rzucało plecak i znów z piłką pod pachą biegło na boisko, by tam spędzić resztę dnia. Chciałeś napić się wody, biegłeś 1 km pod ogólnie dostępny kran (mieszczący się na działkach). Jeśli chciałeś zjeść jabłko, musiałeś przeskoczyć przez parkan, wejść na drzewo i zerwać owoc jednocześnie myśląc o ucieczce przed właścicielem jabłonki. Tak moje pokolenie kształtowało sprawność fizyczną, a była ona na bardzo wysokim poziomie. O kontuzjach, czy problemach ze zdrowiem nikt nie słyszał. Proces permanentnego kształtowania zdolności motorycznych trwał zatem kilka godzin dziennie. Dzisiaj tego nie ma, dzisiaj nie ma dzieci na podwórkach…
Jakie są tego konsekwencje?
Na dziesięciu statystycznych chłopców, siedmiu to dzieci otyłe. Mają poważne problemy ze stopami, kolanami, kręgosłupem… Za mało się ruszają.
Polska młodzież jest gorsza na przykład od niemieckiej pod tym względem?
W młodzieżowej piłce nasi piłkarze wcale nie są gorsi od tych z zagranicy. Różnice wychodzą w seniorskim futbolu, kiedy pojawiają się rozbieżności pod względem ogólnej sprawności fizycznej, jak i w aspektach czysto piłkarskich. Piłka nożna poszła w kierunku atletycznym i dzisiaj, kto nie biega, po prostu nie gra w piłkę. Niemcy przywiązują olbrzymią wagę do wszelakich form ruchowych, zaczynając od gimnastyki ogólnorozwojowej, przez bieganie, po grę w piłkę. Profesjonalnie pracują z dzieciakami od 7-8 roku życia.
Jak to wygląda?
Podam przykład. Byłem na stażu w Fortunie Dusseldorf. Obok boiska stał półokrągły barak, w którym myślałem, że przechowuje się sprzęt piłkarski albo ciągnik do pielęgnacji murawy. A w środku była piaskownica, w której młodzi zawodnicy pokonywali różne przeszkody. Kiedy zobaczyłem chłopca – na oko dziesięciolatka – który samodzielnie skakał przez płotki, biegał po niestabilnym podłożu i obserwował swoje kolana, czy ma je dobrze ustawione, byłem miło zaskoczony. Wywnioskowałem, że skoro dziesięciolatek potrafi dostrzegać takie rzeczy, to znaczy, że ktoś już poświęcił mu sporo czasu i dobrze go wyedukował.
Wiąże się to ze świadomością nie tylko zawodników, ale i trenerów oraz rodziców.
Tak. Budowanie świadomości u zawodników, trenerów i rodziców jest długotrwałym procesem. W Polsce większość akademii piłkarskich finansują rodzice, a te kwestie są bardzo poważne, ale jednocześnie delikatne. Szkolenie rodziców nie jest prostą sprawą, bo trzeba sobie zadać pytanie, kto miałby ich edukować.
Kto?
Nasi trenerzy. Osobiście mam bardzo dobry kontakt z rodzicami. Chcę się z nimi dzielić swoją wiedzą. Cieszę się widząc, że rodzice chcą mnie słuchać. Potrafię przekonać rodziców, że w trening motoryczny trzeba inwestować od najmłodszych lat.
W środowisku trenerskim jednak nie każdy jest takim fachowcem.
Dużo się zmienia w tym aspekcie, coraz więcej trenerów chce się rozwijać, dokształcać, wyjeżdżać na staże, podpatrywać lepszych. Uświadamianie rodziców i trenerów to żmudny i długi proces. Z dnia na dzień jest z tym u nas coraz lepiej.
Ile czasu potrzebuje polskie środowisko piłki dziecięcej i młodzieżowej, aby zbliżyć się do zachodnich krajów?
Mamy ostatnio dobrą koniunkturę na piłkę za sprawą pierwszej Reprezentacji. Każdy mały chłopiec chce być Robertem Lewandowskim i bardzo dobrze! Ja chciałem być Bońkiem… Doczekaliśmy się pięknych stadionów w ekstraklasie i w pierwszej lidze. W Polsce generalnie dzieje się dużo dobrego, trzeba to wykorzystać. Tempo rozwoju mamy naprawdę bardzo dobre.
Niemcy często mówią o „złotym wieku motoryczności”. Jakby pan określił taki okres w rozwoju polskiego piłkarza?
Kluczowy jest wiek pomiędzy 10, a 14 rokiem życia. Wtedy jest najważniejsza praca do zrobienia i nie można o tym zapominać. Chłopcy wchodzą w wiek dojrzewania, organizm się zmienia, ciało traci proporcje, za chwilę je odzyskuje…Dziś organizm dziesięciolatka latka jest inny. Nie mamy do czynienia z piękną hartowaną naturalną stalą, której co byśmy nie zrobili, to i tak nic się nie stanie. Pracujemy raczej z dobrej jakości aluminium, które ma wartość, ale znacznie łatwiej je uszkodzić. Widziałem już chłopców na stole operacyjnym, którzy mieli 10 czy 11 lat i przechodzili zabiegi rekonstrukcji więzadeł stawu kolanowego. To dawało do myślenia…
W polskich akademiach dzieci trenują 2-3 razy w tygodniu. Nie za mało?
To też się zmienia. Dziś coraz częściej rodzice sami przychodzą do trenerów i proszą, aby dołożyć jedną lub dwie jednostki, w których zawodnicy będą kształtować tylko zdolności motoryczne. To bardzo pozytywny sygnał.
Wspomniał pan wcześniej o problemie otyłości u naszych dzieci. Jak walczyć z tym problemem?
Dzisiejsze pokolenie „małych Jasiów” lubi jeść nutellę, zagryźć chipsami i popić colą, a wracając z treningu jeszcze przekąsić coś w restauracji typu fast-food. Od tego nie uciekniemy, taka jest rzeczywistość. Nie wystarczy powiedzieć zawodnikowi, że nie wolno się tak odżywiać i on od razu zacznie to realizować. To wymaga czasu. Sukcesem trenera będzie to, że dziecko w pewnym momencie samo zrezygnuje z takich „dobrodziejstw”. Stanie się wtedy świadome – a to długi proces i jednocześnie klucz do sukcesu.
Jak pan ocenia pomysł ściągania niemieckich klubów do Polski, jak na przykład VfL Bochum, które niedługo zorganizuje swój camp?
To bardzo dobry kierunek. Można pokazać dzieciom coś innego. Poszerzyć horyzonty. Otworzyć oczy na pewne tematy. Jednocześnie i my trenerzy dużo się nauczymy. To nie jest tak, że polski chłopiec nie może się równać z chłopcem z Niemiec. Twierdzę, że jest nawet odwrotnie. Piłkarsko mamy prawdopodobnie ciekawszych zawodników. Problem leży w połączeniu tempa rozwoju z obciążeniami, z dyscypliną treningową i warunkami do treningu. Chodzi o to, by umiejętnie pracować, zadbać o stopy, kolana, prawidłowe odżywianie, odpowiednią liczbę godzin snu, właściwą ilość wody dostarczoną do organizmu. Efektem takiego szkolenia są mecze na wysokim poziomie intensywności, znakomite przygotowanie atletyczne, świetne umiejętności piłkarskie. Dokładnie tak jest w Niemczech i chcemy, aby było też w Polsce. Cieszmy się zatem z tego, że będziemy mogli gościć znamienitych trenerów z VFL Bochum, którzy podzielą się z nami i z naszymi dziećmi swoim bogatym doświadczeniem. Na campie będą doskonali trenerzy jak Juergen Holletzek, Dariusz Wosz czy Roman Wójcicki, których nie tylko można, ale trzeba podpatrywać w pracy .
Czyli?
Nasz mały piłkarz nie może przychodzić na trening za karę. On ma być uśmiechnięty zwłaszcza wtedy, gdy jest spocony i zmęczony. Wysiłek ma być przyjemnością i sposobem na „zdrową” zrelaksowaną głowę! Chłopiec ma mieć perspektywę gry w dużym klubie polskim lub zagranicznym, a przede wszystkim w reprezentacji Polski. Musi chcieć tam być! Ma wiedzieć, że nic nie przychodzi łatwo i na wszystko trzeba ciężko zapracować.
Rozmawiał Paweł Gołaszewski